Reklama

Nie lubiłem wyjazdów do rodzinnego domu. Na myśl, że mam usiąść przy jednym stole z ojcem i wysłuchiwać jego umoralniających pogadanek, zbierało mi się na wymioty. Życiowy nieudacznik, który nie wyściubił nosa poza pamiętające czasy Gierka biurko w wydziale oczyszczania miasta. Jego pseudomądrości rodem z telewizyjnych seriali okraszone patriotycznymi wtrętami, ostentacyjne prychnięcia, gdy mama pytała o moją pracę… Dla niego byłem złodziejem, a nie doradcą finansowym, umożliwiającym klientom odpowiednie ulokowanie oszczędności.

Reklama

– Oszczędności to ja trzymam w majtkach w szafie. Tam mam swoje procenty – rechotał.

Myślę, że nawet gdybym poszedł na jego wymarzone prawo czy administrację państwową, nadal byłbym dla niego jedynie leniem i cwaniakiem, którego trzeba utemperować. Nie mojego starszego brata czy młodszą siostrę, ale właśnie mnie. Mimo niechęci ojca do mnie, nigdy nie czułem, że odstaję od rodzeństwa. Podobnie jak brat, potrafiłem nieźle narozrabiać, ale uczyłem się równie pilnie jak siostra. Może jedynie różniliśmy się determinacją.

Jeśli wyznaczyłem sobie jakiś cel, robiłem wszystko, żeby go osiągnąć. Przez rok sprzedawałem butelki i makulaturę, w sezonie zbierałem jagody i grzyby, żeby opłacić sobie dodatkowe lekcje angielskiego. Zatrudniłem się w sieci z fast foodem i w każdy weekend harowałem od świtu do nocy, nim nie uzbierałem na dobry rower. Mając osiemnaście lat, pierwszy raz zagrałem na giełdzie, nie zarobiłem wiele, choć wystarczająco, żeby wiedzieć, czym chcę się zająć w przyszłości. A zdobyte w ten sposób pieniądze – zainwestowałem w fundusz. Od tamtej pory nie wziąłem od rodziców ani grosza i może to najbardziej drażniło ojca?

Niemal każda rozmowa kończyła się awanturą

Tata lubił zanudzać nas opowieściami o swojej z mozołem zdobywanej stabilizacji. Rozprawiać o tym, jak, będąc dzieckiem, pomagał ojcu w polu, a potem chodził do liceum dziesięć kilometrów w jedną stronę, byle tylko wyrwać się z gospodarstwa. Po wojsku został z przydziału skierowany do jednego z państwowych gospodarstw rolnych. Wyrwał się stamtąd zaraz po ukończeniu obowiązkowego stażu, choć obiecywano mu złote góry, i wrócił w rodzinne strony. Zatrudnił się w zakładzie oczyszczania, wychodził awans podobnie jak służbowe mieszkanie, które wykupił zaraz po zmianach ustrojowych w kraju. Nasze osiągnięcia bladły przy jego dokonaniach, bo my, w przeciwieństwie do niego, mieliśmy wszystko podane na tacy.

Nie śmiałem się z nim spierać, w pewnym sensie byłem nawet z niego dumny i czasem myślałem, że pod tym względem niewiele różnimy się od siebie. Męczyła mnie jednak wdzięczność, której stale od nas oczekiwał. Zwłaszcza ode mnie, cwanego spekulanta, który nie zaznał prawdziwej pracy, a więc niegodzien jest szacunku.

Próby rozmowy z nim zawsze kończyły się awanturą. Przestałem się więc odzywać i znosiłem jego gderanie dwa, góra trzy razy do roku. Nie przyjeżdżałbym do domu wcale, ale kochałem mamę i rodzeństwo, i nie zamierzałem spotykać się z nimi po kryjomu.

– Przestałbyś, tato, powinieneś być z niego dumny – bronił mnie brat.

– Heniu, są święta – błagała mama.

Wszystko na nic.

W ubiegłoroczne święta wymówiłem się wizytą u przyszłych teściów. Było mi przykro, że nie spotkam się z bliskimi, ale wstydziłem się ojca i nie chciałem przedstawiać go narzeczonej. Postanowiłem odwlec tę chwilę tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Ojciec przyjął tę informację ze spokojem i ani razu nie wspomniał o mnie. Obiecałem mamie, że odwiedzę ich w weekend, ale najpierw bawiłem się w sylwestra, w następną sobotę coś zatrzymało mnie w pracy, później pojechałem z dziewczyną w góry i tak zeszło się do marca…

Dzień przed wyznaczonym spotkaniem poczułem dziwny niepokój. Coś jakby atak paniki – kołatanie serca, drżenie rąk, połączone z gonitwą myśli. Po chwili wszystko wróciło do normy, więc wyrzuciłem tę sytuację z pamięci i zająłem się obowiązkami. Wieczorem zadzwoniła mama, informując, że ojciec trafił do szpitala. Udar. Groźny, ale nie śmiertelny. Po kilku godzinach sytuacja się unormowała. Obiecałem, że skoro świt wsiądę w samochód i będę u niego w szpitalu. Nie zdążyłem…

Tuż po północy obudziłem się zlany potem. Zwlokłem się z łóżka i otworzyłem okno, żeby zaczerpnąć tchu. „Co się dzieje?” – pomyślałem, próbując zaczerpnąć powietrza i wtedy poczułem za plecami powiew ciepłego powietrza, mimo że na dworze panował przejmujący chłód. Jednocześnie ogarnął mnie smutek i spokój.

Odruchowo przymknąłem oczy, pragnąc uspokoić się i zatrzymać tę chwilę jak najdłużej, wtedy przyszło mi do głowy, że mój tata nie żyje. „Przyszedł się ze mną pożegnać!” – ta myśl natychmiast mnie otrzeźwiła. Otworzyłem oczy i starając się powstrzymać łzy, zadzwoniłem do mamy. W głębi duszy liczyłem, że zaprzeczy moim odczuciom…

– Tata nie żyje, do ciebie też dzwonili ze szpitala? – zapytała, próbując podobnie jak ja zapanować nad smutkiem.

Kochał mnie, chociaż wcale nie rozumiał

Nigdy nie czułem się bardziej samotny niż tamtej nocy. Przyznaję, czasami wyobrażałem sobie, jakby wyglądało nasze życie, gdyby go zabrakło, ale to był tylko wyraz mojej bezsilności, ponieważ nigdy nie życzyłem mu źle. Nie byłem przygotowany na tę sytuację. Ojciec miał zaledwie 64 lata, wkrótce planował odejść na emeryturę i już szykował się do nowego życia. Namawiał mamę na zakup działki albo przeprowadzkę na wieś. Na stare lata zatęsknił za miejscem, które tak bardzo pragnął opuścić w młodości.

I nagle wszystko się skończyło. Odszedł bez uprzedzenia, w ciągu zaledwie jednej doby. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo go kocham i jak mi go brakowało przez ostatnie lata. Dotąd żyłem tylko naszymi sprzeczkami i jego nieuzasadnionym gderaniem, ale w noc jego śmierci przypominałem sobie nasze dobre chwile. Gdy nosił mnie na rękach, ganiał ze mną w berka, zabierał do cukierni za dobre oceny. Gdy pomagał mi naprawiać mój fajny, sportowy rower, jakim szpanowałem na osiedlu i powtarzał, że mogę wszystko, kiedy chłopaki wyrzucili mnie z podwórkowego boiska.

– On cię kochał, tylko nie rozumiał – powiedziała mama.

Reklama

Myślę, że tak właśnie było.

Reklama
Reklama
Reklama