„Był miłością mojego życia, ale nasze rodziny miały o nas inne zdanie. Do dziś nie znalazłam lepszego kochanka”
„Zawsze był nieziemsko zdolny z matematyki i fizyki, wiem, że chciał iść na politechnikę. Kiedy ja szłam do liceum, on przygotowywał się do matury. Ale to nie przeszkodziło nam się spotykać. Bo właśnie wtedy nasza podwórkowa, dziecięca znajomość przeradzała się w coś więcej. Nie mówiliśmy o tym jednak głośno”.

- Danuta, 62 lata
Choć ledwo przekroczyłam sześćdziesiątkę, coraz chętniej wracam myślami do czasów swojego dzieciństwa i młodości. Nie było łatwo, ludzkim losem rządziła polityka, mimo to mam sporo dobrych wspomnień.
Koniec sierpnia był ładny. Ani upalnie, ani zbyt wietrznie, deszczu mało, w sam raz. Niestety, przy moim słabym zdrowiu trzeba brać pod uwagę nawet aurę! Mocniejszy wiatr – łzawią mi oczy, które mam chore. Deszcz – zaraz łapie mnie reumatyzm. A duży upał to znów skoki ciśnienia. Jak to mówią, starość nie radość…
Tym razem pogoda dopisała
Gdy byłam młodsza, jeździłam do Krakowa, ale teraz mogłam sobie pozwolić na niedługie eskapady. Na szczęście, mieszkam w Warszawie, a tu też organizowane są w sierpniu takie imprezy. Z mojego domu to tylko kilka przystanków. Wysiadam z tramwaju, przechodzę przez jezdnię i zatapiam się w klimat, który ledwie, ledwie pamiętam, a który zawsze tak kochałam.
Urodziłam się kilka lat po wojnie, więc tych prawdziwych, przedwojennych warszawskich żydowskich uliczek nie znałam. Dzieciństwo spędziłam jednak na Targowej i Jagiellońskiej, a tu właśnie osiedlili się ci, co przetrwali wojenną zawieruchę.
Wychowałam się, słuchając opowieści o żydowskiej historii, tradycji, kulturze. Moi rodzice mieli wśród Żydów wielu przyjaciół, ja sama również. Na przykład Daniela.
Poznaliśmy się, jak to w tamtych czasach bywało, na podwórku
Wtedy spędzało się popołudnia nie przy komputerze, ale na kamiennych placykach pomiędzy kamienicami. Daniel był o trzy lata starszy ode mnie. Ja jeszcze chodziłam do przedszkola, on już do szkoły. Nie tylko to nas dzieliło. Ja co niedzielę rano szłam pięknie odziana z rodzicami do kościoła, potem jeździliśmy na cmentarz i do babci na obiad. A znów w sobotę Daniel wcale nie wychodził na podwórko, świętując ze swoją rodziną szabas.
Dla mnie to wszystko było wtedy normalne. Pewnie, że zdawaliśmy sobie sprawę z różnic. Zresztą nasze praskie podwórko w ogóle było specyficzne.
Po pierwsze, w okolicy mieszkali nie tylko Polacy i Żydzi, ale i uciekinierzy zza wschodniej granicy, w wielu wypadkach wyznania prawosławnego. Na warszawską Pragę po wojnie przeprowadzili się też mieszkańcy okolicznych wsi, które wyburzano. No i nie brakowało też tych, delikatnie mówiąc, kryminalnych klimatów – z których nasza dzielnica była chyba najbardziej znana.
Od małego każdy z nas wiedział, z kim się bawić, a kogo unikać
Były dzieciaki, którym dokuczaliśmy, jednak z większością trzymało się sztamę. I chociaż dzieliło nas wszystko – od różnicy wieku przez kulturę – to bawiliśmy się i biegaliśmy wszędzie razem.
W 1965 roku skończyłam 14 lat i szkołę podstawową, wtedy 7-letnią. Przede mną był wybór – technikum albo liceum. Mama chciała, bym szybko zdobyła zawód, mnie marzyła się kariera nauczycielki. Pewnie zapatrzyłam się na Daniela, który poszedł do liceum.
Zawsze był nieziemsko zdolny z matematyki i fizyki, wiem, że chciał iść na politechnikę. Kiedy ja szłam do liceum, on przygotowywał się do matury. Ale to nie przeszkodziło nam się spotykać. Bo właśnie wtedy nasza podwórkowa, dziecięca znajomość przeradzała się w coś więcej. Nie mówiliśmy o tym, nie umawialiśmy się na randki. Jednak on chętnie spotykał się ze mną sam na sam, a i ja wolałam siedzieć z nim na ławce, niż plotkować z dziewczynami.
Rodzice nie do końca byli zachwyceni naszą przyjaźnią. Po pierwsze, wiadomo – ja byłam młodsza, Daniel praktycznie dorosły. Ale chodziło im o coś jeszcze, co i nam przeszkadzało.
Nie da się ukryć, że chociaż mówiliśmy tym samym językiem, a jego rodzina od pokoleń żyła w Polsce, to jednak nasze kultury, a przede wszystkim wyznania, były inne. O tych różnicach rozmawialiśmy nieraz. Z wiekiem wzrastało we mnie zainteresowanie – co jedzą w szabas, czego im nie wolno, jak obchodzą Chanuka czy Jom Kippur. Wszystko mnie ciekawiło i chłonęłam każdą informację.
Porównywałam jego święta z moimi, na głos komentowałam różnicę. W takich momentach Daniel milczał i patrzył na mnie jakoś dziwnie. Wtedy jeszcze tego nie pojmowałam. Dopiero za kolejne dwa, trzy lata zrozumiałam, czego się obawiał. Wiedział, że zbyt wiele stoi na przeszkodzie, żeby udało nam się przetrwać razem.
Żyliśmy z dnia na dzień
Ja byłam w trzeciej klasie liceum, Daniel na drugim roku wymarzonych studiów, na których szło mu genialnie. Moi rodzice bardziej kontrolowali, gdzie i z kim wychodzę, ponieważ jednak często umawialiśmy się w grupie, ze znajomymi, nie ingerowali.
Wtedy nie zastanawiałam się, co dalej.
Owszem, wchodziłam w dorosłość, ale przecież nie zamierzałam od razu wychodzić za mąż. Może podświadomie bałam się w ogóle myśleć o tym? Bo nie szukałam nikogo, odrzucałam wszystkie zaloty chłopaków. Dla mnie liczył się tylko Daniel. Nie wiem, czy jako kolega, czy przyjaciel, a może ktoś więcej. Ale wiedziałam, że chcę, by zawsze był blisko mnie.
Nadszedł rok 1968, który wszystko zmienił. Co prawda, już wcześniej było źle. Słyszałam przecież, co mówią o Żydach, czytałam gazety. Zresztą często rozmawialiśmy o tym z Danielem.
Nie rozumieliśmy, dlaczego jest taka nagonka, i wkurzało nas, że nie tylko partia, lecz nawet zwykli ludzie coraz częściej ich krytykują. Wydawało nam się właśnie, że ponieważ władzy nikt nie lubi, to chociażby z tego powodu nie powinni dać się prowokować.
Młodzież myślała tak jak my, starsi nie
– Danusiu, muszę wyjechać – powiedział pewnego dnia Daniel, trzymając mnie za rękę i patrząc mi prosto w oczy. – Dla mojej rodziny nie ma tu na razie przyszłości. Dla mnie też nie. Wyrzucą mnie ze studiów tak jak Samuela, Kubę i Dawida. Nie łudzę się, że będzie inaczej. Dziekan by mnie zostawił, wie, że projekt, nad którym pracuję, jest trudny i tylko ja mogę go skończyć na czas. Ale teraz zdanie władz uczelni w ogóle się nie liczy – przerwał na chwilę, zwiesił głowę. – Moi rodzice muszą wyjechać.
A ja sam… Ja tu zginę – zakończył.
– Nie mów tak – tuliłam się do niego jak nigdy przedtem i płakałam. – Masz mnie!
– Narażasz się każdego dnia, utrzymując ze mną kontakt – Daniel nie wypuszczał mnie z objęć. – Sama dobrze wiesz, co tu się dzieje. A będzie tylko gorzej… Jeszcze przez chwilę miałem nadzieję, że te wszystkie zamieszki coś zmienią. Przecież jest tyle młodzieży, wszyscy się zbuntowali. To za mało, a reszta się boi. Pewnie powoli wszystko się uspokoi, ale nie dla mnie.
– Daniel, nie…
– Słyszysz, jak nas traktują, jak obrzucają obelgami. Tu już nic mnie nie spotka dobrego. Chciałbym tylko kiedyś jeszcze cię zobaczyć. Spotkać się z tobą. Jeżeli mnie lubisz, obiecaj, proszę, że odpiszesz na mój list, dobrze?
Tego wieczoru całowaliśmy się jak nigdy. A potem kochaliśmy po raz pierwszy i ostatni. Daniel wyjechał, a ja płakałam. Tęskniłam, płakałam.
Byłam rozżalona, zła na ludzi, na system, na władzę. Na wszystko.
Pierwszy list przyszedł po dwóch miesiącach
Potem kolejny i jeszcze jeden. Odpisywałam na każdy, zapewniając o swoim uczuciu. On pisał, że mnie kocha, ale żebym była rozsądna. Żebym nie czekała na niego, żebym ułożyła sobie życie.
Potem przez ponad pół roku nie pisał. Myślałam, że oszaleję. Bałam się, że coś mu się stało, bo w to, że o mnie zapomniał, nie wierzyłam. I miałam rację. Nie pisał, bo wyjechał do Ameryki. Udało mu się tam znaleźć daleką rodzinę, która przyjęła go
z otwartymi ramionami.
Na razie gdzieś pracuje, ale myśli o kontynuowaniu nauki. Jego listy były oficjalne i suche. Wiedziałam dlaczego – cenzura nie przepuściłaby innych. Ja też pisałam niewiele, każdy list kończyłam jednak szczerym „kocham cię”.
I oto teraz, po ponad 40 latach, szłam uliczką przepełnioną dźwiękami żydowskiej muzyki. Akurat grali melodię, którą dobrze znałam – tata Daniela potrafił pięknie grać na skrzypcach. Szłam, wdychając klimat dawnego świata i podświadomie szukając znajomej twarzy. Tej jednej, jedynej, której pozostałam wierna.
Nie wyszłam za mąż. Nie, nie byłam tak naiwna, żeby czekać na Daniela. Tak się ułożyło moje życie. Żaden z mężczyzn nie okazał się tym jedynym. A on? Po wielu latach przestał pisać.
Pewnie się ożenił. Może nawet przyjechał z rodziną do Polski, żeby pokazać im kraj swojego urodzenia… Nie poznałabym go. Nie wiem, jak dziś wygląda. Wtedy miał czarne włosy, z niesfornym lokiem na czole, który wiecznie zasłaniał mu oczy. Taką twarz pamiętam i takiej szukam…