„Dla córki jestem starowinką, która powinna skapcanieć. A ja myślę, że życie zaczyna się po 60.”
„– Bo wstyd mi, rozumiesz? W pracy wszyscy to widzą! Ty nie możesz się zachowywać jak nastolatka! Jesteś babcią! – No i co z tego? Czy babcia nie może mieć konta na Instagramie? – Może, ale nie wrzuca się w takim wieku takich zdjęć. Serio. Trochę godności”.

- Redakcja
Mam 63 lata. Mam też kolczyk w uchu, konto na Instagramie i kilka sukienek z dekoltem, które uwielbiam nosić na nasze występy taneczne w domu kultury. Ale dla mojej córki to wszystko jest zbyt dużo. Jej zdaniem powinnam skapcanieć w domu, gotować rosół i przeglądać oferty sanatoriów. Uważa, że „na starość” nie wypada rzucać się w oczy. A ja dopiero teraz czuję, że żyję naprawdę. Nie chcę być niewidzialna. I wcale nie zamierzam się nikomu z tego tłumaczyć. Moje życie, moje zasady.
Zaczęło się od kursu tańca
Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Koleżanka namówiła mnie na kurs tańca towarzyskiego dla seniorów. „Będziemy się ruszać, może kogoś poznamy, pośmiejemy się” – zachęcała. A że od śmierci mojego męża minęły już trzy lata, i że wciąż czułam się młoda duchem, poszłam. Pierwsze zajęcia były sztywne jak mój kręgosłup o poranku. Panowie nieśmiali, panie spięte. Ale z każdą kolejną środą było lepiej. Zaczęliśmy się znać, śmiać, rozmawiać. I ruszać coraz śmielej.
Na trzecich zajęciach założyłam czerwoną bluzkę z cekinami. Taki żarcik, ale nie żart. Chciałam wyglądać jak kobieta, nie jak emerytka z reklamy maści na bóle stawów. Czułam się w niej świetnie. Tańczyłam walca z panem Andrzejem i śmiałam się jak nastolatka.
– Pani Krystyno, ale pani błyszczy! – zawołała instruktorka, a ja z dumą się ukłoniłam.
Po zajęciach zrobiłyśmy sobie z dziewczynami zdjęcie i wrzuciłam je na Instagram. Tak, mam Instagram. Dla mojej córki to był szok. Zadzwoniła jeszcze tego samego wieczoru.
– Mamo, ty chyba oszalałaś. Co to ma być? Masz 63 lata! – warczała do słuchawki.
– A co w tym złego, że dobrze się bawię? – zapytałam spokojnie.
– Bo to nie przystoi! – wykrzyknęła.
Zamilkłam. Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie zakładała moje buty na obcasie i mówiła, że chce być taka jak ja. Co się zmieniło?
Niegrzeczna matka na Instagramie
Nie sądziłam, że jedno zdjęcie może wywołać aż taką burzę. Ale komentarz mojej córki pod nim był jak kubeł zimnej wody.
– Mamo, usuń to. Robisz z siebie pośmiewisko – napisała publicznie.
Serce mi zamarło. Ludzie z grupy tańca też to widzieli. Pani Maryla przysłała mi SMS-a: „Nie przejmuj się, młodzi nie rozumieją, że my też mamy prawo do radości”. Ale było mi przykro. Przecież nie tańczyłam nago na stole, tylko stałam w rzędzie uśmiechniętych kobiet, w kolorowych bluzkach i z pomponami w dłoniach. Bo właśnie wtedy ćwiczyłyśmy układ z elementami zumby.
Zadzwoniłam do córki.
– Kochanie, dlaczego tak napisałaś? – zapytałam.
– Bo wstyd mi, rozumiesz? W pracy wszyscy to widzą! Ty nie możesz się zachowywać jak nastolatka! Jesteś babcią!
– No i co z tego? Czy babcia nie może mieć konta na Instagramie?
– Może, ale nie wrzuca się w takim wieku takich zdjęć. Serio. Trochę godności.
Zrobiło mi się gorąco.
– Godności? Ty mi mówisz o godności? Gdybyś widziała siebie na tych wszystkich imprezach na studiach...
– Mamo! To było co innego!
– Dlaczego? Bo byłaś młoda? A ja co, jestem trupem?
Rozłączyła się. Zostałam z telefonem w ręce i gulą w gardle. Ale wtedy zadzwoniła do mnie Basia z tańca.
– Krystynka, nie przejmuj się. Twoje zdjęcie ma już sto lajków! Wrzucaj dalej!
I wrzuciłam. A potem jeszcze jedno. I kolejne. Bo bycie „niegrzeczną” matką wcale nie jest takie złe.
Czasem trzeba zatańczyć mimo łez
Był wtorek, dzień generalnej próby przed występem w ośrodku dla seniorów. Miałyśmy pokazać nasz układ taneczny z pomponami. Dostałam nową, lśniącą sukienkę od pani Halinki – „na szczęście”, jak mówiła. Ale mnie od rana coś ściskało w żołądku. Córka od tamtej rozmowy się nie odzywała. Cisza. I tylko wnuczka Ola, która zazwyczaj co tydzień dzwoniła do mnie na wideo, teraz nagle „nie miała czasu”.
Założyłam sukienkę, spojrzałam w lustro i... popłakałam się. Bo zamiast radości widziałam w oczach zmęczenie. Nie tylko ciałem. Zmęczenie tym, że muszę udowadniać coś, co powinno być oczywiste – że jestem wartościowa, mimo wieku.
– Krystyna, płaczesz? – spytała cicho Maryla, kiedy weszłam do szatni.
– Sama nie wiem, czemu – wymamrotałam.
– Bo jesteś człowiekiem, a nie robotem. Ale teraz wytrzyj nos i idziemy. Publiczność czeka.
Wyszłam. Podeszłam do swojej pozycji. Muzyka ruszyła, a moje nogi – jakby zapomniały o wszystkim. Przypomniały sobie tylko jedno: jak tańczyć. I zatańczyłam najlepiej, jak potrafiłam. Po występie jedna starsza pani podeszła do mnie, ściskając ręce.
– Dziękuję. Dzięki wam przypomniałam sobie, że nie jestem jeszcze do wyrzucenia.
I wtedy coś we mnie pękło. Pomyślałam: „Po co ja się tłumaczę z tego, że żyję tak, jak chcę?” Ludzie widzą serce. A córka... Może kiedyś też to zobaczy. Wieczorem dostałam SMS-a od nieznanego numeru.
Babciu, byłaś super! Pani z internetu pokazała twoje wideo! Jesteś sławna!!! Kocham cię. Ola
I znów płakałam. Ale tym razem – z radości.
Za stara na szczęście?
Marka poznałam w bibliotece. Stał przede mną w kolejce do zwrotu książek i upuścił tom „Lalki” Prusa. Podniosłam mu go z uśmiechem.
– Prusa to ja po nocach mogę czytać. Nie nudzi się nigdy – rzuciłam pół żartem.
– Pani mówi jak kobieta z duszą romantyczki – odparł, a ja się roześmiałam.
I tak się zaczęło. Najpierw rozmowy o książkach, potem wspólne kawy, aż w końcu – spacery i kino. Marek miał 68 lat, był wdowcem. Inteligentny, elegancki, dowcipny. A ja czułam się przy nim lekka jak piórko. Kiedy po raz pierwszy wrzuciłam nasze wspólne zdjęcie z kina do sieci, komentarz córki pojawił się w ciągu minuty.
– Serio, mamo? Randki? Naprawdę?
Zadzwoniła jeszcze tego samego dnia. Była spięta, zła.
– Chyba żartujesz. Spotykasz się z jakimś facetem i wrzucasz to do internetu?
– A dlaczego nie? Marek to porządny człowiek.
– Bo to żenujące! Masz wnuki, jesteś babcią!
– A co to zmienia? To znaczy, że nie mogę się zakochać?
Z drugiej strony słyszałam tylko oddech. Potem trzaśnięcie słuchawką. Ale ja nie zrezygnowałam. Spotykałam się z Markiem nadal. Śmialiśmy się, czytaliśmy sobie książki na głos, gotowaliśmy razem. Pierwszy raz od lat czułam się... kobietą. Nie matką, nie babcią, nie emerytką. Po prostu kobietą.
Pomyślałam wtedy: „Może i jestem starsza, ale nie jestem za stara na szczęście”. Bo szczęście – jak taniec – nie zna metryki.
Jej świat, mój świat
W niedzielę pojechałam do córki bez zapowiedzi. Uznałam, że dość czekania. Wnuczka otworzyła mi drzwi z szerokim uśmiechem i rzuciła się w ramiona.
– Babciu! A możesz mi pokazać ten taniec z internetu?
– No pewnie – uśmiechnęłam się, ale zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, w korytarzu stanęła moja córka.
– Mamo... – westchnęła. – Myślałam, że się umówimy.
– Nie przyszłam się kłócić – powiedziałam łagodnie. – Przyszłam pogadać.
W salonie panowała cisza. Córka siedziała na brzegu kanapy, a ja naprzeciwko niej. Zaparzyła herbatę, ale w powietrzu wisiało napięcie.
– Wiem, że cię zawiodłam – zaczęła cicho. – Po prostu nie mogę się przyzwyczaić. Zawsze byłaś tą „ogarniętą” mamą. A teraz nagle... tańce, facet, Instagram.
– Boję się, że się oddalamy.
– Może po prostu przestałaś mnie potrzebować.
Te słowa mnie zaskoczyły. Zawsze myślałam, że to ona się ode mnie oddala.
– Kochanie, ja zawsze będę twoją mamą. Ale mam też prawo do swojego życia. Przez lata wszystko było dla ciebie, dla taty. Teraz mogę wreszcie zrobić coś dla siebie.
– Wiem – powiedziała. – Ale nie umiem cię jeszcze tak widzieć. To dla mnie dziwne.
– Dla mnie też było. Ale wiesz co? Życie po sześćdziesiątce też może być piękne. Tylko trzeba je sobie pozwolić zobaczyć.
Zamilkła. Po chwili wyciągnęła rękę i mocno mnie przytuliła. I wtedy pomyślałam, że może nie musimy mieć tego samego świata. Wystarczy, że się nawzajem nie wyrzucimy z własnych.
Nie muszę się nikomu tłumaczyć
Minął rok, odkąd pierwszy raz poszłam na taniec. Dwanaście miesięcy pełnych zmian, wzruszeń i momentów, kiedy naprawdę czułam się sobą. Wciąż jestem tą samą Krystyną, która gotuje rosół, dba o wnuczkę i pamięta o urodzinach każdego członka rodziny. Ale jestem też Krystyną, która zakłada czerwone szpilki na występ, śmieje się głośno w kawiarni i potrafi zakochać się bez wstydu.
Z córką bywa różnie. Nadal nie polubiła mojego konta na Instagramie, ale już nie komentuje złośliwie. Czasem kliknie serduszko pod zdjęciem. Dla mnie to jak list w butelce – znak, że gdzieś tam po drugiej stronie zaczyna rozumieć. Z Markiem jesteśmy razem. Nigdzie się nie spieszymy. Nie mieszkamy razem, ale często do siebie jeździmy. Czasem gotujemy, czasem po prostu siedzimy w milczeniu i słuchamy radia. Jest spokojnie i dobrze. A to dla mnie więcej niż kiedyś sądziłam, że mogę jeszcze dostać od życia.
Już nie przepraszam za to, kim jestem. Nie usprawiedliwiam się z radości, ze zmarszczek przy oczach, z tańca w lśniącej sukience. Nie muszę się nikomu tłumaczyć, dlaczego chcę być widoczna, słyszana, zakochana. Bo wiem jedno – życie naprawdę zaczęło się po sześćdziesiątce. I nie, nie jest to żadna bajka dla babć. To moja codzienność. Moje życie. I choć czasem wciąż słyszę kąśliwe „dzidzia-piernik”, uśmiecham się tylko i ruszam dalej. W rytmie, który sama wybieram.
Krystyna, 63 lata
Czytaj także:
- „Na komunię syn dostał od mojego brata luksusowy drobiazg. Ten bogaty drań chciał skraść nie tylko serce dziecka”
- „Wygarnęłam synowej, że żyją jak w chlewie. W zemście zrobiła coś tak okropnego, że do dziś nie mogę się pozbierać”
- „Mieszkam w muzeum PRL-u i wstydzę się tego. Ciasna kawalerka z rodzicami to nie miejsce dla młodego studenta”