„Dla ojca zawsze byłam gorszym dzieckiem, bo nie byłam synem. Nawet po jego śmierci czułam, że brat jest ważniejszy”
„Ojciec zostawił nam gospodarstwo po równo – pół dla mnie, pół dla Andrzeja. Może myślał, że sprawiedliwość to wszystko, czego potrzeba. Może naiwnie wierzył, że ta ziemia nas połączy. Ale zamiast być ostatnim gestem pokoju, podzielił nas jeszcze bardziej”.

- Redakcja
Ojciec zmarł w środku zimy. Śmierć przyszła nagle, bez ostrzeżenia. Pogrzeb był prosty. Taki, jakiego by chciał – bez fanfar, bez długich przemówień, tylko modlitwa, śnieg skrzypiący pod butami i zapach świeżych kwiatów. Wracając z cmentarza, patrzyłam przez okno na znajome pola. Ta sama droga, ten sam zapach dymu z komina. I zupełnie inne uczucie w sercu. Niby dom ten sam – ale bez niego wszystko się wydawało... obce.
– Dobrze, że przyjechałaś – rzucił chłodno Andrzej, mój brat, gdy stanęłam w progu. Nawet mnie nie przytulił. Spojrzał jak na listonosza, który przyniósł złą wiadomość.
Usiedliśmy do stołu w ciszy. Mama krzątała się w kuchni, jakby próbowała zagłuszyć to, co było między nami – a było tego sporo. Między mną a Andrzejem od zawsze była jakaś szczelina. On – syn, następca, ten, co został. Ja – ta, co uciekła do miasta, do „lepszego świata”, jak mawiała ciotka Stasia, przewracając oczami. Otworzyliśmy testament dzień po pogrzebie. Ojciec zostawił nam gospodarstwo po równo – pół dla mnie, pół dla Andrzeja. Może myślał, że sprawiedliwość to wszystko, czego potrzeba. Może naiwnie wierzył, że ta ziemia nas połączy. Ale zamiast być ostatnim gestem pokoju, podzielił nas jeszcze bardziej. Tego dnia zaczęła się nasza wojna.
Wspomnienia wracały z siłą, na którą nie byłam gotowa. Jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat i Andrzej wyrwał mi kierownicę roweru, bo „dziewczynom nie wypada jeździć jak chłopak”. Jak wtedy, gdy tata zabierał go na pole, a mnie zostawiał w kuchni z mamą. Inne życia, inne światy, mimo tej samej krwi.
A teraz siedzieliśmy naprzeciw siebie, jak przeciwnicy, którzy dobrze się znają, ale przestali się rozumieć. I ta ziemia, co miała być dziedzictwem, nagle stała się polem bitwy.
Nie chcę tej ziemi
– Musimy porozmawiać o ziemi – powiedział Andrzej, kiedy zostaliśmy sami w kuchni. Mama poszła na cmentarz, jak co dzień od pogrzebu. Siedziałam przy stole, owinięta w stary, wełniany sweter ojca. Wciąż nim pachniał.
Andrzej oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ramiona.
– Nie będę owijał w bawełnę. Ja chcę tu zostać. Uprawiać rolę, jak ojciec. – Patrzył mi prosto w oczy, jakby czekał, aż się złamię.
– A ja chcę sprzedać swoją część – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Nie potrzebuję tego pola. Nigdy go nie chciałam.
Na jego twarzy coś drgnęło. Szyderstwo? Trudno powiedzieć.
– Ty chcesz tylko pieniędzy. Zawsze tak było.
Poczułam, jak zaciskają mi się palce na filiżance. To było niesprawiedliwe. Nie pamiętał, ile razy mu ustępowałam? Ile razy słyszałam „bo Andrzej jest starszy”, „bo chłopak”, „bo zostanie na gospodarce”?
– A ty myślisz, że ta ziemia to jakiś święty relikt? To tylko pole, Andrzej. Trawa, glina i trochę kamieni.
– To było życie ojca – syknął. – Dla ciebie może to tylko pole, ale dla mnie to wszystko. Ty stąd uciekłaś. Ja tu zostałem.
– Uciekłam, bo się dusiłam. Bo miałam dość tego podziału: ty do ciągnika, ja do garów. Ojciec nawet nie zapytał, czego chcę. A teraz zostawił nam po równo, jakby nas traktował tak samo. Śmieszne.
Andrzej podszedł bliżej. Był zmęczony. Widziałam to w jego oczach. Ale obok zmęczenia było coś jeszcze – wrogość, której nie znałam wcześniej.
– Sprzedasz obcemu, tak? Żeby przyjechał, rozorał i postawił dom? Tak ci łatwiej?
– Tak. Bo nie chcę wojować o granice. Nie chcę latać po sądach. Chcę zamknąć ten rozdział i wrócić do swojego życia.
– No tak, wrócić do miasta, do ciepłego mieszkania, kawiarni i gazet. Zawsze miałaś lepiej, Dorota. A teraz jeszcze chcesz zyskać na śmierci ojca.
Wstałam z krzesła gwałtownie. Jeszcze chwila, a rzuciłabym czymś w jego stronę.
– Zawsze musiałam ustępować, pamiętasz? Zawsze ty pierwszy. Ty dostałeś pokój z oknem, ty chodziłeś z ojcem na pole, ty miałeś jego uznanie. Ja tylko robiłam swoje i słyszałam, że nie narzekam. Teraz mam swoje życie. Nie jestem ci nic winna.
Spojrzał na mnie z pogardą, jakby moje słowa nie miały znaczenia.
– To się jeszcze okaże – rzucił i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama.
Mama siedziała w swoim fotelu, owinięta szalem, chociaż w pokoju było ciepło. Telewizor był włączony, ale dźwięk wyciszony. Na ekranie przesuwały się obrazki pogodynki, której mama nie słuchała. Wpatrywała się w okno, jakby za szybą miało się wydarzyć coś, co wszystko naprawi.
– Mamo, mogę? – zapytałam, chociaż nie czekałam na pozwolenie. Usiadłam naprzeciw niej i czekałam, aż przeniesie na mnie wzrok. Trwało to dłużej, niż się spodziewałam.
– Jak z Andrzejem? – spytała w końcu.
– Źle. Chce zostać i uprawiać, jak tata. Ja chcę sprzedać. Twierdzi, że chodzi mi tylko o pieniądze.
Mama nie odpowiedziała. Wzruszyła lekko ramionami, jakby to nie był jej problem.
– Czy tata naprawdę myślał, że to się uda? – zaczęłam cicho. – Że zostawi nam po połowie i będzie dobrze? Że się dogadamy?
– Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Twój ojciec... nie lubił konfliktów. Myślał, że jak rozdzieli sprawiedliwie, to wystarczy. Zawsze wierzył, że jakoś się ułoży.
– Ale przecież znał nas. Wiedział, że z Andrzejem mijamy się od lat. – Nachyliłam się trochę. – Dlaczego nie powiedział mi wcześniej, co planuje? Mógł coś zapisać inaczej, porozmawiać ze mną. Z tobą.
Mama westchnęła i odwróciła wzrok.
– Nie wtrącałam się w jego decyzje. To była jego ziemia. I jego testament.
Wbiłam wzrok w jej dłonie zaciśnięte na brzegu szala. Drobne, pomarszczone, spracowane.
– A może... może on zawsze był faworytem? Może to ja byłam tą zbędną? Tą, co tylko przeszkadzała? – zapytałam, nie siląc się już na powagę. Głos mi zadrżał.
Mama podniosła na mnie oczy. Były zmęczone. W jej spojrzeniu nie było ani zaprzeczenia, ani potwierdzenia.
– Nie czas teraz o tym mówić – powiedziała.
– Kiedy, jeśli nie teraz?
Ale nie odpowiedziała już nic. Znowu patrzyła w okno.
Wstałam i wyszłam, zanim poczuję, jak łzy napływają mi do oczu. Czułam się obca w tym domu. Byłam tu gościem, który przeszkadza, który pyta o rzeczy, o których lepiej milczeć. Wróciły wspomnienia. Niedzielne obiady, przy których Andrzej opowiadał o szkole rolniczej, a ja o moich książkach. Ojciec kiwał głową z uznaniem jemu, a mnie mówił: „To ładne, ale kiedyś wrócisz na wieś. Zobaczysz”. Nie wróciłam. I nie zamierzałam. Ale ziemia wróciła do mnie. I nie chciała odejść.
Chodziło o coś więcej niż ziemia
Spotkaliśmy się u notariusza. Miało być spokojnie, rzeczowo, z papierami. Ale wystarczyło kilka zdań, żeby znowu wszystko się zagotowało.
– Podział wygląda tak – zaczął notariusz, przesuwając dokumenty w naszą stronę. – Każde z państwa ma prawo do równorzędnej części...
– Nie podpiszę tego – wtrącił Andrzej. – Jeśli Dorota sprzeda komuś z zewnątrz, rozwali wszystko. Droga, granica, dostęp do studni. Nie po to ojciec całe życie tu pracował, żeby teraz ktoś to pociął na działki.
– Nie jestem twoim wrogiem – rzuciłam. – Ale nie będę trzymać ziemi, której nie chcę. Mam swoje życie.
– Twoje życie? Gdzie byłaś, kiedy ojciec chorował? Ja go woziłem do lekarzy. Ja z nim siedziałem, jak już nie wstawał.
– Bo tobie pozwalał być blisko – odpowiedziałam. – Mnie zawsze trzymał na dystans. Dla was był dom, dla mnie wyjazd. Nie moja wina.
Andrzej wstał nagle, przewracając krzesło. Dokumenty rozsunęły się na stole.
– Dla niej to tylko pieniądze! A dla mnie to całe życie! – krzyknął w stronę drzwi, za którymi czekał sąsiad.
Zamarłam. Przez chwilę patrzyłam na jego plecy, jakby coś miało się jeszcze wydarzyć. Nie walczyłam już o ziemię. Walczyłam o to, by ktoś uznał, że mam tu miejsce. Że też byłam czyjąś córką.
Nie chcę już walczyć
Nie podjęłam decyzji z dnia na dzień. Minęły tygodnie pełne napięć, telefonów, krótkich rozmów, w których brzmiało tylko jedno: „i co zrobisz?”. W końcu któregoś poranka spojrzałam w lustro i zrozumiałam, że nie chcę już walczyć. Nie z nim. Nie o to.
Pojechałam na wieś bez zapowiedzi. Andrzej był w obejściu, plecami do mnie. Nie odwrócił się, kiedy mnie usłyszał.
– Podpiszę – powiedziałam. – Zrzeczenie się swojej części. Możesz to mieć.
Nie odpowiedział. Odłożył łopatę, wytarł dłonie o spodnie i wszedł do domu. Bez słowa. Bez dziękuję.
U notariusza było cicho. Papier, pieczątka, podpis. Zgasiłam emocje jak światło w kuchni przed wyjściem.
Po wszystkim poszłam na pole. Ziemia była czarna, wilgotna po deszczu. Pochyliłam się, przetarłam dłonią powierzchnię. Przypomniałam sobie ojca – jak klęczał przy sadzonkach, jak wyrywał chwasty. Jak raz pozwolił mi podlewać, a potem powiedział, że i tak zmarnowałam wodę. Popłynęły łzy. Po cichu, bez szlochu. Tylko ja i pole.
Podszedł sąsiad. Starszy, chudy, z kurtką przewieszoną przez ramię.
– Trudna decyzja – powiedział. – Ale nie zawsze to, co zostaje, jest warte zachodu…
Skinęłam głową. Nie miałam siły mówić. Zostawiłam ziemię. Ale co tak naprawdę zostawiłam – tego do końca nie wiedziałam.
Wyrzuciłam klucz
Minął rok. Pojechałam na wieś późną jesienią, nie uprzedzając nikogo. Droga była taka sama, wąska i nierówna. Gospodarstwo też – żadnych zmian, może tylko nowa siatka przy ogrodzeniu i świeżo pomalowana stodoła.
Andrzej karmił kury. Spojrzał na mnie krótko, nie skinął głową, nie powiedział ani słowa. Odwrócił się i poszedł dalej, jakby mnie nie było.
Zatrzymałam się na skraju pola. Pusto. Tylko wiatr szarpał trawę, a niebo było ciężkie, ołowiane. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inne.
Podszedł do mnie sąsiad, ten sam co wtedy.
– Twój brat to twardy chłop – powiedział. – Ale serce ma z kamienia.
– Wiem – odpowiedziałam. – Może wygrał. Ma ziemię. Ale po co komu ziemia, kiedy nie ma z kim pogadać?
Nie czekałam, aż coś odpowie. Poszłam w stronę przystanku. Miałam jeszcze godzinę do autobusu, ale nie chciałam już tam zostać ani chwili dłużej. W kieszeni miałam klucz do mieszkania ojca. Wzięłam go wtedy, gdy się zrzekłam spadku. Trzymałam go przez rok i nie potrafiłam wyrzucić. Wrzuciłam go do rzeki. Cicho, bez ceremonii.
Coś nie dawało mi spokoju
Wróciłam do miasta i przez kilka dni unikałam wspomnień. Zanurzyłam się w pracy, w rytmie codziennych spraw. Ale w środku coś nie dawało mi spokoju. Nie była to tęsknota za miejscem, tylko za tym, czego się już nie da odzyskać.
Ojciec chciał, żebyśmy się dogadali. Tak to sobie pewnie wyobrażał – że jego dzieci usiądą razem przy stole i jakoś się porozumieją. Może myślał, że jego śmierć zbliży nas do siebie. Może nie widział tego wszystkiego, co dzieliło nas przez lata. A może widział, tylko nie potrafił nic z tym zrobić.
Nie ma happy endu. Nie czuję ulgi. Czuję stratę. I nie chodzi tylko o ojca. Straciłam coś więcej – brata, z którym nie potrafię się porozumieć. Dom, w którym nie czuję się już u siebie. Ziemię, która zamiast połączyć, oddzieliła nas jeszcze mocniej.
Zastanawiam się czasem, czy przyjdzie taki dzień, że znowu usiądziemy z Andrzejem przy jednym stole. Nie dlatego, że coś musimy załatwić. Po prostu tak, po ludzku. Ale nie jestem pewna, czy to jeszcze możliwe.
Ziemia nas wychowała. I ziemia nas rozdzieliła. Ojciec chciał, by nas połączyła – ale chyba nie znał nas tak dobrze, jak myślał.
Dorota, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mam normalne, poukładane życie rodzinne. W jednej chwili ze szczęśliwej żony stałam się zdradzoną wdową”
- „Mąż po powrocie z sanatorium pachniał słodkimi perfumami. 1 słowo wystarczyło, żeby na stałe przeniósł się na kanapę”
- „Mąż na emeryturze ciągle siedział z nosem w telefonie. Za późno odkryłam, że zamiast w pasjansa, grał na 2 fronty”