Reklama

Mam trzydzieści pięć lat, męża, siedmioletniego syna i życie, które z boku wygląda jak z folderu reklamowego – jasne, wygodne, bezpieczne. Wstaję o szóstej czterdzieści, robię owsiankę dla Antosia, szykuję kawę dla Marka, ubieram się w beżowe rzeczy, które nie rzucają się w oczy, i wychodzę do pracy.

Reklama

Pracuję w dziale HR w firmie informatycznej. Codziennie odpowiadam na te same maile, uśmiecham się do tych samych twarzy i marzę, żeby ktoś raz powiedział coś, co by mnie naprawdę poruszyło.

Marek to dobry facet. Nie bije, nie zdradza, nie pije więcej niż dwa piwa do meczu. Pomaga z Antosiem, pyta, czy kupić mleko, obejmuje mnie czasem w kuchni. Ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz na mnie spojrzał tak, jakby widział mnie naprawdę. Nie pamiętam też, kiedy ja spojrzałam na niego inaczej niż przez pryzmat obowiązku. Jesteśmy dobrze funkcjonującym mechanizmem – bez zgrzytów, bez pasji.

Czasem, gdy idę spać, myślę o Kubie, moim chłopaku z liceum. Pachniał wtedy jak lato po burzy, miał głos, który łaskotał gdzieś pod sercem, i całował jakby każda chwila miała być ostatnia. Zniknął nagle, zaraz po maturze – wyjechał za granicę, słuch po nim zaginął. Wtedy wydawało mi się, że nie przeżyję. Potem przyszło życie. Studia, Marek, praca, dziecko.

Niby wszystko dobrze. Ale wieczorami siadam przy oknie i zastanawiam się, czy to już wszystko? Te same ulice, te same rozmowy, ten sam dotyk, który już nic nie budzi? Czasem mam wrażenie, że umieram powoli, dzień po dniu. A może już umarłam, tylko nikt nie zauważył?

Myślałam o nim

Był wtorek. Jeden z tych nijakich, których się nie pamięta. Siedziałam w pociągu, wracając z pracy. Zmęczona, wpatrzona w szybę, w której odbijała się moja twarz – blada, bez makijażu, oczy puste.

Obok mnie było wolne miejsce. W Skierniewicach wsiadł mężczyzna, rozejrzał się, a potem usiadł tuż przy mnie. Poczułam zapach, ciepły, korzenny, znajomy. Zamarłam. To był ten sam zapach, który kiedyś zostawał na mojej skórze. Kuba. W jednej chwili wróciły wspomnienia: park przy szkole, jego ręka w mojej, smak jego ust, cichy śmiech tuż przy moim uchu.

– Ciężki dzień? – zapytał ten mężczyzna.

– Może trochę – odpowiedziałam cicho, próbując nie brzmieć zbyt roztrzęsiona.

Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Miał zielone oczy i siwe pasemka przy skroniach. Nie był podobny do Kuby, ale pachniał jak on. I to wystarczyło.

– Artur – powiedział, wyciągając rękę. Uścisnęłam ją. Była ciepła i sucha.

– Klaudia.

Rozmawialiśmy przez kilka stacji. O pracy, o pogodzie, o tym, że pociągi zawsze mają opóźnienia. Nic ważnego. A jednak każde jego słowo koiło mnie w jakiś dziwny sposób. Przez cały czas zastanawiałam się, co to za perfumy, skąd ten zapach, jak to możliwe, że po tylu latach czuję go znowu. Nie zapytałam. Bałam się, że jeśli wypowiem to na głos, czar pryśnie.

Wspomnienia wróciły

Pożegnał się skinieniem głowy i uśmiechem, i wysiadł. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam coś więcej niż znużenie, frustrację czy obowiązek. Przeszłość, która przez sekundę była tak bliska, że aż bolało.

Tydzień później wpadłam na niego w kawiarni niedaleko dworca. Stał przy ladzie, trzymał papierowy kubek z kawą i rozmawiał z baristką. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak, jakby na mnie czekał.

– Znowu się spotykamy – powiedział. – Zaczynam się zastanawiać, czy to przypadek.

– Może los testuje moją cierpliwość – zażartowałam, choć serce biło mi jak oszalałe.

Usiedliśmy razem. Mówił lekko, trochę ironicznie, jakby nie brał niczego na poważnie. Ja śmiałam się częściej, niż powinnam. Kiedy się żegnaliśmy, powiedział tylko:

– Może jeszcze kiedyś się spotkamy.

Następnego dnia widziałam go znowu – tym razem na ulicy. Udawał zaskoczonego, ja też. Szliśmy obok siebie, nie spiesząc się. Zapytał, czy jestem szczęśliwa. Nie odpowiedziałam. Zamilkł, jakby to wystarczyło.

Wróciłam do domu i pierwszy raz od dawna nie przytuliłam Marka. Zamiast tego, w nocy, leżałam z otwartymi oczami, czując zapach tamtego mężczyzny. Artura.

Oszołomił mnie

Zaczęliśmy się spotykać regularnie. Trzymaliśmy dystans, ale napięcie było namacalne. Któregoś wieczoru zaprosił mnie do siebie. Nie protestowałam. Mieszkanie było ciche, schludne, z regałem pełnym książek.

Gdy zamknął za nami drzwi, przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem pocałował mnie. Delikatnie, z wyczuciem, jakby sprawdzał, czy naprawdę tego chcę. Chciałam. Od miesięcy nie czułam niczego tak intensywnie.

Leżeliśmy potem w jego łóżku. Miałam łzy w oczach, choć nie wiedziałam dlaczego. Przesunęłam dłonią po jego ramieniu i szepnęłam:

– Myślę, że mogłabym dla ciebie wszystko zostawić.

Spojrzał na mnie spokojnie, ale nie uśmiechnął się. Jego ręka nadal była na moim biodrze, ale jakby już mniej obecna.

– Nie mów tego – odpowiedział cicho. – Jeszcze nie teraz.

Zasypiając, miałam wrażenie, że właśnie zaczęło się nowe życie. Jeszcze nie wiedziałam, że tylko dla mnie.

Podjęłam decyzję

Zbieranie się na odwagę trwało tygodnie. Każde spotkanie z Arturem utwierdzało mnie w przekonaniu, że muszę coś zmienić. Zaczęłam wyobrażać sobie nasze wspólne życie – bez kłamstw, bez ukrywania się.

Marek stawał się cieniem, dom przestawał być bezpiecznym portem. Pragnęłam czegoś więcej niż poprawności. Chciałam prawdziwego życia, a nie tylko jego wersji roboczej. Powiedziałam mu o tym pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na jego balkonie i piliśmy wino.

– Nie chcę się więcej ukrywać – powiedziałam. – Myślę, że to już czas. Powiem Markowi. Odejdę.

Artur spojrzał na mnie bez emocji. Odstawił kieliszek.

– Nie sądziłem, że to zajdzie tak daleko – powiedział spokojnie.

– Myślałam, że ty też tego chcesz – odpowiedziałam.

– Ja szukałem wspomnienia. Może siebie sprzed lat. Ale nie nowego życia, nie zobowiązań.

Wyszłam, nie odwracając się. Na klatce schodowej nogi mi się ugięły. Usiadłam na zimnych schodach i poczułam, że powietrze jest zbyt gęste, żeby oddychać.

To był koniec

Wróciłam do domu późno, ale Marek nic nie powiedział. Ostatnio coraz częściej wracałam o dziwnych porach. Wchodziłam po cichu, przemykałam do łazienki, potem do sypialni. Czuł to, wiem. Ale nie pytał. Może nie chciał wiedzieć.

Zamknęłam się w łazience. Spojrzałam na siebie w lustrze. Oczy miałam zaczerwienione, usta zaciśnięte. Chciałam powiedzieć mu wszystko, wyrzucić z siebie ten ciężar, poprosić o coś, czego sama nie potrafiłam nazwać. Ale nie powiedziałam nic. Umyłam twarz, przebrałam się i poszłam do kuchni. Kolacja była już prawie gotowa. Marek kroił warzywa. Antoś siedział przy stole i rysował.

– Zjemy razem? – zapytał Marek bez spojrzenia.

– Tak, oczywiście – odpowiedziałam.

Usiedliśmy. Cisza była gęsta, klejąca. Tylko Antoś opowiadał coś o szkole. Ja kiwałam głową, uśmiechałam się, choć nie czułam nic. Marek raz spojrzał na mnie dłużej, jakby chciał zapytać. Ale nie zapytał.

Wieczorem położyłam się obok niego. Nie dotknął mnie. Nie próbował niczego. I chyba właśnie to bolało najbardziej. Że niczego już nie próbujemy.

Klaudia, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama