„Dla męża wielki post mógłby trwać całe życie, a wakacje najlepiej spędzałby na kanapie. Dusigrosz na wszystko żałuje”
„Z czasem dostrzegłam, że to nie rozsądek – to obsesja. Każda złotówka musiała mieć swoje miejsce w tabelce, każda większa decyzja wymagała godzinnych analiz. Oszczędzamy, oszczędzamy… Ale na co? Na życie w lęku przed wydatkami?”.

- Redakcja
Kiedy poznałam Marka, jego podejście do pieniędzy wydawało mi się zaletą. Był rozsądny, planował wydatki, nie żył ponad stan. Po wcześniejszym związku z mężczyzną, który przepuszczał pensję w tydzień, taka stabilność mnie uspokajała. Myślałam, że to fundament dobrego życia.
Ale z czasem dostrzegłam, że to nie rozsądek – to obsesja. Każda złotówka musiała mieć swoje miejsce w tabelce, każda większa decyzja wymagała godzinnych analiz. „Po co nowa bluzka? Przecież masz dwie w dobrym stanie”. „Czekolada dla Ani? Przecież może się obejść.” Nie żyliśmy w biedzie, oboje pracowaliśmy. Zarabiałam, a jednak każda moja potrzeba była według niego zagrożeniem dla domowego budżetu.
Oszczędzamy, oszczędzamy… Ale na co? Na życie w lęku przed wydatkami? Na przyszłość, w której i tak będziemy tylko liczyć grosze? Coraz częściej myślę, że ja po prostu chcę żyć.
Czułam, że będzie awantura
Wracałam do domu z zakupami i już w windzie wiedziałam, że zaraz się zacznie. Czułam to. Może powinnam schować torbę w bagażniku i wnosić po jednej rzeczy, żeby nie zauważył? Głupie myśli. To mój dom, moje pieniądze. Nie będę się ukrywać.
Ledwo zamknęłam drzwi, Marek już stał w korytarzu, jakby tylko czekał. Przeniósł wzrok na torbę i zmarszczył czoło.
– Co kupiłaś? – spytał, choć przecież widział.
Westchnęłam. Wyjęłam czekoladę dla Ani, nową bluzkę dla siebie, droższy szampon zamiast tego, co zawsze. Nic wielkiego.
– Bluzka? Naprawdę? Przecież masz pełną szafę! – podniósł głos.
– Marek, kosztowała czterdzieści złotych. Możemy sobie na to pozwolić.
– Nie chodzi o to, czy możemy, tylko czy musimy! Właśnie o to! – Zaczął wyciągać rzeczy z torby i sprawdzać ceny, jakbym była uczennicą, a on nauczycielem z czerwonym długopisem.
– To moje pieniądze! – wyrwało mi się ostrzej, niż planowałam.
– A nasze wspólne cele?! Oszczędzamy na przyszłość, na nieprzewidziane wydatki!
– A co z teraźniejszością, Marek? Czy kiedykolwiek pomyślałeś o tym, żeby po prostu cieszyć się życiem?!
Patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku.
Tym razem to ja zdecydowałam
Pomysł na wakacje kiełkował we mnie od dawna. Ania marzyła o wyjeździe nad morze, ja też potrzebowałam odpoczynku. A pieniędzy nie brakowało – zarabiałam dobrze, odkładaliśmy co miesiąc. Problemem nie były fundusze, tylko Marek.
Już słyszałam jego argumenty: To zbędny wydatek. Możesz wypocząć w domu. Lepiej odłożyć na przyszłość. Przyszłość, przyszłość, przyszłość. A co z teraźniejszością?
Decyzję podjęłam szybko – rezerwuję. Grecja, tydzień, hotel z basenem. Nie szaleństwo, ale coś, co da nam radość. Kliknęłam „kup teraz” i poczułam, jak kamień spada mi z serca.
– Mamo, serio? Wyjeżdżamy?! – Ania aż podskoczyła z radości.
– Tak, kochanie. Za trzy tygodnie lecimy.
Przytuliła mnie mocno, a ja czułam, że zrobiłam dobrze.
Wieczorem, gdy Marek wrócił do domu, nie od razu powiedziałam. Czekałam, aż zje kolację, aż będzie w dobrym nastroju.
– Marek, zarezerwowałam wakacje. Jedziemy do Grecji.
Uniósł wzrok znad laptopa.
– Co zrobiłaś?
– Kupiłam wakacje. Dla nas i Ani.
Zapadła cisza. Widziałam, jak jego twarz się zmienia, jak napina szczękę.
– Za ile?! – syknął.
– Stać nas.
– Nie spytałaś mnie o zdanie! – Wstał gwałtownie. – Jak mogłaś?!
– Bo wiedziałam, że powiesz „nie”.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– I to cię usprawiedliwia?!
Nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Tym razem to ja zdecydowałam.
To było jak trzęsienie ziemi
Marek siedział przy stole i wpatrywał się we mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że sprzedałam nasze mieszkanie. Widziałam, jak zaciska palce na krawędzi blatu.
– To nie mieści mi się w głowie… – powiedział w końcu, powoli, jakby sam próbował zrozumieć sytuację. – Wydałaś tyle pieniędzy bez konsultacji.
– Nie wydane, tylko zainwestowane. W nas. W nasz czas razem, w odpoczynek.
– W twoje fanaberie! – uderzył dłonią w stół.
Przewróciłam oczami. Zawsze to samo. Każdy wydatek, który nie dotyczył podstawowych potrzeb, był według niego fanaberią.
– Marek, naprawdę uważasz, że to zbędne? Myślisz, że mamy żyć od listy zakupów do listy oszczędności, bez żadnej radości?
– Radość to stabilizacja! – przerwał mi. – Spokój, pewność jutra. Nie jakieś idiotyczne wyjazdy, które niczego nam nie dadzą poza wyrwą w budżecie!
– Wiesz co? – oparłam dłonie na biodrach. – Ty masz swoje pojęcie spokoju, a ja swoje. Ja chcę od życia czegoś więcej niż czekania na czarną godzinę!
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Widziałam, jak jego twarz robi się czerwona. Oddychał ciężko, jakby walczył ze sobą, by nie wybuchnąć jeszcze bardziej.
– To nieodpowiedzialne – powiedział w końcu, niższym tonem. – I egoistyczne.
– Egoistyczne?! – Teraz to ja uniosłam głos. – Chcesz powiedzieć, że dbanie o własną rodzinę, o chwile razem, to egoizm?
– Nie rozumiesz…
– Nie, Marek, to ty nie rozumiesz. My nie mamy dwudziestu lat i nie jesteśmy na dorobku. Mamy oszczędności. Nie musimy żyć jak pustelnicy.
Podniósł się gwałtownie i zaczął nerwowo chodzić po kuchni.
– A co, jeśli stracimy pracę? Jeśli wydarzy się coś nieprzewidzianego?
– To po to mamy oszczędności! Nie wydajemy wszystkiego, jedziemy na głupie siedem dni odpocząć. Czy to naprawdę koniec świata?!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Jakbym była kimś obcym, kimś, kto kompletnie nie pasuje do jego rzeczywistości.
– Nie powinnaś była tego robić – powiedział cicho, ale w tym tonie było coś, co sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz.
– Może – odparłam. – Ale zrobiłam.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Po chwili usłyszałam trzask drzwi od sypialni.
Nie poszłam za nim. Siedziałam przy stole, patrząc na potwierdzenie rezerwacji w telefonie. Czułam, że to, co właśnie się stało, było czymś więcej niż zwykłą kłótnią o pieniądze. To było jak trzęsienie ziemi. I nagle zaczęłam się zastanawiać – co zostanie po tym, gdy opadnie kurz?
Cisza przed burzą
Marek milczał przez cały dzień. Nie pytał, nie komentował, unikał mnie. Wiedziałam, że to cisza przed burzą. I rzeczywiście – wieczorem usłyszałam, jak rozmawia przez telefon.
– Mamo, wyobraź sobie, co zrobiła Agnieszka… – mówił zduszonym głosem.
Zatrzymałam się w progu salonu. Teściowa. Oczywiście.
– Tak, kupiła wakacje… Bez pytania mnie o zdanie! – kontynuował. – Sama podjęła decyzję, wydała nasze pieniądze… – Zamilkł na chwilę, słuchając odpowiedzi.
Wiedziałam, co mówi Maria. Zawsze powtarzała, że kobieta powinna oszczędzać, dbać o dom, a nie „trwonić majątek na zachcianki”.
– No właśnie! – Marek potakiwał gorliwie. – Kobiety są rozrzutne, jeśli się ich nie pilnuje…
– Słyszysz siebie?! – weszłam do pokoju.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale szybko się otrząsnął.
– Rozmawiam z mamą.
– Skarżysz się! Jak dziecko, które poszło na skargę do nauczycielki!
– Ona rozumie, że trzeba myśleć o przyszłości!
– A ja myślę o teraźniejszości! Nie chcę żyć w ciągłym zaciskaniu pasa!
Maria musiała coś powiedzieć, bo Marek nagle spoważniał.
– Tak, mamo, pogadam z nią później… – rozłączył się i spojrzał na mnie chłodno. – Przemyśl to, Agnieszka. Bo zaczynasz przesadzać.
Stałam tam jeszcze chwilę, patrząc, jak wraca do laptopa, jakby nic się nie stało. Ale stało się. I już wiedziałam, że to nie koniec.
Zrobiłam coś dla siebie
Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie huczały mi jego słowa. Kobiety są rozrzutne. Przemyśl to, bo zaczynasz przesadzać. Jakby to, że chciałam normalnie żyć, było fanaberią.
Rano, kiedy Marek jeszcze spał, wstałam cicho i zaparzyłam sobie kawę. Usiadłam przy stole z telefonem w ręku. Na ekranie świeciło się potwierdzenie rezerwacji. Grecja, tydzień, słońce, morze. Coś, o czym marzyłam. Coś, na co zasługiwałam.
Weszłam do pokoju Ani. Spała z ręką pod policzkiem, a na jej biurku leżał zeszyt z rysunkiem plaży. Sama go narysowała. Westchnęłam.
Nie będę się wycofywać.
Kiedy Marek wszedł do kuchni, już byłam gotowa.
– My jedziemy – powiedziałam spokojnie.
Zatrzymał się w pół kroku.
– Co?
– Ja i Ania. Jedziemy na wakacje. Ty rób, co chcesz.
Jego twarz stężała.
– Jeśli wyjedziesz, to znaczy, że nie szanujesz naszego małżeństwa.
– Może to małżeństwo od dawna nie jest tym, czym powinno być.
Patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy. Ale nie powiedział nic.
Dwa tygodnie później stałam z Anią na lotnisku. Była zachwycona. Ja czułam coś jeszcze – ulgę. W końcu zrobiłam coś dla siebie.
Coś w nas umarło
Grecja była dokładnie tym, czego potrzebowałam. Słońce, ciepłe morze, śmiech Ani, który brzmiał głośniej niż kiedykolwiek. Przez pierwszy dzień czułam się nieswojo – jakbym zrobiła coś złego. Ale potem poczułam coś, czego dawno mi brakowało – spokój.
Marek nie dzwonił. Wysłał tylko krótką wiadomość: Skoro tak wybrałaś, to rób, co chcesz. Nic więcej. Nie byłam pewna, co to znaczy. Urażona duma? Kara za moją „rozrzutność”?
Po powrocie do domu było inaczej. Czułam dystans, chłód. Marek nie wybuchał, nie robił awantur. Po prostu się odsunął.
– Nie rozumiem cię – powiedział w końcu. – Myślałem, że jesteśmy drużyną.
– Drużyna to nie tylko oszczędzanie – odparłam.
Nie odpowiedział.
Od tamtej pory mijaliśmy się. Rozmowy stały się zdawkowe. Widziałam, że nie potrafi mi wybaczyć. A ja? Ja też nie umiałam zapomnieć.
Nie podjęliśmy decyzji o rozstaniu, ale coś w nas umarło. Nie wiem, czy da się to odbudować. Wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by pieniądze decydowały o moim szczęściu.
Agnieszka, 41 lat