Reklama

Dorastałam w świecie białych obrusów, sztucznych uśmiechów i nigdy niewypowiedzianych uczuć. W naszej zamożnej rodzinie wszystko wyglądało idealnie – ale nic nie było prawdziwe. Mama kontrolowała każdy szczegół naszego życia, ojciec milczał. Pragnęłam czegoś innego – czułości, bliskości, prawdy. Gdy poznałam Maksa, uwierzyłam, że właśnie to znalazłam. Był ciepły, troskliwy, uważny. Gdy zaszłam w ciążę, nasze rodziny natychmiast zaczęły planować ślub. Choć czułam się przytłoczona, byłam szczęśliwa. Pewnego dnia moja przyjaciółka spojrzała na mnie podejrzliwie:

Reklama

– Wszystko zbyt piękne, by było prawdziwe.

Z trudem przełknęłam ślinę

Znalazłam ją przypadkiem. Szukałam aktu własności mieszkania, które mama chciała przekazać mi przed ślubem. Biała teczka leżała na dnie szuflady w jej gabinecie. W środku – gruby plik papierów opatrzonych logiem kancelarii prawnej ojca Maksa. Na pierwszej stronie – „Umowa przedwstępna dotycząca integracji majątkowej”. Mój wzrok natychmiast wychwycił znajome nazwiska. Z trudem przełknęłam ślinę. Zaczęłam czytać. Surowy, prawniczy język, od którego zawsze bolała mnie głowa, tym razem wbijał mi się w serce. W trzecim paragrafie przeczytałam:

„Ciąża Julii P. uznawana jest za czynnik przyspieszający decyzje inwestycyjne stron”.

Upadłam na podłogę. Papier ślizgał się między palcami, ale nie mogłam go wypuścić. Oddychałam szybko, jakbym miała zaraz zemdleć. Wieczorem, gdy Maks wpadł do mnie z bukietem piwonii, nie wytrzymałam.

Wiedziałeś o tym? – rzuciłam mu umowę prosto pod nogi.

Zamarł.

– Julia… To tylko formalność. Rodzice zawsze przesadzają. Nie dotyczy to nas.

– Nie dotyczy? Mojej ciąży?! – głos mi drżał. – Oni piszą o naszym dziecku jak o punkcie w Excelu!

– Kochanie, spójrz na mnie. Kocham cię. To nie ma znaczenia. Chcieli tylko zabezpieczyć interesy. Wiesz, jak bardzo im zależy na stabilizacji.

Patrzyłam mu w oczy, w których zawsze widziałam bezpieczeństwo. Tym razem – widziałam cień. Czy on naprawdę mnie kochał? Czy to wszystko było częścią jakiegoś planu?

Wyszłam bez słowa

Następnego dnia nie mogłam już udawać, że nic się nie stało. Czułam, jak coś we mnie pęka. Po raz pierwszy od miesięcy nie wstałam o świcie. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, jakby odpowiedzi miały się wypalić w gładzi. Po południu zeszłam do salonu. Mama siedziała przy stole, popijając zieloną herbatę i przeglądając korespondencję.

Wiedziałaś? – zapytałam bez wstępu, kładąc przed nią dokument.

Nie uniosła nawet brwi.

– O czym konkretnie mówisz?

– O tym, że moja ciąża została wpisana jako... czynnik przyspieszający decyzje inwestycyjne. Jakby nasze dziecko było inwestycją.

Spojrzała na mnie uważnie, z tą swoją lodowatą cierpliwością.

– Powinnaś rozumieć, że małżeństwo to nie tylko uczucia. Zwłaszcza w naszej pozycji. Miłość przemija, rozsądek zostaje.

– A co z moimi uczuciami? – zadrżał mi głos. – Z tym, co czuję do Maksa?

Maks jest dobrym wyborem. Odpowiedzialny, kulturalny, z wpływowej rodziny. Poza tym – jesteś w ciąży, jesteś zaręczona. Wszyscy mają wobec was oczekiwania.

– Więc mam teraz żyć w kłamstwie, bo wszyscy tego oczekują?

– Nie przesadzaj. Nie ma tu żadnego kłamstwa. Jest pragmatyzm. Zawsze byłaś idealistką.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Zamiast wsparcia dostałam zimną analizę. Wyszłam bez słowa. Drzwi zatrzasnęły się za mną z głuchym hukiem. Poczułam, że stoję sama naprzeciw całego świata.

Serce mi waliło

Miałam wrażenie, że ktoś ciągle mnie obserwuje. W moim pokoju coś zgrzytało jakby... urządzenie. Wieczorem, gdy Marta przyszła do mnie z drożdżówkami i usiadłyśmy na łóżku, pochyliłam się, żeby podnieść telefon i wtedy to zauważyłam – malutką, czarną puszkę ukrytą pod stolikiem nocnym. Zamarłam.

To chyba mikrofon.

– Co?! – poderwała się i zerknęła. – Ty sobie żartujesz?

– Nie.

Z wściekłości i strachu wyrwałam urządzenie i rzuciłam je na podłogę. Roztrzaskało się z cichym trzaskiem. Marta zakryła usta dłonią.

– Musisz stąd uciekać. To chore, Julia.

– Ale dokąd? – zbladłam. – Nie mam gdzie się schować. I... boję się.

Godzinę później spakowałam plecak. Wymknęłam się tylnym wyjściem. Telefon miałam wyciszony. Szłam szybko, nie oglądając się za siebie. Na rogu dostałam wiadomość:

„Zastanów się dobrze. Wiemy więcej, niż myślisz. Nagrania są zabezpieczone”.

Stanęłam jak wryta. Serce waliło mi jak młot. Zadzwoniłam do Marty, dławiąc się płaczem.

– Julia? Co się dzieje?

Śledzą mnie. Ktoś mnie podsłuchiwał, Marta... i teraz grożą mi.

– Nagłośnij to. Powiedz wszystkim.

– Nie mogę. To moja rodzina... to wszystko się rozsypie. Stracę wszystko.

– A co ci jeszcze zostało?

Patrzyłam na ekran telefonu, który drżał w mojej dłoni. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Wiedziałam, że to kłamstwo

Wróciłam, bo nie miałam wyboru. Po dwóch dniach ukrywania się u Marty, pod drzwiami jej mieszkania pojawił się kierowca mojego ojca z krótkim komunikatem:

„Twoja mama prosi, żebyś wróciła. Wszystko można wyjaśnić”.

Wiedziałam, że to kłamstwo. Wiedziałam też, że Marta nie może mnie ukrywać wiecznie. Dom był tak cichy, jakby nic się nie wydarzyło. Mama nie wyszła mi na spotkanie. Tylko ojciec czekał na mnie w bibliotece, siedząc przy swoim dębowym biurku.

– Cześć, tato – powiedziałam cicho.

Podniósł głowę. Uśmiechnął się smutno, ale nie wstał.

– Cześć, Julka.

Usiadłam naprzeciwko. Cisza między nami ciążyła jak ołów.

Też wiedziałeś? – zapytałam. – O wszystkim? O tej umowie, o podsłuchach?

Zawahał się. Wziął głęboki oddech.

– Tak.

Zacisnęłam pięści.

– I nic nie powiedziałeś?

– Nie mogłem. Nie w tej sytuacji. Twoja matka... ona działa zawsze z wyprzedzeniem.

Czy w ogóle mnie kochacie? Czy jestem tylko pionkiem? Kartą przetargową?

Spojrzał na mnie. W jego oczach było zmęczenie, nie wina.

– Jesteś naszą córką. Ale... musimy to przejść razem.

– To nie jest odpowiedź.

– To jedyna, jaką mam – wyszeptał.

Wstałam. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Patrzyłam tylko, jak człowiek, który miał mnie chronić, siedzi bezradny, schowany za biurkiem. I wiedziałam już wszystko.

Poczułam, że moje życie nie należy do mnie

Zadzwoniłam do taty Maksa. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Chciałam usłyszeć prawdę od kogoś, kto nie będzie owijał w bawełnę. Spotkaliśmy się w jego kancelarii. Było zimno, pachniało skórą i nowym papierem. On siedział w fotelu z taką pewnością siebie, jakby właśnie zamykał kolejny lukratywny kontrakt.

Cieszę się, że przyszłaś – powiedział tonem, jakim rozmawia się z kontrahentem.

– Proszę mówić szczerze. Bez tej całej kurtuazji.

Skinął głową.

– Twoja ciąża była wygodna. Ułatwiła przyspieszenie procesów, które i tak by się wydarzyły. Zostałaś matką w idealnym momencie.

– „Wygodna”? – powtórzyłam jak echo. – Mówimy o dziecku. O moim dziecku.

– I o przyszłości dwóch rodzin. Dwie fortuny. Dwa nazwiska. Stabilność.

– A moje życie?

– Zabezpieczone. Twoje i dziecka. Będziecie mieć wszystko.

– Za jaką cenę?

– Milczenia.

Zamilkłam. Czułam, że gardło mi się zaciska.

– Jeśli to ujawnisz, jeśli opowiesz o podsłuchach, o umowie – będą konsekwencje. Nagrania są zabezpieczone. Nieprzychylne dla ciebie. Dla Marty też.

– Grozisz mi?

– Nie. Informuję. To nie bajka. To życie.

Patrzyłam na niego długo. Kamienna twarz, bez emocji.

Chcesz być matką czy buntowniczką? – zapytał.

Nie odpowiedziałam. Wstałam i wyszłam. Po raz pierwszy poczułam, że moje życie nie należy już do mnie.

Przestałam wierzyć w bajki

Siedziałam w swoim pokoju. Dookoła wszystko wyglądało jak zawsze, a jednak wszystko się zmieniło. Na biurku leżał test ciążowy. Dwie różowe kreski – wyrok czy dar? Patrzyłam na niego i próbowałam znaleźć odpowiedź. Mogłabym wszystko ujawnić. Pójść do prasy. Pokazać dokumenty, opowiedzieć o podsłuchach, o groźbach. Wywołać burzę, która zmiotłaby nasze nazwiska z salonów. Ale wiem też, co wtedy się stanie. Zniszczyłabym nie tylko ich, ale i siebie. I moje dziecko. Mogłabym też milczeć. Wyjść za Maksa. Udawać, że wierzę w jego miłość. Żyć w złotej klatce, mieć wszystko – dom, ochronę, pieniądze. I pustkę w środku.

Każda droga prowadzi przez ciernie. Mama mówi, że to kwestia rozsądku. Tata – że „musimy to przejść razem”. Maks twierdził, że mnie kocha, ale w jego oczach coś zgasło. Marta już się nie odzywa. Pewnie się boi. A ja? Nie jestem już tą samą Julią. Dziewczyną, która wierzyła w bajki. Jestem kobietą z dzieckiem pod sercem i strachem w duszy. Zostałam sama. I choć wszyscy mówią, że mam wszystko… nie mam nic.

Julia, 23 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama