„Dla dzieci udawałam, że nie widzę zdrad męża. W końcu zapach obcych perfum stał się dla mnie nie do wytrzymania”
„Po pierwszej zdradzie męża tłumaczyłam sobie, że to jednorazowy błąd. Potem przyszły kolejne razy. Każdy bolał tak samo. Ukrywałam łzy, udawałam przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Z roku na rok gubiłam siebie. Teraz wiem, że dłużej tak nie chcę”.

- Redakcja
Odkąd zostałam żoną i matką, moje życie podporządkowałam rodzinie. Nie byłam naiwna — wiedziałam, że związki się zmieniają, że namiętność wygasa, że ludzie błądzą. Gdy pierwszy raz odkryłam, że mój mąż mnie zdradza, nie zrobiłam awantury. Powiedziałam sobie, że to był błąd, że mamy dzieci, że muszę być silna. Do czasu.
Cicho na to przyzwalałam
Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczął później wracać z pracy, a telefon trzymał przy sobie nawet w łazience. Kiedy pytałam, rzucał suche odpowiedzi. Z czasem przestałam pytać. Po co, skoro znałam odpowiedź, tylko nie chciałam jej usłyszeć?
Zdrada wyszła na jaw przypadkiem. Wysłał mi wiadomość, którą miał wysłać do niej. Napisał, że nie może się doczekać, aż znów się zobaczą. Siedziałam wtedy w kuchni, mieszałam zupę i przez chwilę naprawdę pomyślałam, że to sen. Spojrzałam na dzieci bawiące się w salonie i… skasowałam wiadomość.
– Coś się stało? – zapytał, wchodząc do kuchni, całując mnie odruchowo w czoło.
– Nie, wszystko dobrze – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się, jakby nic się nie stało.
Od tamtej pory wiedziałam, że mnie zdradza. Nie przyznał się. Ja nie zapytałam. Pochowałam swoją dumę gdzieś głęboko, pod stertą obowiązków, śniadań, prania, szkolnych wywiadówek. Tłumaczyłam to sobie: przecież jesteśmy rodziną. Przecież dzieci go kochają. Przecież ja już chyba nie jestem tą samą kobietą, co kiedyś. Może to moja wina? Może za bardzo się poświęciłam, za mało była mnie w tym związku jako kobiety?
Zaczęłam żyć obok niego. W dzień udawaliśmy normalną rodzinę. W nocy leżeliśmy tyłem do siebie, każdy po swojej stronie łóżka. Nie było krzyków, nie było łez. Tylko ta bolesna cisza, która bolała bardziej niż każde przykre słowo.
Teatr w imię dobra dzieci
Codzienność nas przygniatała, ale dzieci tego nie widziały. Dla nich byliśmy normalną rodziną — mama, tata, wspólne obiady, śmiech przy stole. Potrafiliśmy zagrać to wszystko jak najlepsi aktorzy. Czasem sama w to wierzyłam, gdy patrzyłam na ich beztroskie twarze.
– Mamo, a pojedziemy w wakacje nad morze tak jak w zeszłym roku? – zapytała córeczka, przytulając się do mnie wieczorem.
– Jasne, kochanie. Jeśli tylko tata będzie mógł wziąć urlop – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w środku czułam, że to kłamstwo.
Zawsze, kiedy miałam wątpliwości, patrzyłam na dzieci. Ich potrzeby stawiałam ponad własne. Mój mąż o tym wiedział i to wykorzystywał. Wracał późno, pachniał perfumami, których ja nigdy nie używałam. Kiedyś próbowałam mu coś zasugerować, rzucić aluzję, ale zbywał mnie milczeniem albo pytaniem, czy znowu „wymyślam”.
Przestałam mówić. Zajęłam się domem, dziećmi, sobą jakby coraz mniej. Raz tylko usiadłam na kanapie i zapłakałam jak dziecko. Cicho, żeby nikt nie słyszał. Wtedy podszedł mój starszy syn i przytulił mnie bez słowa.
– Mamusiu, nie płacz – powiedział tylko, a ja poczułam, jak rozrywa mnie od środka.
Tego wieczoru obiecałam sobie jedno: wytrzymam. Dla nich. Nie pozwolę, żeby ich dzieciństwo było naznaczone moim cierpieniem. Nie pozwolę, by wiedzieli, że ich tata nie był tym, za kogo go uważali.
Czy dzieci zasłużyły na matkę?
Wszystko pękło pewnego popołudnia, gdy wrócił z walizką. Miał tłumaczenie gotowe jeszcze przed moim pytaniem. Wyjazd służbowy, delegacja, „nie pytaj, i tak nie zrozumiesz”. Dzieci skakały mu na szyję, ja stałam z boku, z rękami wciąż mokrymi od zmywania naczyń.
– Kiedy wrócisz? – zapytałam cicho.
– Jak skończę. Parę dni może, może tydzień – rzucił bez emocji i poszedł się pakować dalej.
Zamknęłam się wtedy w łazience i spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczona twarz, cienie pod oczami, włosy związane byle jak. Kobieta, która kiedyś miała marzenia, teraz tylko liczyła dni od zakupów do wywiadówki. Czy dzieci zasłużyły na matkę, która nie potrafi się uśmiechać, bo czuje się nic niewarta?
Gdy go nie było, wszystko było… spokojniejsze. Nie czułam napięcia, nie czekałam na telefon, nie udawałam. Było mi lepiej, a jednocześnie miałam wyrzuty sumienia. Bo przecież matka nie powinna tak myśleć.
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie jego matka.
– On znowu wyjechał? Dziwne, że nie mówił… – powiedziała zaskoczona.
Zamilkłam. To był pierwszy raz, kiedy nie umiałam już go bronić. Nie potrafiłam kłamać nawet przed jego rodziną.
– Tak. Delegacja – powiedziałam chłodno i szybko zakończyłam rozmowę.
Potem długo siedziałam przy kuchennym stole, patrząc w pusty kubek po herbacie. Zaczęłam mieć wrażenie, że zaczynam zawodzić nie tylko jako żona, ale i jako matka. Bo jak długo można dusić w sobie prawdę, żeby nikomu nie zaszkodzić?
W tamtym momencie podjęłam decyzję
Telefon zadzwonił w niedzielne przedpołudnie. Odbierałam bez namysłu, myśląc, że to kurier albo koleżanka. Z drugiej strony odezwał się kobiecy głos.
– Cześć... mogę z Krzyśkiem? – zapytała pewnie, jakby nie przyszło jej do głowy, że może rozmawiać z jego żoną.
Zamilkłam. Serce uderzyło mi mocniej.
– A kto mówi? – zapytałam chłodno.
– Justyna. Jego... znajoma. Z pracy.
Nie odpowiedziałam. Rozłączyłam się. Przez kilka minut patrzyłam na ekran, jakby miał mi udzielić odpowiedzi, co dalej. W środku coś mnie ścisnęło. Nie z zazdrości. Nie z żalu. Z upokorzenia. Z tego, jak łatwo mnie zamienił na inną. I jak mało się nawet z tym krył.
Wieczorem wrócił. Pachniał tak samo jak wtedy, kiedy kłamał, że był w delegacji. Zjadł kolację, jakby nic się nie stało. Patrzyłam na niego, a we mnie gotował się spokój. Nie złościłam się. Nie chciałam krzyczeć. Byłam jak tafla lodu.
– Dzwoniła Justyna – powiedziałam cicho, zmywając talerze.
Zamarł tylko na sekundę. Potem wzruszył ramionami.
– Z pracy. Coś pewnie pomyliła – burknął.
Nic więcej nie powiedział. I wtedy zrozumiałam, że nawet nie próbuje udawać. Że już mnie nie szanuje, że nie jestem partnerką, tylko kobietą od dzieci i garów. W tamtym momencie podjęłam decyzję. Bez łez, bez żalu.
Zaczęłam przeglądać strony kancelarii prawnych, szukać informacji o rozwodzie. Pierwszy raz od lat robiłam coś tylko dla siebie.
Nie jestem winna jego zdrad
Przez lata myślałam, że jego zdrady to moja porażka. Że może powinnam bardziej się starać, lepiej wyglądać, częściej rozmawiać, mniej się złościć. Każde jego odejście brałam do siebie, jakby to była ocena mojej wartości. Dopiero teraz, patrząc na niego z dystansu, zrozumiałam jedno: nie byłam winna.
Nie zdradza się kogoś, kogo się szanuje. A ja byłam dla niego wygodą. Gotowa na poświęcenia, posłuszna, milcząca. Idealna do życia w cieniu.
Rozmowa z prawniczką była rzeczowa. Kobieta zadała mi kilka pytań, spojrzała współczująco i powiedziała:
– Proszę pamiętać, że rozwód to nie koniec. Czasem to dopiero początek.
Wróciłam do domu z papierami w torebce. Patrzyłam na nie wieczorem, przy świetle lampki nocnej, jakby to były klucze do nowego życia. Nie wiedziałam, jak on zareaguje, ale to już nie miało znaczenia.
Dzieci spały, dom był cichy. Weszłam do sypialni, gdzie leżał z telefonem w ręce, i bez słowa położyłam dokumenty na szafce nocnej. Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co to ma znaczyć? – zapytał, siadając gwałtownie.
– To są papiery rozwodowe. Przeczytaj. Masz czas, ale sprawa i tak ruszy – powiedziałam spokojnie.
– Oszalałaś? Przez jedną głupią rozmowę? Przecież mamy dzieci!
– Właśnie dlatego. Bo nie chcę, żeby uczyły się życia w kłamstwie.
Nie krzyczałam. Byłam silna jak nigdy wcześniej. Zobaczył we mnie kogoś, kogo nie znał od dawna — kobietę, która zna swoją wartość.
Czas żyć po swojemu
Nie było wielkich scen, chociaż się ich spodziewałam. Po kilku dniach złość w jego oczach zmieniła się w niezrozumienie, potem w obojętność. Myślę, że nie uwierzył do końca, że naprawdę to zrobię. Że złożę pozew, przestanę grać jego grę, wyrwę siebie z tej złudnej stabilizacji.
Dzieciom powiedzieliśmy wspólnie. Przy mnie trzymał fason, mówił spokojnie, że to nie ich wina, że nadal będą mieli mamę i tatę, tylko w dwóch domach. Kiedy patrzyłam na ich twarze, miałam ochotę zrezygnować, wycofać się. Ale potem córka objęła mnie mocno i szepnęła:
– Mamusiu, będzie dobrze. Ja to czuję.
Wtedy już wiedziałam, że postąpiłam słusznie.
Zaczęłam układać życie od nowa. Bez niego. Bez jego kłamstw, bez udawania. Bywało ciężko — papierologia, zmiana rytmu, emocje dzieci. Ale mimo to czułam, że oddycham pełniej. Nie musiałam już tłumaczyć się ze sztucznego uśmiechu, nie musiałam przymykać oczu na perfumy obcej kobiety, nie musiałam milczeć.
Nie jestem ofiarą. Nie jestem też bohaterką. Jestem kobietą, która za długo czekała, aż ktoś zacznie ją szanować. I kiedy to nie nastąpiło — wybrała siebie.
Dziś w lustrze widzę inną twarz. Nadal zmęczoną, ale spokojną. Silniejszą. Gotową na to, co przyniesie życie. I po raz pierwszy od dawna czuję, że żyję po swojemu.
Zofia, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na Wigilię zaprosiłam rodzinę, ale wszyscy siedzieli z nosami w telefonach. Następnym razem dostaną rózgi pod choinkę”
- „W wigilię szwagier dał mi najpiękniejszy prezent. Niczego nie żałuję, bo w końcu znów poczułam się kobietą”
- „Poszłam na randkę w ciemno, bo miałam dosyć drwin rodziny. Myślałam, że do świąt znajdę męża, a zostałam na lodzie”