„Dla matki jestem grzeszna, bo żyję z partnerem bez ślubu. Woli udawać, że nie istnieję, niż słuchać docinków sąsiadek”
„– Wiem, że masz swoje życie – ciągnęła. – Ale są rzeczy, które po prostu nie przystoją. Nie tak cię wychowałam. Ludzie mówią, pytają. Sąsiedzi wszyscy widzą, wiedzą, że Feliks u ciebie mieszka. A ty ani ślubu, ani zaręczyn”.

- Redakcja
Gdyby ktoś zapytał mnie, co oznacza bycie dorosłą kobietą, odpowiedziałabym: nieustanne lawirowanie między tym, kim jesteś, a kim chcieliby cię widzieć inni. Mam trzydzieści dwa lata, mieszkam w Warszawie, w bloku. Pracuję zdalnie jako graficzka, co dla mojej matki oznacza „nieprawdziwą pracę”. Żyję z Feliksem – introwertycznym, nieco zamkniętym w sobie mężczyzną, który nigdy nie wchodzi w konflikty. I jestem w ciąży. Piąty miesiąc.
Krytykowała mnie
Nie planowaliśmy tego. To znaczy: ja nie planowałam, Feliks nie oponował. Tak wygląda u nas podejmowanie decyzji – jedno z nas myśli głośno, drugie kiwa głową. Tylko że w tej sprawie nikt nie zapytał o zdanie mojej matki, a ona uważa, że każde większe wydarzenie w moim życiu powinno przejść przez jej akceptację. A przynajmniej przez jej filtr pod tytułem „co powiem sąsiadom?”.
Kontakt z mamą od lat był sztywny. Spotkania raz na dwa miesiące – herbata, ciasto, tematy pogodowe, szybki powrót do domu. Feliks nigdy ze mną nie jeździł, nie przeszkadzał. „Niepotrzebne zamieszanie”, tak mówił. Próbowałam rozmawiać z matką o moim życiu, o marzeniach, pracy, Feliksie. Odpowiadała skinieniem głowy albo komentarzem, który brzmiał jak westchnienie: „No cóż, czasy się zmieniły”. Ale teraz zdecydowaliśmy się odwiedzić ją na wsi, po raz pierwszy razem.
– Zobaczymy, jak to będzie – powiedział Feliks, zapinając torbę z rzeczami.
Była kategoryczna
Jechałam w milczeniu, patrząc przez okno samochodu. Krajobraz za szybą zmieniał się z miejskiego chaosu w uporządkowaną pustkę pól i lasów. Feliks prowadził spokojnie, jak zwykle. Nie zadawał pytań. W radiu leciała cicha muzyka, którą oboje ignorowaliśmy. Miałam wrażenie, że jedziemy na jakieś przedstawienie, w którym każdy ma przypisaną rolę i musi ją odegrać do końca.
Gdy skręciliśmy w znajomą polną drogę, serce zaczęło mi bić szybciej. Dom mamy był taki sam jak zawsze – biały tynk, równo przycięte tuje, firanki w oknach.
Mama otworzyła drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Miała na sobie fartuch w drobne kwiatki i ten sam wyraz twarzy, który zawsze przybierała, gdy ktoś nieoczekiwanie wchodził do kościoła w środku mszy.
– No, jesteście – powiedziała z uśmiechem, który zniknął, zanim jeszcze go dobrze zobaczyłam. – Wchodźcie, obiad prawie gotowy.
Weszliśmy do środka. W domu pachniało pieczonym schabem. Mama wskazała Feliksowi krzesło przy stole, a ja jeszcze ściągałam płaszcz, gdy powiedziała:
– Aha, będziecie spać osobno. Tak trzeba.
Bała się plotek
Spojrzałam na nią, nie rozumiejąc.
– Słucham? – zapytałam cicho.
– No przecież nie jesteście po ślubie – odpowiedziała z miną, jakby właśnie tłumaczyła komuś, że nie wkłada się widelca do gniazdka. – Mam pokój dla Feliksa, a ty śpisz w swoim, jak dawniej.
Feliksa twarz nie zdradzała żadnych emocji. Skinął tylko głową i powiedział:
– Dobrze, nie ma problemu.
Ja milczałam. Czułam, jak wzbiera we mnie coś trudnego do nazwania. Nie chciałam robić sceny. Obiad zjedliśmy w napięciu, które mama przykrywała rozmowami o pogodzie, plonach i nowej sąsiadce, która podobno „ciągle tylko patrzy przez okno i nic nie robi”. Feliks grzecznie odpowiadał, ja skupiałam się na nieprzewracaniu oczami.
Zaraz po obiedzie, kiedy Feliks poszedł po nasze rzeczy do samochodu, mama usiadła przy stole, z filiżanką po kawie w rękach, i patrzyła przez okno, jakby tam miała znaleźć słowa, których sama nie chciała wypowiedzieć.
– Alicja... – zaczęła cicho. – Ja wiem, że teraz wszystko wygląda inaczej. Ale to, jak wy żyjecie… Bez ślubu… I jeszcze teraz dziecko…
Dbała o pozory
– Wiem, że masz swoje życie – ciągnęła, coraz bardziej z pretensjami w głosie. – Ale są rzeczy, które po prostu nie przystoją. Nie tak cię wychowałam. Ludzie mówią, pytają. Sąsiedzi wszyscy widzą, wiedzą, że Feliks u ciebie mieszka. A ty ani ślubu, ani zaręczyn.
– Mamo, to moje życie – przerwałam jej cicho, ale zdecydowanie. – Nie jestem nastolatką, nie muszę nikomu się tłumaczyć.
– No właśnie, jesteś dorosła. A zachowujesz się jak dziecko! – jej głos stał się ostrzejszy. – Przynajmniej mogłabyś zadbać o pozory. Przecież co ja mam ludziom powiedzieć? Że córka z konkubentem dziecko robi i jeszcze do mnie przyjeżdża jak gdyby nigdy nic?
– Przecież nic złego nie robimy – powiedziałam, czując, jak moje serce przyspiesza. – Kochamy się. Tworzymy rodzinę. To, że nie mamy papieru, nie znaczy, że jesteśmy gorsi.
– Ale dla ludzi to ma znaczenie, rozumiesz? – przerwała mi, wstając z krzesła. – Dla nich to jest hańba. Wstyd. Ja muszę z tym żyć, muszę patrzeć tym ludziom w oczy. A ty tylko mówisz, że to twoje życie. Jakby to nic nie znaczyło!
Zamilkłam. Stałam przed nią, jakbym znowu miała siedemnaście lat i wróciła za późno do domu.
– Wstydzę się – powiedziała w końcu, patrząc na mnie twardo. – Wstydzę się ciebie, Alicjo.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na zewnątrz, zostawiając ją samą w kuchni. Wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia.
Zerwałam kontakt
Minęły tygodnie, a potem miesiące, odkąd wyjechaliśmy od mamy. Nie odbierałam jej telefonów, nie odpisywałam na wiadomości. Na początku próbowała jeszcze dzwonić, aż w końcu zamilkła. I dobrze. Nie miałam już w sobie siły, żeby się z nią zmagać. Za każdym razem, gdy widziałam jej imię na ekranie telefonu, serce ściskało mi się z wstydu, gniewu i ze smutku.
Feliksa to martwiło, choć niewiele mówił. Był delikatny. Czasem pytał, czy nie chciałabym chociaż odpisać, ale nie naciskał. Rozumiał, że tego nie da się naprawić miłym słowem czy zdjęciem USG wysłanym w MMS-ie.
Mama nie dowiedziała się o porodzie. Nie zadzwoniłam, nie wysłałam zdjęcia. Tego wieczoru, gdy leżałam w szpitalnym łóżku, a Feliks tulił Zosię w ramionach, powiedziałam cicho:
– Nie chcę, żeby nosiła jej nazwisko.
Feliksa twarz się nie zmieniła. Nie zdziwił się. Skinął tylko głową.
– Tak będzie – powiedział.
Wtedy przyszło mi do głowy, że w tej ciszy i samotności jest coś prawdziwszego niż w dziesiątkach lat tłumaczeń, wyjaśnień, próśb. Zosia spała, Feliks był ze mną, a ja byłam z nimi. Bez korzeni, które ciągnęły mnie w dół.
Nie myślałam o mamie. Cisza, którą między nami zostawiłam, nie bolała. Nie tęskniłam. Ta pustka stała się neutralna – nieprzyjemna, ale znośna. Jak blizna, o której się nie myśli.
Alicja, 35 lat
Czytaj także:
- „Mój książę z bajki okazał się romantycznym utrzymankiem. Zamiast kąpać się w oceanie na Bali, tonęłam w długach”
- „Córka narobiła nam wstydu na całą Toskanię. Kocham ją, ale czasem zachowuje się jak uparta i rozpieszczona smarkula”
- „Dzięki wygranej zostałem królem życia, a chwilę później nie było mnie stać na kilogram czereśni. Upadek był bolesny”