Reklama

Nie planowałam wakacji, nie kupowałam sobie nowych ubrań, rezygnowałam z wyjść ze znajomymi, byle tylko mieć odłożone pieniądze dla Kuby. Gdy się wyprowadzał, do oczu napłynęły mi łzy. Patrzyłam, jak pakuje walizki, a serce ściskał mi żal. Czułam się porzucona – i mimo że miał pracę, dalej mu pomagałam finansowo. Bo przecież był moim młodszym bratem.

Reklama

Matka, siostra, przyjaciółka

Odkąd zmarła mama, byłam dla Kuby kimś więcej niż tylko starszą siostrą. Ojciec opuścił nas, zanim Kuba nauczył się mówić. Po jej śmierci, mając ledwie 19 lat, przejęłam całą odpowiedzialność za nasze wspólne życie. Musiałam rzucić dzienne studia, podjąć pracę i wieczorowo kończyć edukację, żeby utrzymać nas dwoje. A Kuba... on był moim oczkiem w głowie. Wychowałam go najlepiej, jak umiałam. Dziś, gdy pakował swoje rzeczy, by zamieszkać z dziewczyną, czułam, jakbym traciła część siebie.

– Może jeszcze trochę zostaniesz? – zapytałam cicho, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.

– Iga, przecież wiesz, że Natalia już na mnie czeka. Wszystko mamy zaplanowane.

– Ale może powinieneś najpierw znaleźć tam jakąś pracę? Nie rzucać tej, którą masz tutaj? – próbowałam brzmieć racjonalnie, ale wyszło, jak zwykle. Brzmiałam jak zmartwiona i zrezygnowana nudziara.

Kuba westchnął z irytacją.

– Coś znajdę. Nie dramatyzuj. Wiesz, że sobie poradzę.

Zacisnęłam usta, nie mówiąc już nic. Bałam się, że znów da się ponieść emocjom i zaślepi go miłość – jak już bywało. Ale nic nie mogłam zrobić. Patrzyłam z okna, jak jego samochód znika na końcu ulicy. Słyszałam w głowie tylko ciszę. I pustkę.

Powtórka z historii

Kuba miał skłonność do rzucania się w uczucia przez przemyślenia. Poznawał dziewczynę i po tygodniu już planował z nią przyszłość. Taka była też Natalia – miła, urocza, ale dla mnie zbyt... idealna. Prowadziła z rodzicami gospodarstwo agroturystyczne daleko od naszego miasta. Poznali się, gdy pojechaliśmy tam na wakacje. Po powrocie Kuba wciąż o niej mówił. A teraz? Rzucił świetnie płatną pracę w oddziale banku i bez oszczędności przeniósł się w Bieszczady.

Zaniedbał przyjaciół. Mnie. Nie odzywał się przez dni. Wysyłał krótkie wiadomości, jakby od niechcenia. A ja – z dnia na dzień – coraz bardziej się martwiłam. Wieczorami płakałam. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Byłam przyzwyczajona, że żyjemy razem – we dwoje, w tym naszym małym mieszkaniu. Wiedziałam, że kiedyś się usamodzielni, ale nie byłam gotowa na tak nagłe przecięcie pępowiny.

– Może przesadzasz? – zapytała Agata, gdy spotkałyśmy się na winie w piątkowy wieczór. – On ma swoje życie. Ty też powinnaś mieć swoje.

– Martwię się o niego. To nie tak, że żyję jego życiem. Po prostu...

– Po prostu nie umiesz przestać go chronić. A kiedy ostatnio zrobiłaś coś dla siebie? Albo dobra, pytanie pomocnicze – Agata popatrzyła na mnie z przekąsem. – Kiedy ostatni raz kupiłaś sobie coś więcej niż płyn do mycia naczyń?

Zacisnęłam wargi.

– Ciągle płacisz za jego rachunki, nawet teraz pomogłaś mu przy wyprowadzce. A on jest przecież dorosłym facetem!. Może czas pomyśleć o sobie?

Agata miała rację, choć bolało to przyznać. Przez lata wszystko oddawałam Kubie – czas, energię, pieniądze, marzenia.

Pierwszy raz tylko dla siebie

Decyzja o wyjeździe zapadła impulsywnie, niemal nieracjonalnie, a jednak czułam, że właśnie tego potrzebuję – czegoś bez planu, bez kalkulacji, bez myślenia o kimkolwiek innym. Gdy Agata kliknęła „Rezerwuj” i potwierdzenie zakupu wycieczki pojawiło się na ekranie, byłam zaskoczona. T tak można? Tak po prostu pojechać w świat? Po latach kontrolowania każdej złotówki, każdych zakupów i decyzji – zrobiłam coś tylko dla siebie.

Wieczór upłynął nam na pakowaniu, śmiechu i winie. Agata wyrzucała mi z szafy stare T-shirty i wciskała w dłonie sukienki, które kupiłam kiedyś pod wpływem impulsu, ale nigdy nie założyłam.

– To Grecja, a nie działka u cioci. Będziesz wyglądać jak bogini – oznajmiła z przekąsem.

Śmiałam się, trochę z siebie, trochę z niej. A trochę ze zdziwienia, że pozwalam sobie na ten luz. Jednak ranek przyniósł kaca – nie tylko tego od wina, ale moralnego. Obudziłam się wcześnie, przekopywałam się przez skrzynkę mailową, sprawdzałam stan konta i zaczęłam obliczać, ile jeszcze zostało na koncie „na wypadek, gdyby Kuba…”.

– Przestań – powiedziałam do siebie na głos. – To nie twoja odpowiedzialność, przynajmniej nie tym razem.

Podróż minęła szybko, a kiedy wysiadłyśmy z samolotu w skąpanym słońcem Heraklionie, poczułam jak powietrze pachnie wolnością. To było pierwsze moje prawdziwe wakacje. Bez pracy zdalnej. Bez planowania zakupów. Bez Kuby. Bez odpowiedzialności. Pierwsze dni mijały na opalaniu, chłonięciu widoków, długich rozmowach i jeszcze dłuższych kolacjach. Uczyłam się od nowa: oddychać, śmiać się z pełnym zaangażowaniem, nie sprawdzać telefonu co piętnaście minut. Agata była doskonałą towarzyszką – potrafiła rozładować każdą sytuację żartem, ale i w odpowiednim momencie przytulić bez słowa.

– Patrzysz na wiadomości? – zapytała któregoś wieczoru, widząc jak znów zerkam na ekran.

– Tylko na pogodę – skłamałam, choć faktycznie czekałam na wiadomość od Kuby. Jakąkolwiek.

Nie przyszła. Z jednej strony mnie to bolało. Ale z drugiej – zaczęłam rozumieć, że może... właśnie tak powinno być. Że to milczenie nie musi być brakiem miłości. Może to krok w dorosłość – jego i mój. W połowie pobytu wpadłyśmy w rytm: rano joga na tarasie hotelowym, potem plaża, lunch w tawernie, sjesta, a wieczorem – miasto, tańce, nowe smaki i poznani ludzie. Zaczęłam znów czuć się jak kobieta, a nie tylko opiekunka. Flirtowałam z jednym z kelnerów, pozwalałam sobie na sukienki z dekoltem, cieszyłam się życiem, nie myśląc o konsekwencjach.

I wtedy przyszło coś jeszcze – wewnętrzne przebaczenie. Samej sobie. Za lata rezygnacji, za to, że pozwoliłam się zepchnąć w rolę, której nikt mi nie narzucił, a którą sama przyjęłam. Zrozumiałam, że nie byłam tylko ofiarą sytuacji – byłam jej współtwórczynią, sama do tego doprowadziłam. I że teraz mogę stworzyć coś nowego. Tylko dla siebie.

Tego się nie spodziewałam

Po powrocie z Grecji czułam się jak inna osoba. Skóra złapała słońce, włosy pachniały morzem, a dusza... była dziwnie lekka. Samolot wylądował po północy, więc taksówka sunęła przez puste ulice, a ja patrzyłam na znajome zakątki z jakimś sentymentalnym wzruszeniem. Byłam gotowa wrócić do codzienności – ale w nowej wersji siebie.

Otworzyłam drzwi i natychmiast poczułam znajomy zapach pieczonego czosnku i rozmarynu. Serce mi zadrżało. W przedpokoju wisiała ciemnoniebieska kurtka Kuby. Na półce stały jego ulubione adidasy. Przez chwilę myślałam, że śnię. Albo że wrócił, bo wszystko się rozpadło.

– Kuba? – zawołałam ostrożnie.

– O, jesteś! – rozległ się jego głos z kuchni. – Mieliśmy nadzieję, że zdążymy przed tobą!

Zamarłam w progu, a z kuchni wyłonił się nie tylko Kuba, ale i Natalia – z uśmiechem, fartuszkiem i rękami w mące. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystko we mnie spięło się w oczekiwaniu na złe wieści: że stracił pracę, że się rozstali, że wraca z pustymi rękami i złamanym sercem. Ale jego twarz mówiła coś zupełnie innego. Był spokojny i zadowolony.

– Co wy tu robicie? – wydusiłam, zaskoczona.

– Przyjechaliśmy cię powitać! A właściwie... poczęstować obiadem. Chcieliśmy, żebyś wróciła do czegoś znajomego – powiedział Kuba, podając mi kieliszek czerwonego wina.

Natalia ukroiła kawałek pachnącego chlebka, położyła na talerzu i spojrzała na mnie z życzliwością, której nie potrafiłam zignorować. Nie mogłam już dłużej trzymać dystansu. Przytuliłam ich oboje.

– Myślałam, że... wracasz, bo się nie udało – powiedziałam w końcu szczerze.

– Wracamy, bo chcemy. Ale nie na stałe – odpowiedział spokojnie. – Przyjechaliśmy z dobrymi wieściami.

Czyżby wreszcie doróśł

Usiedliśmy do stołu, gdzie czekał pieczony kurczak z warzywami, świeże zioła i sałatka. Rozmawialiśmy jak za dawnych lat, ale w powietrzu było coś nowego. Spokój.

– Dostałem pracę – powiedział Kuba. – W miasteczku niedaleko domu Natalii. Bank, dobra pensja, normalne godziny. A co najlepsze – docenili to, że pracowałem w stolicy. Nawet nie musiałem długo szukać. Zaczynam za tydzień.

Zaniemówiłam. Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego.

– Jestem z ciebie dumna – szepnęłam, a on tylko uśmiechnął się nieśmiało.

I wtedy zrozumiałam, że nie muszę się już bać. Po obiedzie Kuba poprosił mnie, bym wyszła na balkon. Natalia tylko uśmiechnęła się porozumiewawczo, a ja poszłam za nim, z sercem bijącym szybciej. Na środku tarasu stał nowiutki, zielony rower – lśniący, z szerokim siodełkiem i ogromną, czerwoną kokardą.

Zamarłam. Dokładnie taki sam sprzedałam lata temu, kiedy nie starczało nam na jego podręczniki. To był wtedy akt miłości – bolesny, ale konieczny. Nigdy nie mówiłam mu, jak bardzo mnie to kosztowało. A teraz... teraz ten rower wrócił.

– Nie musiałeś... – powiedziałam łamiącym się głosem.

– Wiem, ale chciałem. Za wszystko. Za te wszystkie lata, za książki, za obiady, za spanie w jednym, ciasnym pokoju . Za to, że nie pozwoliłaś mi się rozpaść po śmierci mamy.

Milczałam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.

– Wiem, że byłem czasem trudny. Że ciągle się martwiłaś. Ale ja naprawdę dorosłem. Teraz chcę ci coś oddać. A przede wszystkim – chcę, żebyś wreszcie żyła też dla siebie.

Zamilkł, patrząc na mnie ze szczerością, która rozbrajała. Objęłam go, mocno, bez słów.

– Dziękuję – wyszeptałam.

Już nie muszę być opiekunką, już nie jestem tylko siostrą-matką. Mogę być sobą. Kobietą, która przetrwała, która poświęciła dużo – ale teraz ma prawo żądać czegoś więcej.

Iga, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama