„Dla szwagra nie byłem 100% facetem, bo nie piłem z nim od rana. Wole mieć pełny portfel niż pustą głowę”
„Teściowa zdębiała totalnie, ręce jej opadły jak Matce Boskiej Bolesnej. Teść wlazł z powrotem do garażu. To jest jakiś absurd – w samym środku dnia, trzynasta na zegarze, roboty co niemiara, a tu wóda na stół wjeżdża. Bo się dziecko urodziło!”.
- Listy do redakcji
Mój szwagier to istny ewenement. Ma swoje zasady, którym hołduje i chce mnie nauczyć tego samego. A ja nie mam potrzeby zatracać się w tych jego dziwnych tradycjach. Niech da mi święty spokój i do niczego nie zmusza. Mam ważniejsze sprawy na głowie!
Wszystko działo się tak szybko
Kiedy po raz pierwszy przygotowywałem krem szparagowy, byłem przygotowany na różne scenariusze, ale widok Malwiny chwytającej się za brzuch z przestraszonym spojrzeniem, totalnie mnie zaskoczył. A to wszystko już po spróbowaniu zaledwie odrobiny zupy.
– Cholera, aż tak paskudne w smaku? – bąknąłem przygnębiony.
– Musimy jechać do szpitala – wykrztusiła ledwo słyszalnie moja żona. – W tej chwili!
– No bez jaj! – zirytowałem się nie na żarty. – Przecież to tylko szparagi, a nie jakiś trujący barszcz Sosnowskiego.
– Na porodówkę, kochanie – odparła z lekkim uśmiechem. – Nadszedł czas.
Przecież do wyznaczonej daty jeszcze kilka dni! Zresztą, czy przypadkiem na początku miały być nieregularne skurcze, które stopniowo stawałyby się bardziej intensywne? Niemniej widok kałuży u stóp Malwiny odebrał mi ochotę na kontynuowanie tej rozmowy. Chwyciłem żonę, od dawna przygotowany „bobaskowy bagaż” i ruszyliśmy w stronę auta. Dobrze się stało, że zapomniałem kluczy i zawróciłem, gdyż okazało się, że zostawiłem włączoną kuchenkę gazową. Dłonie drżały mi jak osika, a z czoła spływały krople potu...
– Opanuj się albo zamów taksę! – zasugerowała moja ukochana. – Do teraz bałam się porodu, a nie podróży.
Wziąłem głęboki oddech, odliczyłem do dziesięciu i przywołałem na twarz uśmiech – spokojnie. Da się ogarnąć.
Jeszcze wczoraj zwykły gość, a dziś – ojciec
Zaparkowałem elegancko, a teraz ta chwila: całus na do widzenia, a pielęgniarki zabierają mój skarb...- Wojtek! Weź od taty łóżeczko! - rzuciła na odchodne i przepadła gdzieś w czeluściach korytarza.
Chwilę przesiedziałem w samochodzie, a następnie zrobiłem dwa kółka wokół budynku szpitala. Ciągle miałem nadzieję, że zadzwoni do mnie Malwina albo może nawet zobaczę ją w którymś z okien, ale najwidoczniej zaprzątały ją teraz ważniejsze sprawy. Dotarłem do mieszkania kompletnie wyczerpany, zupełnie jakbym przebiegł całą trasę ze szpitala na piechotę. Ogarnąłem trochę dom, spisałem listę pilnych zadań do zrobienia i rozwaliłem się na sofie, wykończony zmęczeniem, wymyślaniem najgorszych możliwych scenariuszy i próbami walki z nimi.
Znienacka z drzemki wyrwało mnie przenikliwe dzwonienie komórki.
– Wojtek, mamy syna – usłyszałem rozradowany głos mojej wybranki.
– Syna? – wymamrotałem zaskoczony, wciąż mając wrażenie, że to tylko kolejny sen.
– Spałeś sobie w najlepsze? – wydyszała zbulwersowana. – Ja tu okrwawiona toczę bój niczym na arenie, a ty w tym czasie smacznie sobie chrapiesz?
– Mogę zadać sobie ranę, żeby było równo – zaproponowałem. – Daj tylko znać.
– Brak mi energii – odparła ze słabym śmiechem. – Pora na drzemkę.
– Kochanie, ale wszystko gra? – starałem się podtrzymać rozmowę. – Nic wam nie dolega?
– W porządku – rzuciła, ziewając. – Mam ochotę na wiśnie…
– Jesteś moim całym światem – wyznałem.
– Wiem, wiem – wymamrotała moja dzielna żona i zakończyła połączenie.
Patrząc na wschód słońca za szybą, rozmyślałem, jak bardzo wszystko się zmieniło. Jeszcze dobę temu byłem zwykłym gościem, a teraz od samego rana jestem tatą. Poczułem w sobie więcej dojrzałości i męskości, nie jak ci ciency, co jak raz ugotują danie z jakiegoś przepisu online, to od razu wielkie wow... Przeszedłem się po domu, dopisałem parę rzeczy do zrobienia, wrzuciłem ciuchy do pralki i ruszyłem kupić lampkę nocną, którą Malwina niedawno upatrzyła do pokoju dzidziusia.
Pognałem z radosną nowiną
Zdecydowałem się bez chwili zwłoki odwiedzić teściów, podzielić się z nimi radosną nowiną i odebrać tę nieszczęsną kołyskę, nad którą mój teść ślęczał od sześciu miesięcy.
– Jak to w nocy? W środku nocy rodziła? – moja teściowa była w szoku. – Moja ukochana córeczka! Jak ona się trzyma? A maleństwo?
No nie powiem, babcia to ma talent do rozkręcania imprezy, normalnie tabloidy by ją z pocałowaniem ręki przyjęły. Zaraz się tu zjechała cała familia: szwagier z piętra, jacyś wujowie z okolicy, każdy nakręcony jakby co najmniej UFO za stodołą wylądowało. Tylko teścia nigdzie nie było widać, pomyślałem, że poszedł skończyć tę robotę, co obiecał. No i rzeczywiście, był w warsztacie, ostro jechał szlifierką po tej kołysce.
– Wcześniej byłem zajęty innymi pracami – wyjaśnił zakłopotany. – I wyleciało mi to z głowy, Wojtku. Trzeba tylko przejechać lakierem, poradzisz sobie z tym, prawda? Błyskawicznie wysycha – sięgnął do szafki po jakąś puszkę.
– Jasna sprawa – przytaknąłem, bo co innego mogłem zrobić? – Pomaluję na balkonie, żeby w domu nie śmierdziało.
Teść kręcił się po pokoju, chodził tam i z powrotem, potakiwał, no tak, no tak… Spakowałem już wszystkie rzeczy do auta, a tu nagle wyskakuje teściowa z jakąś miską, mówiąc, żebym sobie zaserwował trochę rosołku, bo pewnie zgłodniałem.
– Serdecznie dziękuję za propozycję, ale przed chwilą jadłem obiad – skłamałem jak z nut.
Podobno taka jest tradycja
Miałem tyle roboty na głowie, że nie było czasu, żeby sobie posiedzieć. W dodatku chciałem jeszcze wstąpić po czereśnie dla Malwinki i dać w łapę jakiejś pielęgniarce, żeby je zaniosła.
– Ej, Wojtuś, co ty gadasz – ni stąd, ni zowąd pojawił się przy nas szwagier. – Nigdzie się stąd nie ruszasz! Stary, no przecież zostałeś ojcem, musimy to opić, bo inaczej dzieciakowi będzie się kiepsko wiodło!
Sądziłem, że to tylko dowcip, ale wujek już się zbliżał, dzierżąc w ręce butelczynę…
– Wybacz, ale ja prowadzę – wskazałem na samochód. – Świętowanie przyjścia na świat brzdąca zrobimy we właściwym czasie, dobra?
– Przecież możesz zostać u nas na noc – teściowa jak zawsze tryskała genialnymi pomysłami – Dokąd ci tak pilno, Wojtusiu?
– Czeka mnie sporo roboty w domu, w końcu Malwinka zaczęła rodzić przed czasem – wyszczerzyłem zęby. – A od jutra zwyczajnie, praca.
– Szefie, śmiało idź na urlop, w końcu zostałeś ojcem – doradził mi wujek.
– Okej, ale dopiero jak moja rodzinka wróci do domu – odparłem. – Będę bardziej potrzebny właśnie wtedy.
– No ale jak to? Przecież tradycja nakazuje inaczej! – ryknął szwagier.
– To zły znak dla dziecka – podkręciła atmosferę teściowa, rzucając się rozpaczliwie pod koła mojego auta niczym słynny bohater narodowy. – Pępkowe musi być!
Co z nimi nie tak?
Moja żona, a ich najbliższa rodzina, leży w szpitalu, obolała i zakrwawiona niczym gladiator, a oni planują w najlepsze zaszaleć na domówce!
– Kiedy indziej, mamo – odsunąłem teściową stanowczym gestem od samochodu. – Aktualnie pędzę do Malwinki, obiecałem jej zawieźć parę drobiazgów. Taka była umowa między nami – ponownie minąłem się z prawdą. – Na celebrowanie przyjdzie pora, jak już Malwisia z bobaskiem zjawią się w domu. Daję słowo.
– Mięczak, a nie facet! – rzucił w moją stronę szwagier, kiedy wycofywałem z podwórka. – Do tego przygłup, ściągasz pecha na nas wszystkich!
Teściowa zdębiała totalnie, ręce jej opadły jak Matce Boskiej Bolesnej. Teść wlazł z powrotem do garażu. To jest jakiś absurd – w samym środku dnia, trzynasta na zegarze, roboty co niemiara, a tu wóda na stół wjeżdża. Bo się dziecko urodziło!
Wojtek, 26 lat