Reklama

Odkąd się wyprowadziłam, minął rok. Wciąż łapię się na tym, że w sobotnie poranki nasłuchuję dźwięku kroków na korytarzu albo szurania kapci. Tylko że teraz jedynym odgłosem jest kapanie z przeciekającego kranu. Moje mieszkanie jest małe, duszne i ma tę dziwną, charakterystyczną woń farby z marketu i zakurzonego plastiku. Ale jest moje.

Reklama

W korporacji nikt nie wie, że jeszcze dwa lata temu oddawałam moim rodzicom połowę pensji. "Na dom", jak mawiała mama. "Trzeba się dokładać, skoro z nami mieszkasz". Gdy miałam dwadzieścia kilka lat, nie myślałam, że to coś dziwnego. Tak mnie wychowali – w przekonaniu, że wszystko, co mam, należy do nich. Ale gdy zaczęłam widzieć, jak pieniądze znikają w nowych torebkach mamy, a ojciec przestał nawet udawać, że mnie słucha... zaczęłam wątpić.

Dziś mam 26 lat i niby jestem niezależna. Mam swoje mieszkanie, wynajmuję, płacę rachunki. Nikt mi nie mówi, że za długo siedzę w łazience, że mam nie jeść jogurtów, bo są za drogie, że "sama jesteś sobie winna, że jesteś taka zmęczona".

Ale wciąż słyszę ten głos. Głos matki. "Zobaczysz, kiedyś nam podziękujesz. Dzięki nam masz charakter". Nie wiem, czy mam charakter. Wiem, że mam bolesne wspomnienia, które trudno pożegnać.

Najgorsze jest to, że rodzice przestali się do mnie odzywać, odkąd powiedziałam, że nie zamierzam już przelewać im pieniędzy. Ani złotówki. Powiedzieli, że skoro wybrałam swoją wolność, to niech mnie ta wolność karmi. I zamknęli drzwi. Dosłownie i w przenośni.

Każdego dnia zadaję sobie pytanie: czy zrobiłam dobrze?

Miałam ich serdecznie dość

– Renata, w tym miesiącu też przelałaś tylko tysiąc pięćset – powiedziała mama bez żadnego wstępu, kiedy weszłam do kuchni. Nawet nie spojrzała na mnie, tylko mieszała zupę.

– Bo tylko tyle mogłam. Mam swoje wydatki – odpowiedziałam chłodno, stając przy blacie.

– Wydatki? Jakie wydatki ma panna, co mieszka za darmo?

– Nie mieszkam za darmo. Od pięciu lat oddaję wam połowę każdej pensji. Połowę! – podniosłam głos, czułam, jak wszystko we mnie buzowało. – A w zamian co? Wieczne pretensje i traktowanie mnie jak bankomat.

Ojciec siedział przy stole, czytał gazetę. Jak zwykle milczał.

– Nie przesadzaj. Gdyby nie my, nie miałabyś pracy, dachu nad głową, wychowania – odbiła matka, odwracając się w końcu. – Zobacz, jak cię wychowaliśmy. Porządna, pracowita. Ale wdzięczności żadnej.

Wdzięczność?! Za co? Za to, że nigdy nie mogłam mieć własnych pieniędzy, że wciąż mnie krytykowałaś? Że ojciec nie odezwał się ani razu, kiedy płakałam w pokoju, bo nazwałaś mnie pasożytem?

– Uważaj na słowa – syknęła.

– Nie! Mam dość. Nie jestem waszą służącą ani sponsorem. I się wyprowadzam. Wynajęłam mieszkanie. Od przyszłego miesiąca nie zobaczycie ani złotówki.

Ojciec zadrżał, ale nic nie powiedział.

– Skoro chcesz być taka niezależna, to radź sobie sama. Ale jak będzie ci ciężko, nie licz na nas. Dla mnie możesz nie wracać. – Matka odwróciła się z powrotem do garnka.

– Nie jesteście moją rodziną. Jesteście pasożytami. – Rzuciłam to i wyszłam. Serce waliło mi jak młot.

Potrzebowałam wsparcia

– No i co? Naprawdę się nie odzywają? – Kaja nalała mi wina, uważnie obserwując moją twarz.

Siedziałyśmy na jej balkonie, opatulone kocami, z kubkami wina zamiast filiżanek z herbatą. Miasto szumiało gdzieś w tle, a ja czułam się, jakby życie zatrzymało się miesiąc temu, kiedy spakowałam walizkę i trzasnęłam drzwiami rodzinnego mieszkania.

– Ani słowa. Ojciec jakby zapadł się pod ziemię. Matka... cisza. Wysłałam jej SMS-a, nawet nie przeczytała. Zablokowali mnie wszędzie. Jakbym umarła.

– Renia... Jak można tak traktować własne dziecko?

– Oni mnie tak nie postrzegają. Nie jako dziecko. Raczej... inwestycję, która przestała się zwracać.

Kaja skrzywiła się.

– Masz prawo być wkurzona. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem. Ale czasem... czasem myślę, że może przesadziłam. Może nie powinnam była mówić tych rzeczy. Pasożyty? To mocne.

– Renata! – przerwała mi. – Nie obwiniaj się. Ile lat się dla nich poświęcałaś? Ile razy mówiłaś, że czujesz się w tym domu jak najemca, a nie córka?

– Tylko że to nadal moi rodzice... Wiem, jacy są. Matka lubi mieć kontrolę, ojciec zawsze jej słuchał. Ale to nie znaczy, że ich nie kocham. Po prostu... nie chcę już płacić za to, żeby mnie krzywdzili.

– Może właśnie teraz zaczynasz ich widzieć takimi, jakimi są naprawdę – powiedziała Kaja cicho. – I może po raz pierwszy widzisz siebie taką, jaką jesteś. Nie ofiarą.

Milczałyśmy chwilę. Potem westchnęłam i sięgnęłam po wino.

– Może. Ale to cholernie boli.

Czułam się odrzucona

Napisałam do niej w niedzielę wieczorem. Zwykły, prosty SMS.

„Cześć, mamo. Nie chcę się kłócić. Tęsknię. Może porozmawiamy?”.

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w telefon jak w wyrocznię. Minęła minuta. Dwie. Pół godziny. Nic.

Sprawdziłam, czy dotarło. „Nieprzeczytane”. A przecież nigdy nie rozstawała się z telefonem. Nawet na kolację potrafiła przyjść z komórką w ręce. Uznałam, że może coś się stało. Że może nie ma zasięgu. Albo bateria padła.

Nazajutrz wysłałam list. Prawdziwy, na papierze. Pisałam go dwa dni. Kartki wypełniały się poprawkami, emocjami, skreśleniami. Prosiłam o rozmowę. Pisałam, że nie chcę być wrogiem, że przecież jestem jej córką. Że nie chodziło mi o pieniądze, tylko o wolność.

Tydzień później list wrócił. Zwrot: „Adresat odmówił przyjęcia”. Zamarłam.

Zadzwoniłam do sąsiadki z naprzeciwka. Babcia Krysia znała wszystkich i wszystko.

– Renatko? – odebrała radośnie. – Jak się miewasz, dziecko?

– Dobrze, dziękuję... A moi rodzice? Co u nich słychać?

Zapadła chwila ciszy. Potem westchnęła.

Twoja mama mówi, że nie ma już córki. Tak wszystkim powtarza.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Przepraszam, że ci to mówię, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć – dodała łagodnie.

Rozłączyłam się i długo patrzyłam w okno. W gardle miałam gulę, która rosła i rosła, aż nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem.

– Nie ma już córki… – powtarzałam szeptem. – To ja nie mam matki. Nigdy nie miałam.

Tamtej nocy nie spałam. Tylko siedziałam, owinięta kocem, i gapiłam się w telefon. Jakbym liczyła, że zadzwoni. Że to wszystko nieprawda. Ale nie zadzwoniła.

Nie miałam już rodziców

Zobaczyłam go przypadkiem, kiedy wracałam z pracy. Stał na przystanku przy Rakowieckiej, skulony, z rękami w kieszeniach, jakby próbował się zwinąć w sobie. W pierwszym odruchu chciałam zawrócić. Ale zanim zdążyłam, spojrzał w moją stronę.

Nasze oczy się spotkały. I nie było już odwrotu.

– Tata?

Drgnął. Przez chwilę miałam wrażenie, że udaje, że mnie nie poznaje. Ale potem skinął głową. Bez uśmiechu, bez słowa.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam, podchodząc bliżej.

Wzruszył ramionami.

Usiedliśmy na ławce przy przystanku. Wokół ludzie spieszyli się do domów, a my milczeliśmy. W końcu przerwałam ciszę.

– Czemu tak? Czemu nawet nie próbujesz się odezwać?

Ojciec wpatrywał się w ziemię. W końcu wymamrotał:

– To matka zdecydowała.

– A ty? – zapytałam ostro. – Ty nie masz nic do powiedzenia?

Zacisnął usta.

– Próbowałem... Ale ona... Wiesz, jaka jest.

– Wiem. Właśnie dlatego potrzebowałam, żebyś ty był inny.

Spojrzał na mnie z jakimś zmęczonym wyrzutem, może i wstydem. Ale nic nie powiedział.

– Czy ty w ogóle... za mną tęsknisz?

Zamilkł.

Wstałam.

– Wiesz co? Może naprawdę nie mam już rodziny. Może już nie mam ojca.

Zanim zdążył zareagować, ruszyłam przed siebie. Czułam, jak trzęsą mi się dłonie, ale nie zamierzałam się odwracać. Nawet jeśli on wciąż siedział na tej ławce. Nawet jeśli patrzył.

Nie chciałam już widzieć jego oczu.

To nie ja byłam problemem

To była zwykła niedziela. Przeglądałam zdjęcia z dzieciństwa, które zabrałam ze sobą przy wyprowadzce – przypadkiem, w pośpiechu. Wśród nich znalazłam starą pocztówkę od ciotki Ewy, siostry mamy. Dawno się z nią nie kontaktowałam, ale coś mnie tknęło. Zadzwoniłam.

– Renatko, nie poznaję twojego głosu! – zaśmiała się. – Jesteś dorosła, pewnie już całkiem samodzielna?

– Staram się – odparłam z wymuszonym uśmiechem. – Ciociu, mogę zapytać... co się dzieje z moimi rodzicami?

Zamilkła. Potem westchnęła.

– Twoja mama... Ona zawsze taka była. Dominująca. Kontrolująca. My wszyscy się jej baliśmy.

– Ale dlaczego? Czemu nikt jej nie powiedział „dość”?

– Bo nie pozwalała. Gdy tata chciał odejść, zabrała cię i postawiła go pod ścianą. Groziła sądem. Kiedy ja przestałam jej pożyczać pieniądze, rozpowiadała po rodzinie, że jestem zazdrosna o jej sukcesy. Anna... miała w sobie coś zimnego. Chciała mieć władzę nad każdym. A ciebie... traktowała jak dowód, że jest idealną matką.

Zaniemówiłam.

– Myślałam, że to ze mną coś było nie tak – szepnęłam.

– Nie, kochanie. Ty po prostu byłaś jej lusterkiem. I kiedy przestałaś odbijać to, co chciała, pozbyła się ciebie.

W tym momencie poczułam, że coś pęka. Ale to pęknięcie było dobre. Jakby ze mnie odpadała skorupa, którą nosiłam od lat. Już nie musiałam być lojalna wobec kłamstwa.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi to było potrzebne.

– Zawsze możesz do mnie zadzwonić, Renatko. Ja nigdy nie przestałam być twoją rodziną.

Po raz pierwszy od miesięcy czułam coś w rodzaju ulgi.

Przestałam się obwiniać

Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę moich rodziców. Może miną lata, może to nigdy nie nastąpi. Ale dziś po raz pierwszy nie sprawdzam telefonu z nadzieją, że mama się odezwie. Nie śni mi się ojciec, który milczy w drzwiach.

Zaczynam nowe życie. Powoli, bez wielkich deklaracji. W moim mieszkaniu jest cicho, ale to cisza, którą wybieram. Cisza, w której nie ma strachu ani ocen.

Nauczyłam się, że nie każda rodzina jest domem. I że czasem trzeba się oddalić, żeby wreszcie zobaczyć siebie.

Nie zapomniałam. Ale przestałam się obwiniać. I to wystarczy.

Renata, 26 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama