Reklama

Nie wiem, kiedy zacząłem się czuć jak nieproszony gość w rodzinie mojej żony. Może od pierwszej kolacji z jej rodzicami? Może wtedy, kiedy teść spojrzał na mnie i zapytał bez ceregieli:

Reklama

– Czym jeździsz?

Nie zapytał, czym się zajmuję, co lubię robić w wolnym czasie, ani jak się poznaliśmy z Agatą. Tylko: „czym jeździsz”. Gdy odpowiedziałem, że nie mam auta, zapanowała taka cisza, jakby ktoś ogłosił śmierć papieża. Nie mam samochodu. Bo nie chcę mieć. Mieszkamy z Agatą w centrum miasta. Ona do pracy chodzi pieszo, ja pracuję zdalnie. Mam rower. Mam kartę miejską. Mam dwie nogi i sprawne płuca. Po co mi auto? Żeby stało pod blokiem i rdzewiało?

Agata to rozumie. Teść nie. Od lat zbiera punkty za każdy mój „brak”. Brak samochodu. Brak kredytu hipotecznego. Brak dzieci. I każde jego pytanie, każda uwaga, każdy komentarz – choćby rzucany mimochodem – brzmi jak wbicie noża.

Prawdziwy facet to powinien mieć porządne auto – rzuca teść, przeglądając zdjęcia swojego starego BMW. – Ja swoje pierwsze kupiłem jeszcze przed ślubem. Żeby moja żona wiedziała, że może na mnie liczyć.

Zawsze mówił to przy stole. Zawsze przy mnie. Teściowa spuszczała wzrok, Agata zmieniała temat, a ja siedziałem i się uśmiechałem. Chociaż w środku aż mnie skręcało. Czułem się jak chłopiec na egzaminie, którego nigdy go nie zda. Nie byłem jak teść. I chyba nigdy nie będę. Ale miałem dość udawania, że to wszystko nie robi na mnie wrażenia. Bo robiło. I to coraz większe.

Ogarnęła mnie furia

– No i co, dalej jeździsz komunikacją? – zapytał teść, zanim jeszcze zdjąłem kurtkę. – Może czas się dorobić czegoś porządnego. Chociażby jakiegoś używanego volkswagena.

Wiedziałem, że to się stanie. Zawsze się dzieje. Rodzinny obiad u teściów bez przytyków? Niemożliwe.

– Jeżdżę tym, co się nie psuje – odpowiedziałem sucho, siadając przy stole. – Nogi mam sprawne.

– Aha. Czyli wciąż bez auta, dzieci i kredytu. Taki... niezależny artysta – teść parsknął śmiechem i nalał sobie rosołu. – A Agatka myślała, że wychodzi za mężczyznę, nie za chłopaka na rowerze.

– Tato... – mruknęła Agata.

– Nie, pozwól – przerwałem jej. – Czy ja naprawdę muszę co niedzielę tłumaczyć się z tego, że nie mam samochodu?

Teść spojrzał na mnie jak na dziecko, które odważyło się podnieść głos.

– Nie musisz. Ale sam rozumiesz – dodał z uśmiechem – że jak facet nie ma samochodu, to tak, jakby nie miał kręgosłupa. Jak ty chcesz rodzinę utrzymać?

– Może zacznę od tego, że nie będę jej traktować jak zespół do obsługi silnika spalinowego – warknąłem. – Myślisz, że auto daje ci prawo do oceniania ludzi?

– Daje mi prawo mieć zdanie. A moje zdanie jest takie, że jesteś darmozjadem – powiedział spokojnie. – Zawsze byłeś. Praca z domu, brak obowiązków, zero ambicji.

Zamilkłem. Głowa mi pulsowała.

– Wiesz co? Mam dość bycia twoim workiem treningowym. – powiedziałem cicho, podnosząc się od stołu.

– Kuba! – krzyknęła Agata, ale ja już wychodziłem z kuchni.

W przedpokoju miałem ochotę walnąć pięścią w ścianę. Czułem się jak chłopiec, którego ktoś znowu nazwał nikim. Ale to nie była tylko złość. To był wstyd. I w tym wstydzie była furia.

Miałem dość

Siedzieliśmy na ławce przy ich bloku. Jej dłonie się trzęsły.

– Musiałeś tak na niego naskoczyć? – zapytała cicho, patrząc w ziemię.

– Musiałem. Bo on od lat mnie traktuje jak idiotę – odpowiedziałem. – Każda wizyta u was to egzamin, którego nigdy nie zdaje. Mam dość.

– Wiem, że bywa trudny… ale on po prostu taki jest. Zawsze taki był. On się wychował w zupełnie innych czasach.

– A ja się wychowałem w tych. I co z tego? – przerwałem jej. – Naprawdę będziesz go bronić?

– Nie bronię go – zaprzeczyła szybko. – Ale rozumiem go. Dla niego samochód to bezpieczeństwo, odpowiedzialność. To taki jego sposób patrzenia na świat. Tata całe życie walczył, żeby być „kimś”.

– A ja jestem nikim, bo nie mam auta? – prychnąłem. – Naprawdę tak to widzisz?

– Nie! – podniosła głos. – Ale on tak widzi. I ja czasem… czuję się między wami jak między młotem a kowadłem.

Zamilkliśmy na chwilę. Wiatr poruszył liśćmi nad nami.

– Kocham cię, ale... Tata nie przestanie być sobą. Ty też nie zmienisz się nagle w jego wyobrażenie zięcia.

– Może nie musimy nikogo udawać – powiedziałem. – Ale byłoby miło, gdybyś chociaż raz stanęła po mojej stronie.

Nie odpowiedziała, ale jej ręce drżały mocniej niż wcześniej.

Krew odpłynęła mi z twarzy

Podczas kolejnego rodzinnego spotkania wyszedłem do toalety, ale zamiast tam pójść, skręciłem w stronę kuchni po szklankę wody. Zatrzymałem się w pół kroku, słysząc głosy z salonu. Teściowie rozmawiali. Nie krzyczeli – mówili spokojnie, z dziwnym rodzajem chłodu, jakby to była dyskusja o przeciwniku, a nie o mnie.

– Mówiłem jej, że się z nim marnuje – powiedział teść. – Facet po trzydziestce, bez auta, bez dzieci, bez żadnych ambicji. Co on jej może dać?

Przecież ją kocha – odparła teściowa, cicho jakby się bała, że ktoś usłyszy.

– Kocha? To nie wystarczy. Jak przyjdą dzieci, to co? Będzie je na hulajnodze woził? – prychnął Wiktor. – Ona potrzebuje stabilności. A nie jakiegoś pseudofilozofa na etacie freelancera.

Stałem w korytarzu i czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Każde jego słowo wbijało się jak gwóźdź. Wiedziałem, że mnie nie lubi, ale nie wiedziałem, że mówi o mnie w taki sposób. Tak... zimno. Wszedłem do salonu bez ostrzeżenia.

– Nie martw się. Dzieci nie będę woził na hulajnodze. W ogóle nie będziesz ich oglądał – powiedziałem spokojnie.

Teść spojrzał na mnie zaskoczony. Teściowa zamarła.

– Słyszałem wszystko – dodałem. – Nie zamierzam się już dłużej poniżać ani udawać, że twoje uwagi nie robią na mnie wrażenia. Nie szanujesz mnie – trudno. Ale miej odwagę mówić to przy mnie.

– Kuba... – zaczęła teściowa, ale uniosłem dłoń.

– Dość. Albo się zaczniecie odnosić do mnie z szacunkiem, albo znikam z tego cyrku na dobre. Ja już swoje usłyszałem.

Wyszedłem, zanim którykolwiek z nich zdążył odpowiedzieć.

Chciałem go zrozumieć

Spotkaliśmy się kilka dni później. Teściowa zadzwoniła niespodziewanie i poprosiła, żebym wpadł na herbatę, „tak po prostu”. Byłem bliski odmowy, ale coś w jej głosie – może nieśmiałość, może skrucha – sprawiło, że się zgodziłem. Siedzieliśmy w ich kuchni, tej samej, gdzie wcześniej cisnęły mi się łzy do oczu. Tym razem było cicho. Bez teścia. Bez jadu.

– Wiem, że słyszałeś, co mówił... – zaczęła Maria, patrząc w swoją filiżankę. – I wiem, że cię to zabolało.

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na parę unoszącą się znad herbaty.

– On... on nie umie inaczej – mówiła dalej. – On był inny, zanim pojawiłeś się w naszym życiu. Surowy. Dumny. Uparcie wierzy, że mężczyzna powinien „zapewniać”. Wszystko. Dom. Auto. Pewność.

– A jeśli nie zapewnia, to jest nikim? – spytałem gorzko.

Maria pokręciła głową.

– Dla niego tak. Bo sam miał ojca, który zniknął. Dorastał w braku. Moja teściowa sama utrzymywała trójkę dzieci. Wiktor od dziecka obiecał sobie, że on taki nie będzie. Że da więcej. I może przez to teraz nie potrafi zrozumieć, że można żyć inaczej, kochać inaczej... być mężczyzną inaczej.

Zamilkła na chwilę.

– On cię nie nienawidzi. On się ciebie boi. Bo przypominasz mu, że świat się zmienił. A on za tym nie nadąża.

Słuchałem w milczeniu. Nie dlatego, że nie miałem nic do powiedzenia. Po prostu pierwszy raz ktoś próbował mi wytłumaczyć, skąd wzięło się to wszystko. Nie z nienawiści. Z lęku.

– A ty? Co ty o mnie myślisz? – spytałem.

Teściowa spojrzała mi prosto w oczy.

– Myślę, że jesteś dobrym człowiekiem. I że Agata cię kocha. I że chciałabym, żebyście byli szczęśliwi. Ale wiem też, że między tobą a mężem... coś pękło. I może już się nie sklei.

Postawiłem sprawę jasno

Pojechałem do niego sam. Agata nie wiedziała. Teściowa może się domyślała. Zastałem go w garażu. Klucze brzęczały w jego dłoniach, silnik coś warczał. Teść spojrzał na mnie i nie powiedział nic. Czekał.

– Musimy pogadać – zacząłem.

– My? – rzucił z ironią. – Nie mamy o czym.

– Właśnie że mamy. I to dużo – wszedłem głębiej do garażu, mimo że śmierdziało tam olejem.

Teść odłożył klucz i spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Mów.

– Nie przyszedłem po zgodę. Przyszedłem ci powiedzieć, że nie zamierzam się już tłumaczyć. Ani z tego, że nie mam samochodu, ani z tego, że nie spełniam twoich standardów. Nie potrzebuję twojej aprobaty, ale oczekuję szacunku. Jeśli chcesz mieć ze mną kontakt, musisz mnie traktować jak człowieka. Nie jak chłopca, którego twoja córka wyciągnęła z podwórka.

Cisza. Teść wytarł ręce szmatką. Spojrzał w bok.

– Ja cię po prostu nie rozumiem – powiedział w końcu. – Nie rozumiem facetów, którzy nie dążą do czegoś konkretnego. Którzy wybierają... no, takie życie. Ale skoro Agata cię wybrała, to może wie, co robi.

Zamarłem. To nie było przeprosiny. Ale to nie był też atak.

Nie musisz mnie rozumieć – powiedziałem cicho. – Ale jeśli chcesz być częścią naszego życia, musisz przestać po mnie deptać.

Teść pokiwał głową.

– Nie obiecuję, że będę cię klepał po plecach. Ale może... przestanę docinać.

To był jego sposób na wyciągnięcie ręki. Toporny, nieporadny. Ale szczery.

– Wystarczy – odparłem. – Na razie.

I wyszedłem. Nie zamknął za mną drzwi. I chyba po raz pierwszy nie czułem się jak intruz.

Kuba, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama