Reklama

– Co powiesz na małe spotkanie w kafejce? – Jola zagadnęła, gdy razem opuszczałyśmy biuro. W końcu piątkowy wieczór, fajrant, czas się zrelaksować. – Skoczmy gdzieś razem, zamówimy kawkę, ciasteczko i trochę poplotkujemy

Reklama

– Sorry, ale nie dam rady – padła moja automatyczna odpowiedź. – Muszę lecieć po małych do teściowej, potem skoczyć do sklepu i ogarnąć jakiś szybki obiad. Marek przyjdzie o szóstej i będzie głodny jak wilk.

Obowiązki mnie wzywały

– Co ty gadasz? Jakąś niewolnicą jesteś? – Jola przewróciła oczami. – Niech chociaż ten jeden raz twój Mareczek popilnuje dzieciaków.

– Niestety, to niemożliwe – westchnęłam. – Prosto z roboty pędzi na tę swoją siłkę. Także tym razem muszę spasować – dodałam z żalem w głosie.

Oczywiście, że z przyjemnością zrobiłabym sobie przerwę od zwykłej rutyny, ale od pragnień do wcielenia ich w życie jest kawał drogi. Jeśli sama czegoś nie ogarnę, to nikt inny tego nie zrobi za mnie. Pożegnałyśmy się z dziewczynami, one skierowały się do kafejki, a ja pognałam złapać busa, żeby odebrać dzieciaki.

Zobacz także

Zabrałam je, szybciutko zrobiłam zakupy i wróciliśmy do mieszkania. W tym samym czasie przygotowywałam obiad, robiłam porządki i zerkałam za okno, żeby mieć oko na to, co chłopaki robią na dworze. Skończyłam obieranie kartofli, gdy mój małżonek przekroczył próg naszego mieszkania.

– Witaj, kochanie! Co dziś na obiad? – zatrzymał się przy wejściu do kuchni i zaczął węszyć. – Ale ładny zapach. To chyba gulasz? – zajrzał do garnka, podnosząc jego pokrywkę. – Wskoczę pod prysznic, zjem i będę leciał – powiedział, kierując się w stronę łazienki. Umówiłem się z kolegami! Wybieramy się pobiegać do parku.

Ręce mi opadły

– Ale przecież dopiero co wróciłeś z siłki… – powiedziałam cicho do siebie, bo szczerze mówiąc miałam nadzieję, że dzisiejszy wieczór spędzimy tylko we dwoje.

– O, jeszcze jedno! – usłyszałam jego głos mimo odgłosu lecącej wody. – Jutro wybieram się z Wojtkiem w góry. Pochodzimy trochę po szlakach, napijemy się po drodze piwka i wrócimy do domu w niedzielę pod wieczór.

Zalała mnie wściekłość. Mój facet chyba zapomniał, że ma żonę i dzieci. Przez parę lat zaciskałam zęby, ale teraz… Koleżanki poszły na kawę, a ja? Pędzę do chałupy jak szalona, pilnuję bachorów i ogarniam mieszkanie, nawet chwili dla siebie nie mam, a Marek znowu na weekend wyjeżdża gdzieś z kumplami.

– Czy nie uważasz, że trochę za dużo sobie pozwalasz? – zagadnęłam go, kiedy zjawił się w kuchni. – Oprócz tego, że w ogóle mi nie pomagasz, to jeszcze znikasz gdzieś w każdy weekend.

– Oj przestań, no przecież nie mogę ciągle tylko harować. Też czasem muszę odpocząć – zbył mnie, lekceważąco machając dłonią.

– A ja to niby nie muszę? – syknęłam poirytowana, stawiając mu przed nosem talerz z jedzeniem. – Jak wracam z roboty, to jadę po dzieciaki, lecę do sklepu, gotuję obiad, sprzątam mieszkanie… – zaczęłam wyliczać. – Po prostu zasuwam jak głupia na dwóch etatach.

Teraz to ty już przesadzasz. Siedzisz sobie wygodnie za biurkiem, potem bawisz się z chłopakami, oglądasz sobie telewizję. Taka robota to żadna robota.

Szwendał się z kumplami

Po tej wymianie zdań opuściłam kuchnię, gdyż jeszcze chwila i wylałabym mu tę zupę prosto na łeb. Od dawna nie zdołał mnie tak zirytować. Ja tu haruję, dokładam starań, aby wszystko było podane na czas, wyprane, wysprzątane, a on śmie twierdzić, że to żaden wysiłek, że w domu tylko leżę i pachnidła testuję.

Tego dnia nieźle się pokłóciliśmy. A później Marek mimo wszystko wybrał się z kumplami w góry. Ot tak. Spakował manatki i pojechał. Byłam wściekła, ale co mogłam poradzić? Gdy w niedzielny wieczór się zjawił, nie zamieniłam z nim ani słowa.

W poniedziałek, podczas rozmowy z koleżankami, postanowiłam się wygadać i pożalić na swoją sytuację. Usłyszałam od nich, że to moja wina, bo za bardzo rozpieściłam męża. Harując jak wół, biegając z językiem na brodzie, staram się ogarnąć wszystko na czas. Niby czemu to robię? Bo jestem ofiarą syndromu perfekcyjnej pani domu, która musi sama ogarniać cały ten bajzel.

Niech spędzi ten weekend z chłopcami – zasugerowała Magda. – Sprawdzisz wtedy jego i siebie.

– Mnie? – zaskoczył mnie ten pomysł.

– Czy dasz radę i na pewno nie wrócisz wcześniej – Iza miała cwaniacki uśmieszek na twarzy. – Gdzieś się sama wybierz. Bez małżonka i dzieciaków – sięgnęła do torebki, wyjęła jakąś ulotkę i mi ją podała.

Miałabym go zostawić?

– Voucher na weekend w SPA – powiedziała.

– Planowałam tam pojechać, ale z przyjemnością ci go oddam.

Bez przekonania sięgnęłam po voucher, który mi wręczyła i zerknęłam na niego z nieufnością.

– Nie, nie mogę – położyłam go na blat. – Nie mam komu powierzyć opieki nad maluchami, Marek z pewnością będzie miał inne plany…

Koleżanki obrzuciły mnie spojrzeniem pełnym współczucia i przewróciły oczami.

– Daj spokój z tą świętoszkowatością – warknęła Iza. – Robi z ciebie popychadło, bo na to pozwalasz. Sama stawiasz się w roli niezbędnej i niezastąpionej. I robisz to na tyle dobrze, że zupełnie tego nie widzi. Jedź i nie zadręczaj się Markiem. Niech chociaż ten jeden raz zaopiekuje się synami, a ty skorzystasz z okazji do relaksu – namawiała Magda.

– Całe dwa dni pełnego relaksu i odprężenia. Masaże, ciche i sielankowe otoczenie wśród zieleni… – namawiała mnie Jola.

– Kochane, dajcie spokój, błagam was – westchnęłam zrezygnowana. – Słuchajcie, szczerze mówiąc, perspektywa wypoczynku bardzo mnie kusi, ale przecież mam zobowiązania jako mama i żona.

– A twój mężulek to w ogóle zauważa i docenia? – Magda zapytała prosto z mostu.

Podjęłam decyzję

Nie mogłam dłużej się oszukiwać – mąż niczego nie doceniał. Zachowywał się wobec mnie jak wobec jakiejś gosposi, a nasze mieszkanie traktował niczym pensjonat, do którego wpadał tylko po to, żeby coś przekąsić i zdrzemnąć się chwilę między robotą a wypadami ze znajomymi.

Gdy otrzymałam bon podarunkowy do salonu SPA, przez pewien czas zastanawiałam się nad tym, jak postąpić. Obawiałam się konsekwencji swojego wyjazdu. Jednocześnie marzyłam o tym, aby Marek choć trochę mnie wyręczył.

Podejmowałam próby rozmów z nim, chcąc uświadomić mu, jak bardzo jestem przemęczona, jednak on kompletnie mnie nie słuchał. Miałam wrażenie, że mówię do głuchego. Twierdził uparcie, że wyolbrzymiam problem, tylko po to, żeby zrobić mu na złość i pozbawić go przyjemności, które mu się należą jak psu buda.

– A co ty niby masz tak trudnego do zrobienia w mieszkaniu? – zakpił. – Pranie robi pralka sama, obiad to kwestia paru minut, a zakupy niewiele dłużej.

Wydarłam się na niego, tłumacząc, że nic nie dzieje się ot tak, ale nie przyjmował do wiadomości tego, co mówiłam. Ewidentnie przydałaby mu się kuracja szokowa. Dla dobra nas obojga muszę wyjechać. W przeciwnym razie stanę się ciągle wkurzoną, rozgoryczoną kobietą, albo całkiem się rozstaniemy. Coś musiało się zmienić, bo obecna sytuacja była nie do zniesienia…

Koniec z tym!

Mimo wszystko, ciężko pozbyć się dawnych nawyków. I nie mam na myśli Marka, który zaciekle strzegł swojego komfortowego trybu życia. To ja bardziej się z tym zmagałam. Ciągle zastanawiałam się, co się stanie, gdy już wyjadę. W domu zapanuje totalny chaos! Nie dadzą rady beze mnie!

Kiedy mój małżonek w piątkowy wieczór przekroczył próg naszego gniazdka i beztrosko rzucił, że nazajutrz wybiera się z kolegami na męski wypad na łono natury, coś we mnie pękło. Postanowiłam działać natychmiast. Tym razem to ja gdzieś pojadę! Może trochę im brud za paznokciami zalęgnie, może będą głodować przez te dwa dni, ale jako tako dadzą radę przetrwać beze mnie.

– Synków ze sobą zabierzesz, skarbie – odparłam opanowanym tonem, choć w duchu czułam, jak buzuje we mnie złość. – Teraz moja kolej, by gdzieś się wyrwać.

– Co takiego? Wyjeżdżasz? – popatrzył na mnie zaskoczony. – No to kto przygotuje obiad? Kto ogarnie mieszkanie? Będę potrzebował wyprasowane koszule na poniedziałek.

– Oj, to naprawdę pestka. Sklep zajmie wam parę chwil, jedzenie też niedługo się robi, a pralkę tylko włączacie i sama załatwia pranie.

Zwariowałaś chyba! – biadolił przerażony.

– Zajmowanie się domem to żadna robota. Wyluzuj, to prawie jak wakacje! – ironizowałam jak tylko się da.

Pokłóciliśmy się

W weekend z samego rana ruszyłam w drogę, a dla świętego spokoju wyciszyłam komórkę. Po przyjeździe na miejsce rzuciłam okiem na ekran. Piętnaście nieodebranych telefonów od małżonka. Zignorowałam to. Dłonie mi się trzęsły, ale po prostu wyłączyłam telefon.

Zgodnie z postanowieniem, uruchomiłam go ponownie dopiero pod wieczór. Istne tsunami nieodebranych połączeń i smsów: „Na ile włączyć pralkę?”, „Które jogurty wziąć?”, „Gdzie jest detergent?”, „Gdzie znajdę bułkę tartą?” i inne w tym stylu.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mój ukochany, kiedy był sam w czterech ścianach, kompletnie sobie nie radził. Bez namysłu chwyciłam za telefon i wybrałam jego numer.

– No i jak tam u was? Dajesz sobie radę? – zapytałam, gdy tylko usłyszałam w słuchawce jego głos.

– Słuchaj, a może byś wróciła jeszcze dziś? Wskoczę w auto i po ciebie przyjadę, jeśli tylko dasz znać – w jego słowach wyczułam nutkę desperacji, co przyznam szczerze, nieźle połechtało moje ego.

– Niestety, to niemożliwe. Mam jutro w planach relaksujący masaż, wizytę u kosmetyczki i kąpiel w algach.

– Przestań robić głupoty, Anka! – syknął przez zęby. – Dzieciaki ledwo co poszły spać. Jeden z nich wrzucił swoje skarpety do prania i teraz wszystkie moje białe koszule mają fioletowy kolor – mówił podniesionym głosem. – W dodatku cała chata jest w piasku, bo nanieśli go z dworu.

– I co z tego? Poodkurzaj to – odparłam. – W przedpokoju w szafce jest odkurzacz. Muszę lecieć.

– Anka! Czy ty mnie w ogóle… – dalej coś tam nawijał, ale ja już przerwałam połączenie.

Niech sobie radzi sam

Po kilku latach nareszcie dane mi było cieszyć się wolnym weekendem, który miałam tylko dla siebie. Wypoczęta i pełna pozytywnej energii, wróciłam do domu w niedzielny wieczór. Choć starałam się nie martwić na zapas, gdzieś w środku czułam niepokój, zastanawiając się, co tam się działo pod moją nieobecność i w jakim stanie znajdę mieszkanie oraz moich chłopaków.

Wielkie było moje zdumienie, gdy zaraz za progiem ujrzałam… teściową! A tuż obok niej wychyliła się głowa Marka. „Oj, niedobrze”, pomyślałam. Mój ślubny najwyraźniej wezwał wsparcie. Niby mam niezłe relacje z jego matką, ale w końcu to zawsze stanie po stronie swojego dziecka.

– Mogłaś mnie uprzedzić, że to taki obibok – powiedziała wesoło, poklepując Marka po plecach. – Najwyraźniej popełniłam błędy wychowawcze, za bardzo go rozpieszczałam, ciągle wyręczałam we wszystkim…

– Mamo, daj spokój – Marek zrobił zbolałą minę. – Zachowujesz się tak, jakbym był małym dzieckiem.

– Przepraszam, mamo… – próbowałam się wytłumaczyć, bo chciałam dać nauczkę Markowi, a nie jego mamie.

Zrobiło mi się głupio

– Rozumiem, kochanie – oczy mojej teściowej rozbłysły radośnie. – To, że musiał do mnie zadzwonić, już było dla niego niezłą szkołą życia. Syn mnie podrzuci do domu i zaraz do ciebie wróci. Będziecie mogli spokojnie porozmawiać.

Gdy oni opuścili mieszkanie, ja nadal tkwiłam w korytarzu. Minęło sporo czasu zanim zaczęłam swoją rundkę po domu. Synkowie smacznie spali, w mieszkaniu panował porządek, w toalecie suszyły się uprane ciuchy, a z pomieszczenia kuchennego dolatywała apetyczna woń. Nie bardzo miałam się czym zająć, chociaż gdybym mocno chciała, to zapewne coś bym wymyśliła. Tak to już jest z takimi Zosiami Samosiami jak ja.

Gdy Marek przekroczył próg domu, wziął mnie w ramiona, złożył czuły pocałunek na moim policzku i stwierdził, że jestem naprawdę odważna. Przeprosił za swoje zachowanie i złożył obietnicę, że od tej pory będzie mi pomagał w obowiązkach domowych. Nie mam pojęcia, jak długo uda mu się dotrzymać tego postanowienia. Nie chcę go też całkowicie pozbawiać typowo męskich wypadów. Ale gdyby sytuacja tego wymagała, zawsze mogę ponownie spakować walizki. I wyjechać na dłuższy czas…

Reklama

Anna, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama