„Dla teściów byłam prostą chłopką, która nie zasługuje na ich syna. Słyszałam od nich jedynie docinki i złośliwości”
„Ojciec Jarka usiłował zaszczepić w nich przekonanie, że stoją ponad resztą, a mój mąż zachowywał się, jakby tego nie dostrzegał. Pochodziłam z niewielkiej mieściny i byłam postrzegana przez nich jako ktoś pomiędzy pokojówką dla ich syna a biedną kuzynką z prowincji”.
- Krystyna, 48 lat
Nie pasowałam do ich rodziny
Dla większości kobiet dzień ślubu to chwila przepełniona radością i szczęściem. W moim przypadku związek małżeński z Jarkiem okazał się totalną porażką. Jego rodzice od początku sprzeciwiali się naszemu małżeństwu i robili wszystko, aby odwieść syna od pomysłu poślubienia osoby, która nie pasowała do ich wyobrażeń. Tuż przed ceremonią, ojciec Jarka wygłaszał przykre komentarze odnośnie miejsca, z którego pochodzę oraz poziomu edukacji moich bliskich.
– Na nasze szczęście żyjemy w dwudziestym wieku – oznajmił, a ja poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Byłam pewna, że zaraz powie coś przykrego. – Gdyby to było sto lat temu, taki związek małżeński nie miałby prawa zaistnieć.
Pozornie niewinne słowa, lecz każdy obecny doskonale rozumiał ich przekaz. Korzenie familii Jarka sięgały osiemnastego wieku, dumnie prezentował mi nawet rodowy sygnet z herbem. Ja natomiast pochodziłam z prowincji, córka prostych ludzi – matki zatrudnionej w zakładzie mleczarskim i ojca rolnika. Słowa teścia były w jakimś sensie prawdą: nasz związek w minionych epokach zostałby okrzyknięty mezaliansem między przedstawicielami różnych warstw społecznych.
Odkąd zostałam żoną ich syna, jego rodzice nie zmienili swojego nastawienia wobec mnie. W ich oczach byłam kimś pomiędzy gosposią a ubogą kuzynką, którą trzeba było wspaniałomyślnie tolerować. Przykro to mówić, ale gdy moja teściowa odeszła z tego świata, nie uroniłam nawet jednej łzy.
Wnuczki traktował jak królewny
Gdy na świecie pojawiła się dwójka moich dzieci, ojciec męża usiłował zaszczepić w nich przekonanie, że stoją wyżej od reszty społeczeństwa. Mój mąż, Jarek, zachowywał się, jakby niczego nie dostrzegał, a ja starałam się to wszystko odkręcać. Pamiętam, jak po narodzinach drugiego dziecka zapragnęłam powrócić do pracy w kwiaciarni. Wtedy teść powiedział:
Zobacz także
– Po co ci to? Dzieciaki cię bardziej potrzebują w domu. Od kogo miałyby się uczyć?
Według mojego teścia kobieta powinna zajmować się praktycznie tylko domem – praniem, sprzątaniem i dogadzaniem mężowi. Nic poza tym. Pamiętam też, jak bardzo był zawiedziony, gdy na świat przyszła moja trzecia córeczka.
– No i gdzie ten upragniony wnuk? – powiedział z wyrzutem, a ja ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym potem żałować.
Mimo wszystko potrafił być kochającym dziadkiem. Wnuczki traktował jak małe królewny, zapewniając im bajkowe życie i niezwykle je rozpieszczając. Często mówił im, że zasługują na to, co najlepsze. Gdy podrosły, fundował im wyjścia do teatru czy wizyty w muzeum, co bardzo doceniałam. Wobec mnie natomiast zawsze zachowywał chłodny dystans i traktował mnie z góry. Jedyny raz, kiedy usłyszałam od niego ciepłe słowa, to wtedy, gdy mąż zdradził jakiej płci będzie nasze czwarte maleństwo.
– Syn! W końcu! – ojciec mojego męża uniósł w triumfie zaciśniętą dłoń. – Teraz musisz, Jareczku, opiekować się naszą księżniczką!
Później wspomniał jeszcze, że wręcz promienieję i wbrew sobie zdałam sobie sprawę, jak bardzo uszczęśliwiły mnie te słowa. Przez chwilę nie miało dla mnie znaczenia, że byłam wcześniej w ciąży trzy razy i nigdy nie usłyszałam od niego nic miłego. Po prostu cieszyłam się momentem aprobaty ze strony teścia. Aprobaty, której tak rozpaczliwie pragnęłam przez te długie lata.
Zachowywał się jak szaleniec
Nie trzeba było długo czekać, by Franio został ulubieńcem dziadka, ale jego siostry nie okazywały zazdrości. Były już przyzwyczajone do ekscentrycznych przekonań dziadka i faktu, że nie tak łatwo zyskać jego aprobatę. Kochały go, zapewne tym bardziej że był ich jedynym dziadkiem, gdyż mój ojciec zmarł, gdy miałam zaledwie piętnaście lat. Kłopoty pojawiły się, gdy najstarsza z wnuczek zdecydowała się na studia. Dziadek nie krył niezadowolenia z faktu, że wybrała politechnikę.
– Czyżbyś, moja droga, została jakąś tam feministką? – komentował, a ona kłóciła się z nim, twierdząc, że słowo „feministka” nie ma negatywnego wydźwięku i że faktycznie, identyfikuje się z tym ruchem.
– Ten zgrzybiały dziad najchętniej cofnąłby się do dziewiętnastego wieku – powiedziałam kiedyś pod nosem do swojej dorosłej już córki, odnosząc się do jego poglądów. – Czasami mam wrażenie, że nie jest do końca normalny.
Wkrótce potem moje słowa okazały się prorocze. Tata męża zaczął się dziwnie zachowywać. Pewnego dnia zapukała do nas sąsiadka, informując nas, że wyszedł z mieszkania ubrany jedynie w slipki i marynarkę. Kiedy indziej, w sklepie złapano go na zrzucaniu produktów z półek. Czasem plótł trzy po trzy, nie pamiętał nazw poszczególnych przedmiotów albo zapominał zakręcić kran. Dobrze, że nie gotował na gazie.
– Alzheimer– stwierdził w końcu mój mąż po kolejnych odwiedzinach u lekarza. – Tata nie może mieszkać sam. Spokojnie, zorganizuję mu opiekę.
Przyznaję, że coraz bardziej się niepokoiłam. Moja córka Magda właśnie powiedziała „tak” swojemu narzeczonemu, więc czekały mnie przygotowywania do wesela. W tym samym czasie jej młodsze siostry zmagały się z kłopotami w szkole, a u Franka wykryto podwyższony poziom cukru. Szczerze mówiąc, perspektywa opieki nad schorowanym i z dnia na dzień coraz bardziej zrzędliwym teściem mnie przerażała.
Nie chciałam go u siebie
Poszukiwanie odpowiedniej pielęgniarki okazało się nie lada wyzwaniem. Pierwsza została zwyzywana od szpiegów, przed drugą dziadek ciągle próbował uciec. Trzecią posądził o próbę otrucia i oblał rosołem. Zrezygnowała z pracy na cztery dni przed weselem Magdy. Jarek przywiózł go do nas.
– Nie ma mowy! – powtarzałam roztrzęsiona. – On tu nie może zostać! To najważniejszy moment w życiu naszej córki i nie dam mu tego popsuć!
Niestety, sytuacja zmusiła nas do podjęcia trudnych decyzji. Tata Jarka zamieszkał w sypialni Franka, a syna przygarnęliśmy do siebie. I tak miałam mnóstwo na głowie, a teraz dodatkowo pod nogami kręcił się dziadek z alzheimerem. Przyznam szczerze, że powoli traciłam już cierpliwość, a skończyła się, gdy dzień przed ślubem teść paradował goły po kuchni pełnej dzieciaków.
– Co ty wyprawiasz?! – wydarłam się, zarzucając na niego koc i wpychając go do sypialni – Dasz radę na tę parę dni wziąć się w garść?! Całe życie byłeś problemem, a ja to znosiłam! Ale teraz oczekuję od ciebie jednej rzeczy: żebyś przez te dwa dni nie wychodził ze swojego pokoju i nie robił nam wszystkim problemów. Kurde, rusz się, ty stary pierdzielu!!
Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Nie przypominał już aroganckiego faceta, który mnie poniżał i obrzucał obraźliwymi komentarzami. Zamiast niego widziałem trzęsącego się ze strachu starca o zapłakanych oczach, zupełnie nierozumiejącego tego, co się wokół niego dzieje.
Przypominał mi jednego z tych wiejskich kundli, które snuły się po okolicy. Ten widok pamiętam z lat dziecięcych. Te psy nie stanowiły zagrożenia, pragnęły jedynie zdobyć coś do jedzenia, lecz zazwyczaj spotykały się tylko z brutalnymi kopniakami. Gdy uciekały, skowycząc, miały identyczne spojrzenie jak mój teść w tamtym momencie… Dobrze się stało, że tego samego dnia zjawiła się kuzynka Jarka i zabrała swojego wujka na parę dni, aby nie zawracał nam głowy w czasie wesela.
Dziadek zorganizował weselną atrakcję
Spotkaliśmy się znowu na weselu. Wyglądał na kompletnie zdezorientowanego, jakby nie do końca orientował się, co się wokół niego dzieje. Spoglądał na członków rodziny tak, jakby widział ich pierwszy raz w życiu i wyraźnie się ich bał. Tylko ja zauważyłam, kiedy wymknął się po cichu z sali, znikając w ciemnościach nocy.
– Niech to szlag! – zaklęłam pod nosem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Jarka.
Tańczył właśnie z Magdą, więc sama opuściłam salę, w poszukiwaniu teścia.
– Tato! – krzyknęłam, ale nigdzie nie mogłam go dostrzec. – Feliksie! – zawołałam go po imieniu.
Znalazłam go po chwili. Opierał się o poręcz mostku, nachylając się nad nim w niebezpieczny sposób. Obawiałam się, że mój nagły widok go wystraszy i straci równowagę, ale nie mogłam postąpić inaczej.
– Feliksie… chodźmy… wracajmy na przyjęcie, dobrze? – zaproponowałam delikatnie.
W blasku lampy ogrodowej dostrzegłam jego twarz. Obserwowałam, jak mocno się koncentruje, usiłując przypomnieć sobie kim jestem.
– Janeczka? – odezwał się znienacka.
– Eee… – przerwałam gwałtownie, nie miało sensu wyjaśniać mu, że nie jestem jego nieżyjącą małżonką. – Owszem, to ja – odparłam, gdyż uznałam to za okazję, by bezpiecznie odprowadzić go z powrotem. – Wrócisz ze mną na przyjęcie weselne Magdy?
– Janeczka! – W jednej chwili poorana zmarszczkami buzia rozbłysła radością, a mój teść puścił się w moim kierunku. – Powiedzieli mi, że nie żyjesz! Ale jesteś tutaj! Ależ się cieszę! Janeczko, mój ty aniołku, chodź w me ramiona! Żyjesz! A mówili, że już po tobie…
– Żyję… – wyszeptałam, czując jak wątłe i kruche ciało starego człowieka, przytula się do mnie z niespodziewaną siłą.
Przytulał się do mnie niczym maleństwo, a ja stałam na tym mosteczku i płakałam, głaszcząc go po plecach i zapewniając raz za razem, że nie odeszłam i również go kocham.
Po piętnastu minutach mój teść już nie kojarzył, że widział we mnie swoją ukochaną Jankę. Ktoś zaopiekował się dziadkiem, impreza podążała swoim rytmem. Ale ja nie potrafiłam wyrzucić z głowy tych chwil, które razem spędziliśmy na małym mostku. Ten schorowany człowiek, który postradał niemal wszystko, nawet własne wspomnienia, tulił mnie wtedy mocno i wciąż powtarzał, że mnie kocha. Zobaczyłam go wtedy w zupełnie innym świetle – jako kogoś kompletnie bezbronnego i nieszczęśliwego. I zdałam sobie sprawę, że nie był już tym aroganckim, apodyktycznym facetem, który tyle razy sprawił mi przykrość.
Ojciec męża doprowadza do szewskiej pasji nową pielęgniarkę, ja ledwo daję radę z gromadką naszych pociech, a Jarka dręczą obawy o przyszłość. Mimo to, gdy przywozi ojca do naszego domu, nie okazuję irytacji czy złości. Nawet kiedy dziadek wygaduje jakieś dyrdymały, nie wyprowadza mnie to z równowagi. Widzę go z zupełnie z innej perspektywy, zupełnie jakby ta chwila na moście w jakiś czarodziejski sposób mnie odmieniła. Może to właśnie jest to coś, co sprawia, że potrafię nad sobą zapanować i nie wpadam w złość – to, czego tak bardzo pragnęłam przez tak długi czas?
Uczucie. Zrozumienie. Czułość. Pragnęłam, by mi to dawał i bolało mnie, gdy tego nie otrzymywałam, ale w rzeczywistości poczułam ulgę, kiedy ja poczułam to do niego. Zaskakujące, co nie?