Reklama

Nie byłam na to przygotowana

Kiedy nasz synek pojawił się na świecie, na sali porodowej zrobiło się idealnie cicho. Miała być radość i szczęście, ale ewidentnie coś było nie w porządku. Poczułam to od razu. Wystarczyło tylko spojrzeć na twarze lekarza i położnych – od razu wiedziałam, że coś jest nie tak.

Reklama

– Co się stało? Czy z moim synkiem jest wszystko w porządku? – usłyszałam głos mojego partnera.

Artur wyglądał na równie przestraszonego, co ja. Spoglądał na kolejne osoby z personelu, ale ci tylko odwracali wzrok.

– Musimy zabrać dziecko na dodatkowe badania – oświadczył lekarz.

Położna błyskawicznie zabrała naszego synka. Nie zdążyłam go nawet dobrze zobaczyć czy przytulić. Próbowałam nie płakać, ale to było silniejsze ode mnie. Po chwili moja twarz pokryła się łzami.

Zobacz także

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie Artur. Był jednak naprawdę mało przekonujący.

Nie jestem pewna, ile upłynęło czasu. Dziesięć minut, dwadzieścia, a może cała godzina? Z niepokojem patrzyliśmy na drzwi, przez które w końcu wyszedł młody lekarz-stażysta. Żaden z doświadczonych lekarzy, którzy na stałe pracowali w szpitalu, nie znalazł dla nas chwili!

– Lekarze ciągle badania państwa dziecko – zaczął.

– Co się stało? Czy coś zagraża jego życiu? – pytałam.

– Wygląda na to, że pani syn jest chory.

Musiałam się opanować, musiałam działać!

To nie może być prawda! W końcu... Artur i ja byliśmy zdrowi! Dopiero przekroczyliśmy trzydziestkę! Przez całą ciążę naprawdę o siebie dbałam. Nie piłam alkoholu, nie paliłam papierosów, zdrowo się odżywiałam. Do tego chodziłam do najlepszego ginekologa w mieście. Nic nie sugerowało, że nasz chłopiec mógłby być chory!

– Pani syn zostanie przyniesiony przez pielęgniarkę po badaniach – powiedział lekarz. – Musimy poczekać na ostateczną diagnozę na podstawie wyników.

Gdy wreszcie przynieśli mi małego Pawła i spojrzałam mu w oczy, rozpłakałam się. Gdy spojrzał na mnie swoimi ciekawymi oczami, przemknęła przeze mnie fala miłości. Z jednej strony – wielki smutek, cierpienie, a z drugiej – paraliżująca miłość, przekonanie, że tak powinno być i że ja i Pawełek jesteśmy dla siebie stworzeni. Ja miałam być jego matką, a on – moim synem.

Tak wyglądały pierwsze dni mojego macierzyństwa jeszcze przed przyjazdem do domu. Dodatkowo Artur odwiedzał mnie rzadko, ale myślałam, że po prostu musi poukładać sobie to, co się stało. Wierzyłam, że po powrocie do domu wszystko będzie dobrze, że mimo wszystko będziemy szczęśliwą rodziną. Życie szybko zweryfikowało moje nadzieje.

Ze szpitala wychodziłam z garścią skierowań do różnych specjalistów. Dostałam też wiele porad, jak dbać o mojego maluszka. Wydawało się, że czeka nas pełno wizyt u lekarzy i fizjoterapeutów. Naprawdę byłam tym przerażona, ale wiedziałam, że to nie czas na umartwianie się nad sobą. Musiałam zacząć działać. Artur natomiast był przerażony.

– Boję się, że nasze dziecko będzie wymagało opieki przez całe życie. Co zrobimy, kiedy nas nie będzie?

– Nie myśl w ten sposób! Pamiętasz, co mówił lekarz w szpitalu? Jeżeli zadbamy o rozwój naszego Pawełka, szanse na to, że będzie sobie naprawdę dobrze radził w życiu, są bardzo duże!

– Ty naprawdę w to wierzysz? – zarechotał sarkastycznie. – Pewnie każdemu takie bajki opowiadają. Jesteśmy skazani na opiekę nad nim do końca życia. Będziemy zajmować się nim nawet wtedy, kiedy będzie już dorosły. Przecież to pewne!

– Jak możesz tak mówić? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. – Naprawdę uważasz, że skazani to dobre słowo? Tak to widzisz?

Artur nie odpowiedział. Miałam za to poczucie, że pytanie to na długo zawisło między nami, skutecznie psując naszą relację. Udawałam, że nie widzę, kiedy unika mojego wzroku za każdym razem, gdy z Pawełkiem na rękach wchodziłam do pokoju, że nie dostrzegam tego, jak niechętnie się nim zajmuje.

Z czasem było coraz gorzej

Moje serce pękało, ale wierzyłam, że z upływem czasu sytuacja się poprawi, a Artur zaakceptuje, że nasze dziecko jest inne niż pozostałe dzieci. Na razie pozostawało mi kochać naszego maluszka za dwoje. Nie puszczałam go z moich rąk, byłam czujna, reagowałam na każde jego marudzenie. Między mną a Arturem rosła coraz większa przepaść. Tak naprawdę się jednak tym nie przejmowałam, skupiałam się na Pawełku i wizytach u kolejnych specjalistów.

– Naprawdę chcesz, żeby tak wyglądało Twoje dalsze życie? – zapytał mnie pewnego dnia zdenerwowany Artur, gdy zaproponował wyjście do kina, a ja odmówiłam. – Naprawdę chcesz ciągle siedzieć w czterech ścianach i poświęcić wszystko dla tego dziecka?

Zapanowało milczenie. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to powiedział! Przecież Pawełek był też jego synem. Czy Artur naprawdę mógł tak mówić o swoim synu?

– Co ty w ogóle mówisz? Jak ty mówisz o Pawełku? – zapytałam, zaciskając zęby. – Przecież to jest twoje dziecko. O co ci chodzi?

– Przecież są różne placówki, które... – zaczął.

– Chcesz mi powiedzieć, że mam oddać swojego synka do jakiejś placówki tylko dlatego, że urodził się chory? – nie pozwoliłam mu dokończyć. – Czy ty oszalałeś?!

Po moich słowach nastała głucha cisza. Nagle Artur gwałtownie odetchnął i powiedział:

– Przykro mi, ale ja nie potrafię. Nie potrafię do zaakceptować Starałem się, naprawdę. Bóg mi świadkiem, że próbowałem, ale nie potrafię...

– Nie wciągaj w to Boga! Czy ty w ogóle rozumiesz to, co mówisz?

– Kocham cię, naprawdę cię kocham – zapewnił – ale po prostu nie potrafię być ojcem dla chorego dziecka. To mnie przerasta. Przepraszam.

Cały mój świat to teraz Pawełek

Decyzja była dla mnie oczywista – nigdy nie potrafiłabym porzucić własnego dziecka. Pawełek to mój syn, moja krew, część mnie. Szkoda tylko, że Artur tego nie rozumiał... Miałam sporo wątpliwości, ale jedno było pewne: damy radę z Pawełkiem. Czy z Arturem, czy bez – to nie miało znaczenia? Artur, odchodząc, zapewnił mnie, że nie muszę martwić się o pieniądze.

– Będę płacił alimenty na tyle wysokie, żebyś nigdy nie musiała martwić się o pieniądze.

Reklama

Chciałam mu krzyknąć prosto w twarz, co może zrobić z tymi swoimi alimentami, ale schowałam dumę do kieszeni. Wiedziałam, że te pieniądze będą mi po prostu potrzebne. Gdy drzwi za Arturem się zamknęły, po prostu zaczęłam płakać. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to zrobił. Odwrócił się od swojego własnego dziecka, zrobił to tylko dlatego, że przyszło na świat z chorobą! Jak można być takim człowiekiem i tak się zachować?

Reklama
Reklama
Reklama