Reklama

Codzienne życie potrafi nas zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy wydaje się, że wszystko idzie zgodnie z planem, nagle pojawia się coś, co całkowicie zmienia perspektywę. Dla mnie takim momentem była premia, o której nigdy bym nie pomyślał, że trafi w moje ręce. Pracowałem ciężko, regularnie, ale nigdy nie szukałem nagród. A jednak, kiedy się pojawiła – poczułem, że to chwila, w której mogę zrobić coś szalonego, coś, co zawsze chciałem. Tylko... czy powinienem był podjąć tę decyzję samodzielnie?

Reklama

Przez całe życie marzyłem o luksusowym samochodzie. Coś, co mówiłoby światu: "osiągnąłem to, co chciałem". Symbol sukcesu, czegoś wyjątkowego, czegoś tylko dla mnie. Nie dla nas. Dla mnie.

Tego dnia wszystko zaczęło się od tego jednego spojrzenia na ekran telefonu. W skrzynce pocztowej czekał na mnie mail od szefa: "Gratulacje! Twoja premia za wyniki przeszła moje oczekiwania. Dołączam potwierdzenie przelewu. Zasłużyłeś!".

Od tamtej chwili w głowie miałem tylko jedno: auto. To, o którym marzyłem od lat.

Spełniłem swoje marzenie

Salon samochodowy pachniał nowością – skórzane fotele, błyszczące lakierowane maski, przyciemnione szyby. Wszedłem pewnym krokiem, choć serce biło mi szybciej. Wiedziałem, po co przyszedłem. Oglądałem zdjęcia tego auta w katalogach, na stronach internetowych. Teraz mogłem je mieć.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – Michał, młody sprzedawca, uśmiechnął się, podchodząc do mnie.

Widać było, że doskonale wyczuł mój stan ducha. Z entuzjazmem oprowadzał mnie po salonie, opowiadając o kolejnych modelach, ale ja wiedziałem, czego chcę.

– Interesuje mnie ten – wskazałem na czarne cudo, lśniące w świetle reflektorów.

Michał uśmiechnął się szerzej.

– Doskonały wybór. Ten model to klasa sama w sobie. Ludzie zwracają uwagę na takie auta. Kupując go, pokazuje pan światu, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Czułem, jak słowa Michała podsycają moją ekscytację. Wsiadłem za kierownicę, dotknąłem zimnej, gładkiej skóry.

– To twoja nagroda za ciężką pracę – mówiłem do siebie.

Podjąłem decyzję. Bez wahania. Podpisałem wszystkie dokumenty. Czy wątpiłem? Tak, przez chwilę. Ale to była chwila. W końcu zasłużyłem.

Żona miała do mnie pretensje

Gdy podjechałem pod dom, serce zabiło mi szybciej. Nowe auto lśniło w słońcu, a ja poczułem dumę. Ania na pewno będzie zaskoczona – myślałem, że może nawet się ucieszy. Wysiadłem z samochodu i wszedłem do domu. Żona stała w kuchni, przygotowując obiad. Na mój widok podniosła brwi.

– Co to za samochód? – zapytała, ocierając dłonie w kuchenny ręcznik.

– Nasz nowy nabytek – odpowiedziałem z uśmiechem. – Dostałem dużą premię, więc postanowiłem... No wiesz, spełnić marzenie. Dołożyłem jeszcze z oszczędności i starczyło na to cacko.

Anna zmarszczyła czoło.

– Marzenie? Adam, mieliśmy przeznaczyć te pieniądze na remont. O czym ty w ogóle mówisz?

Poczułem, jak w mojej piersi zaczyna się zbierać ciężar. Nie tak wyobrażałem sobie jej reakcję.

– Aniu, pracuję od lat, odkładamy na wszystko. Ten jeden raz chciałem zrobić coś dla siebie. Zasłużyłem.

Jej twarz stężała.

– Coś dla siebie? A co z naszymi planami? Co z mieszkaniem, które od miesięcy wymaga remontu?

Przez chwilę zapanowała cisza. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Anna zacisnęła usta, rzucając mi zimne spojrzenie.

– Mogłeś przynajmniej ze mną porozmawiać. Jak zwykle, myślisz tylko o sobie.

Wiedziałem, że to dopiero początek.

Zaczęliśmy się kłócić

Minęło kilka dni, a napięcie między nami rosło. Każdy posiłek w milczeniu, każde spojrzenie przesycone było złością i frustracją. Anna nie mówiła wprost, ale czułem jej gniew w każdym geście. Mijała mnie w przedpokoju, jakbym był obcy. Nawet nie próbowała ukryć swojej wściekłości. Ja z kolei trzymałem się na dystans, bo przecież... to tylko samochód, prawda?

W pewien wieczór, kiedy wróciłem z pracy, czułem, że coś się stanie. Anna siedziała na kanapie, a przed nią stały kartki z planami naszego remontu, który, jak teraz wiedziałem, był jej priorytetem. W ciszy przesuwała palcem po projektach, jakby liczyła na to, że zrozumiem.

– Możemy porozmawiać? – zapytała zimno, nie odrywając wzroku od kartek.

– Słucham – odpowiedziałem, siadając naprzeciw niej.

– Powiedz mi, Adam, dlaczego zrobiłeś to beze mnie? – w końcu podniosła na mnie wzrok.

Jej spojrzenie było ostre, ale w oczach widziałem coś więcej. Coś jakby zawód.

– Zrobiłem coś dla siebie, Aniu. Po tylu latach pracy, chciałem po prostu poczuć, że żyję. Czy to tak dużo? – próbowałem bronić swojej decyzji, choć wiedziałem, że nie o sam zakup tu chodziło.

– A co z nami? Co z naszym domem? Przestaliśmy być zespołem, Adam. Ty grasz sam – odpowiedziała z gorzką nutą.

Te słowa utkwiły mi w głowie. Przestaliśmy być zespołem. Czułem, jak jej słowa powoli wbijały się we mnie jak sztylety.

Myślałem, że się ucieszysz – powiedziałem cicho, choć sam przestawałem w to wierzyć.

– Nie mogę cieszyć się z czegoś, co pokazuje, jak bardzo mnie ignorujesz – odparła stanowczo.

Cisza znowu wypełniła pokój. Wiedziałem, że nie będzie łatwo naprawić tego, co zepsułem.

Chodziło o coś więcej niż auto

Kolejne dni były jak pole minowe. Każdy krok, każde słowo mogło wywołać eksplozję. Staraliśmy się unikać tematu, ale oboje wiedzieliśmy, że konflikt narastał. W końcu pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, Anna przerwała ciszę, która od kilku dni zdawała się nas przytłaczać.

– Adam, musimy porozmawiać – powiedziała, odkładając filiżankę herbaty.

Jej głos był spokojny, ale w jej oczach wciąż tlił się gniew. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole, a ja czułem, że nie ma odwrotu.

– O czym? – odpowiedziałem, choć doskonale wiedziałem, co miała na myśli.

– O nas. O tym, co się z nami dzieje. Ten samochód... to nie chodzi tylko o niego. To jest symbol tego, co stało się z naszym małżeństwem – mówiła cicho, ale każde słowo miało swoją wagę.

– Aniu, to tylko auto. Naprawdę uważasz, że to aż tak wielka sprawa? Przecież pracuję dla nas, dla ciebie, dla dzieci – próbowałem się bronić, choć w głębi serca czułem, że nie do końca to prawda.

– Nie rozumiesz. Nie chodzi o samochód, chodzi o to, że podejmujesz decyzje sam. Jakbyśmy przestali być partnerami. Zawsze myślisz tylko o sobie – westchnęła głęboko, jakby zbierała w sobie siły do dalszej rozmowy. – Pamiętasz, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy o wspólnych planach? Kiedy pytałeś mnie, czego ja chcę?

Jej słowa ugodziły mnie mocniej, niż się spodziewałem. Zacząłem przypominać sobie wszystkie nasze rozmowy. Rzeczywiście, ostatnio to ja dyktowałem, co będzie, co robimy, na co wydajemy pieniądze. Anna miała rację – przestaliśmy być zespołem.

– Masz rację, Anna. Może za bardzo skupiłem się na sobie – powiedziałem z trudem, przyznając, że jej zarzuty były słuszne.

– I co teraz? – zapytała, patrząc na mnie z nadzieją, ale i obawą.

Wiedziałem, że ta rozmowa to nie tylko o samochodzie, ani nawet o pieniądzach. To była rozmowa o naszej przyszłości, o tym, co jeszcze możemy zbudować razem.

To był duży kryzys

Kiedy Ania wstała od stołu, poczułem, że coś się zmieniło, ale nie byłem pewien, czy na lepsze. Byliśmy na rozdrożu. Przez chwilę patrzyłem, jak krząta się po kuchni, próbując znaleźć zajęcie, które pozwoliłoby jej uniknąć dalszej rozmowy. Ja też czułem to samo – chcieliśmy to zakończyć, ale żadne z nas nie miało odwagi podjąć ostatecznej decyzji.

Tego wieczoru, gdy położyliśmy się do łóżka, między nami znów rozlała się cisza. Czułem, jak ciężar ostatnich tygodni nas przygniatał. Leżeliśmy obok siebie, a jednak mieliśmy wrażenie, jakbyśmy byli na dwóch różnych planetach. Anna odwróciła się do mnie plecami, a ja gapiłem się w sufit, czując, że coś nieodwracalnie się zmienia.

– Adam, nie wiem, czy możemy to naprawić – jej cichy głos przebił się przez ciemność. Nie odwracała się do mnie, a jej słowa brzmiały jak ostatni cios.

– Co masz na myśli? – zapytałem, choć już wiedziałem, co usłyszę.

– Nie wiem, czy nadal chcę tak żyć. Może to nie chodzi o samochód, nie tylko o remont. Może... my się po prostu od siebie oddaliliśmy. Może czas pomyśleć o rozwodzie – westchnęła, a jej słowa brzmiały jak coś, co zbierała w sobie od dawna.

Leżałem w milczeniu, starając się zebrać myśli. Czy to naprawdę koniec? Może to, co widzieliśmy jako problem, było tylko czubkiem góry lodowej?

– Jak możesz mówić o rozstaniu? Przecież się kochamy – zapytałem, nie wierząc, że to mówię.

Część mnie liczyła na to, że ona zaprotestuje, że powie, iż walczy o nas. Ale Anna milczała. Cisza była odpowiedzią. Wiedziałem, że teraz nic nie będzie takie samo. Nasze małżeństwo było na rozdrożu, a ja nie wiedziałem, co zrobić, żeby to naprawić.

Zasnęliśmy obok siebie, choć czułem, że jesteśmy bardziej oddaleni niż kiedykolwiek. Następnego dnia oboje wstaliśmy, jakbyśmy unikali wzajemnych spojrzeń, i weszliśmy w codzienną rutynę. Ale coś w nas pękło. I choć żyliśmy obok siebie, żadne z nas nie było pewne, czy mamy jeszcze siłę walczyć o to, co kiedyś było naszą wspólną drogą. Już nie cieszyłem się z nowego auta.

Reklama

Adam, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama