Reklama

Kiedyś nasze wieczory wyglądały inaczej. Siadaliśmy razem na kanapie z kieliszkiem wina i rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy, o głupotach z dnia, o tym, co nas śmieszy, a co wkurza. Ania zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia. Zawsze była pełna energii. A ja po prostu lubiłem być obok niej. Patrzeć, jak się śmieje, jak unosi brew, kiedy opowiada o czymś z pasją. Czułem się potrzebny, kochany.

Reklama

Coś się zmieniło

To nie stało się nagle. Nie było jednej kłótni, która wszystko rozwaliła. To była seria cichych wieczorów, kiedy zamiast mnie Ania wybierała ekran telefonu. Instagram, reelsy, TikToki. Zaczęło się niewinnie – „Zaraz, tylko zobaczę coś”, „O, ktoś polubił mój post”. Ale to „zaraz” rozciągało się na godziny.

Leżałem obok niej, czekając na jedno spojrzenie, na dotyk. Ale zamiast tego widziałem tylko niebieski blask odbijający się od jej skóry. Czasem próbowałem zaczynać rozmowę, zagadywać. Milczała albo odpowiadała półsłówkami, nie odrywając wzroku od ekranu. Seks? Już dawno zniknął, tak samo jak wspólne śniadania, nasze rytuały, ciepło. Zostało tylko milczenie. I ja – coraz bardziej przezroczysty.

Zaczynałem się zastanawiać, czy jeszcze jestem w tym związku. Czy jestem kimś, kogo można kochać – czy tylko cieniem z przeszłości, którego się już nie zauważa. To nie była zdrada. Nie było awantur. Tylko cicha rezygnacja, która sączyła się jak trucizna.

Potrzebowałem jej. Tylko tyle. Czułości, uważności. Żeby spojrzała mi w oczy i zapytała, jak się czuję. Kiedy wszedłem do mieszkania, siedziała już na kanapie. W tej samej pozycji, co zawsze – nogi podciągnięte, pod kocem, telefon w ręku. Na ekranie migały filmiki. Śmiechy, muzyka, kolorowe obrazki.

Brakowało mi jej

– Znowu telefon? – zapytałem, może trochę ostrzej, niż powinienem. Ale to był któryś raz z kolei, kiedy próbowałem się przebić przez ten mur.

– Nie przesadzaj – odpowiedziała, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

– Nawet nie patrzysz mi w oczy, kiedy do ciebie mówię – powiedziałem już ciszej. Może liczyłem, że to ją poruszy.

– Bo nic ciekawego nie mówisz – rzuciła, wzruszając ramionami.

Zamurowało mnie. Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył. Jakby moje istnienie nagle zostało sprowadzone do tła, jakiejś zbędnej funkcji. Patrzyłem na nią, a w środku zbierała się we mnie fala rozczarowania, żalu, złości, wszystkiego naraz. Przez chwilę myślałem, że zaraz wyjdę, że po prostu zatrzasnę za sobą drzwi. Ale zamiast tego chwyciłem pusty talerz z kuchennego blatu i rzuciłem nim w ścianę. Roztrzaskał się z hukiem.

Anka w końcu spojrzała na mnie, ale nie z przerażeniem czy troską. Raczej z obojętnością. Jakby to wszystko ją nie dotyczyło. Jakbyśmy byli tylko przypadkowymi współlokatorami, których łączy kredyt.

Nie powiedziała nic

Stałem jeszcze chwilę w milczeniu. Oddychałem ciężko. Potem usiadłem na łóżku, patrząc w przestrzeń. Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że może naprawdę nie ma już po co walczyć. Że może ten związek, który kiedyś był moim domem, już dawno przestał nim być. A ja tylko z uporem starałem się nie zauważać, że jestem w nim sam.

Minął kolejny wieczór. Wróciłem do domu i zastałem ten sam obraz – Ania z telefonem w dłoni, światło ekranu odbijające się od jej twarzy. Nie powiedziała nawet „cześć”. Położyła się do łóżka, scrollując do ostatniej chwili. Zasnęła z telefonem przy policzku. Patrzyłem na nią długo. Była piękna. Ale to była inna kobieta niż ta, którą kiedyś kochałem. Odległa. Niedostępna.

W środku nocy wstałem. Bez hałasu otworzyłem szafę, wyjąłem torbę. Spakowałem kilka rzeczy – koszule, ładowarkę, szczoteczkę do zębów. Na stole zostawiłem kartkę. Napisałem tylko jedno zdanie: „Odezwij się, kiedy będziesz gotowa spojrzeć mi w oczy, a nie w ekran”.

Minął tydzień. Nie dzwoniłem, nie pisałem. Spałem niespokojnie, budziłem się przed świtem, ale nie żałowałem. Wiedziałem, że muszę to zrobić dla siebie, dla resztek godności.

Po prostu odszedłem

Telefon zadzwonił w sobotę wieczorem. Odebrałem po kilku sygnałach.

– Wróć, proszę… – powiedziała. Jej głos był drżący. – Ja… nie wiedziałam, że to aż tak. Myślałam, że tylko się boczysz. Że ci przejdzie…

– Do czego mam wracać? – zapytałem spokojnie. – Do ciszy? Do ekranu, który zawsze był ważniejszy ode mnie?

– Przepraszam. Nie umiałam tego zauważyć. Byłam głupia.

Zamilkłem. Nie chciałem jej dobijać, ale też nie miałem w sobie tej dawnej miękkości. Coś się we mnie przestawiło.

– Wrócę tylko po rzeczy – powiedziałem. – Nie po nas.

Nie odpowiedziała. Usłyszałem tylko cichy szloch po drugiej stronie.

Kiedy pakowałem ostatnią torbę, unikałem spojrzenia na wspólne zdjęcia. Wyszedłem cicho. W sercu czułem ciężar, smutek, ale i ulgę. Wiedziałem, że zrobiłem wszystko, co mogłem.

Podobno przez kilka dni nie wychodziła z łóżka. Znajoma widziała ją tylko raz – biegła szybko do sklepu, w dresie, bez makijażu. Z telefonem w dłoni, jak zawsze. Ale teraz nie uśmiechała się do niego. Nie robiła zdjęć. Nie wrzucała niczego nowego.

Załamała się

W mojej głowie wciąż miałem ten obraz – ona sama, siedząca po turecku na naszym łóżku. W ręku trzymała telefon, ale ekran był ciemny. Zgasł, bo nikt nie pisał. Nikt nie komentował. A może po prostu nie miała już siły, żeby cokolwiek czytać.

Nie słyszałem jej głosu, ale wyobrażałem sobie, co mogła wtedy myśleć: „Nie sądziłam, że odejdzie. Myślałam, że wytrzyma. Że jak zwykle się złości, potem przytuli i wszystko będzie jak dawniej”. Ale nie było. Po raz pierwszy nie wytrzymałem. I właśnie ta cisza, której tak długo nie zauważała, teraz ją otoczyła. Sama, z telefonem i pustką.

Nie wiem, czy płakała. Może tak. Może nie. Ale jedno wiem na pewno – scrollowanie przestało pomagać.

Nowe mieszkanie było ciche. Gdy gasiłem światło wieczorem, dźwięk przełącznika odbijał się echem od pustych ścian. Brakowało mi jej głosu, zapachu perfum, bałaganu w łazience. Ale bardziej brakowało mi siebie – takiego, jakim byłem, zanim zacząłem znikać.

Po raz pierwszy od dawna nie miałem wrażenia, że jestem dodatkiem do cudzego życia. Ale spokój mieszał się z bólem. Kochałem ją. Zastanawiałem się, czy dałem jej dość czasu. Czy byłem cierpliwy. Może powinienem mówić więcej, prosić. Ale mówiłem. I prosiłem. Tylko że w końcu każde słowo trafiało w ekran, nie w człowieka.

Kamil, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama