„Dla własnego syna stałem się obcym człowiekiem. Nasze relacje, niczym stary kufer z pamiątkami, przykrył kurz"
„Patrzyłem na puste krzesła przy stole, gdzie kiedyś siedziały dzieci, rozpychając się łokciami i krzycząc jeden przez drugiego. Piotr zawsze coś opowiadał – a to o samochodach, a to o szkole – a Kasia śmiała się z jego dowcipów. Teraz… teraz nawet telefon nie zadzwoni".

- Redakcja
Cisza w moim domu miała inny dźwięk niż dawniej. Nie była już tym kojącym szumem po dniu pełnym wrażeń, raczej przytłaczającym ciężarem, który osiadał na ramionach i w sercu. Odkąd zostałem sam, każdy dzień był do siebie podobny, a Dzień Ojca, który zbliżał się nieubłaganie, ciążył mi jak kamień.
Patrzyłem na puste krzesła przy stole, gdzie kiedyś siedziały dzieci, rozpychając się łokciami i krzycząc jeden przez drugiego. Piotr zawsze coś opowiadał – a to o samochodach, a to o szkole – a Kasia śmiała się z jego dowcipów. Teraz… teraz nawet telefon nie zadzwoni.
Nie wiem, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Czy to było wtedy, gdy za dużo pracowałem, czy może wtedy, gdy nie potrafiłem powiedzieć Piotrowi, jak bardzo go kocham? Czasem myślę, że to moja wina. Że gdybym się bardziej starał, dziś nie siedziałbym tu sam.
Podniosłem wzrok na zegar. Późne popołudnie. Jeszcze parę godzin, a zrobi się całkiem ciemno. Wstałem, przeciągnąłem się, czując jak kości strzelają przy każdym ruchu. Przejrzałem wzrokiem kuchnię – wszystko na swoim miejscu, aż za bardzo. Zdecydowałem, że muszę czymś zająć ręce, głowę, cokolwiek.
Zszedłem do piwnicy, gdzie pachniało kurzem i starym drewnem. Tam, w kącie, pod stertą starych koców, stał kufer. Otworzyłem go powoli, a w środku – rysunki dzieci, stare zabawki, kartki z życzeniami.
– Piotr... – wyszeptałem do siebie, przesuwając palcami po papierze z odciśniętym dziecięcym pismem.
Nie wiedziałem, że to będzie dzień, który wszystko zmieni.
Kufer pełen wspomnień
Przez chwilę patrzyłem na kufer, jakby to było coś obcego, coś, co nie pasowało do tej piwnicy. Pamiętałem, jak z Kasią malowaliśmy go na niebiesko, żeby był ładniejszy. Potem z Piotrem wycinaliśmy z papieru zwierzęta, które naklejał na wieko. Teraz farba była zmatowiała, a naklejki ledwo widoczne, wyblakłe i poszarpane.
Powoli otworzyłem wieko. W środku – bałagan. Stare, pogniecione kartki, dziecięce rysunki, mały, plastikowy samochodzik, który Piotr dostał ode mnie na piąte urodziny. Przez palce przesuwałem przedmioty, jakby to były relikwie.
– No popatrz, Piotrek… – mruknąłem cicho. – Pamiętasz, jak tym samochodzikiem jeździłeś po całym mieszkaniu, robiąc „brum brum”?
Głos zadrżał mi lekko. Wziąłem do ręki laurkę – była wycięta z kolorowego papieru, z nierównym napisem: „Tato, kocham cię”. Na odwrocie rysunek – ja i Piotr trzymający się za ręce.
Serce ścisnęło mi się tak mocno, że aż musiałem usiąść na starej skrzynce z narzędziami.
– Co się z nami stało, synu? – zapytałem szeptem, wpatrując się w dziecięce pismo. – Gdzie się podziały te dni, kiedy byłeś taki mały, a ja byłem twoim bohaterem?
Nie było odpowiedzi. Tylko cisza piwnicy i mój własny, cichy oddech.
W głowie zaczęły się kotłować obrazy – Piotr biegnący z piłką po trawniku, Piotr zasypiający na moich kolanach, Piotr… dorosły, obcy, milczący przez telefon.
Zacisnąłem pięści, a potem powoli odłożyłem laurkę z powrotem do kufra. Spojrzałem na ekran starego telefonu leżącego obok na półce.
– Może... powinienem zadzwonić? – powiedziałem półgłosem, jakbym szukał odwagi w ciemnych kątach piwnicy.
Tylko czy jeszcze mnie słuchał?
Może nie wszystko jeszcze stracone
Siedziałem na starym stołku, a kufer leżał przede mną otwarty, jakby szeptał: „Spróbuj jeszcze raz”. Spojrzałem na telefon. Ekran był czarny, bateria naładowana. Numer Piotra wciąż był zapisany, choć od lat nie dzwoniłem.
Westchnąłem.
– No dobra… co mi szkodzi? – powiedziałem do siebie, a głos zadrżał mi w gardle.
Wybrałem numer. Palce drżały, jakby bały się, co się wydarzy. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Zastanawiałem się, czy nie odłożyć telefonu, ale wtedy…
– Halo? – głos Piotra był nieco szorstki, zmęczony, ale rozpoznałbym go wszędzie.
– Piotrek… cześć, to ja – Olek.
Przez chwilę była cisza. Tylko w słuchawce czułem jego oddech.
– Cześć… tato – odezwał się w końcu. Krótko, bez ciepła, bez radości. Ale odezwał się.
– Nie chcę ci przeszkadzać, wiem, że pewnie masz swoje sprawy, ale… wiesz, jutro Dzień Ojca… I tak sobie pomyślałem… może…
Przełknąłem ślinę, słowa plątały mi się w głowie.
– Tato, nie musisz się tłumaczyć. Ja… też o tobie myślałem.
Serce zaczęło bić szybciej.
– Naprawdę?
– Tak… dziś przeglądałem stare zdjęcia… wiesz, te nasze wypady na ryby… I tak jakoś…
Piotr zawiesił głos, a ja poczułem, że ręce mi się trzęsą.
– Może… może wpadniesz jutro na obiad? Wiesz, z okazji Dnia Ojca. Chciałbym… no, spróbować jeszcze raz.
Milczałem chwilę, jakby musiałem upewnić się, że dobrze słyszę.
– Piotr… naprawdę?
– Tak. Przyjedź, tato.
Głos mi zadrżał, a w oczach zaszkliły się łzy.
– Dobrze. Przyjadę.
Połączenie się zakończyło, a ja siedziałem dalej w piwnicy, patrząc na telefon. Nie wierzyłem, że to się stało. Podniosłem laurkę z kufra i przycisnąłem ją do piersi. Może jeszcze nie wszystko stracone…
Zacznijmy wszystko od początku
Nie mogłem zasnąć tej nocy. Leżałem na kanapie, wpatrując się w sufit, jakby między tymi pęknięciami tynku miała kryć się odpowiedź na pytanie, które dręczyło mnie od lat: co poszło nie tak?
O piątej rano zszedłem znów do piwnicy. Wziąłem do ręki rysunek – Piotrek na rowerze, ja obok, trzymający kijek od szczęścia, jak to kiedyś mówił. Uśmiechnąłem się smutno.
Kiedy w końcu wybiła dziesiąta, wstałem, ogoliłem się, założyłem świeżą koszulę. Spojrzałem w lustro i nie poznałem się – niby ten sam Olek, ale oczy jakby jaśniejsze.
Telefon zadzwonił po jedenastej.
– Tato… jeszcze jesteś? – głos Piotra był cichy, prawie niepewny.
– Jestem.
– Wiesz… tak sobie myślałem… Może zostaniesz trochę dłużej? Nie tylko na obiad. Może… pogadamy, powspominamy…?
Nie wierzyłem własnym uszom.
– Naprawdę?
– Tak. Przeglądałem wczoraj zdjęcia, rysunki… – tu westchnął – i… jakoś tak… nie wiem, głupio wyszło, tato. Że tak przestałem dzwonić, że się odciąłem.
Usiadłem, bo nogi się pode mną ugięły.
– Piotrek, to wszystko moja wina… – zacząłem, ale on mi przerwał.
– Nie, tato, to nasze wspólne. Obaj daliśmy ciała. Ale może jeszcze nie jest za późno, co?
– Nigdy nie jest – powiedziałem cicho.
Zaprosił mnie na obiad. Zwyczajny, bez okazji, bez nadęcia. „Tato, przyjedź. Chcę ci pokazać parę zdjęć z dzieciństwa.” I wtedy zrozumiałem – może to nie był jeszcze koniec. Może to był początek.
Wieczorne refleksje
Kiedy skończyłem rozmawiać z Piotrem, przez chwilę siedziałem w milczeniu, jakby świat się zatrzymał. Telefon leżał na stole, a ja patrzyłem na niego, nie wierząc, że to się naprawdę wydarzyło.
Wziąłem do ręki ten rysunek – laurkę z dziecięcym pismem. Trzymałem go ostrożnie, jakby mógł się rozpaść, jakby każda litera mogła się zetrzeć pod palcami.
– Tato, kocham cię – przeczytałem na głos, głos zadrżał mi w gardle.
Usiadłem na stołku, oparłem głowę na rękach. Przed oczami stanęły obrazy: Piotrek, jak śpi w moich ramionach po całym dniu zabawy. Piotrek, jak przychodzi do mnie z rozbitym kolanem, a ja przykładam plaster, mówiąc: „Już dobrze, synku, już dobrze”.
Pamiętałem, jak próbowałem być dobrym ojcem, ale... może zbyt często mnie nie było. Praca, obowiązki, zmęczenie... Zawsze coś. A potem nagle te lata minęły, Piotr dorósł, a ja nie umiałem znaleźć słów. I stałem się dla niego obcy.
– Może jeszcze nie wszystko stracone… – powiedziałem cicho, sam do siebie.
Poczułem, jak w sercu tli się coś, czego dawno tam nie było – nadzieja.
Podniosłem się, wyprostowałem plecy. Może to właśnie był ten moment, by spróbować jeszcze raz. By wrócić do roli ojca, choćby na tych kilka chwil, które jeszcze nam zostały.
Nie wiedziałem, co mnie czeka, ale byłem gotów.
To był dobry dzień
Stałem przed jego drzwiami z drżącymi dłońmi, czując się jak przed egzaminem, na który nie da się przygotować. Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem dzwonkiem.
Drzwi otworzyły się po chwili, a w nich – Piotr. Starszy, poważniejszy, z lekkimi cieniami pod oczami. Ale w jego spojrzeniu było coś, co pamiętałem z dawnych lat – może cień chłopca, który kiedyś biegał po podwórku z patykiem zamiast miecza.
– Cześć, tato – powiedział cicho, a w jego głosie była nuta niepewności.
– Cześć, Piotrek – odpowiedziałem, uśmiechając się ostrożnie.
Wszedłem do mieszkania. Pachniało zupą pomidorową, taką jaką kiedyś robiła moja żona. Piotr zerkał na mnie ukradkiem, jakby się bał, że zaraz coś powiem, że go skrytykuję.
Usiedliśmy przy stole. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, aż w końcu Piotr odezwał się pierwszy:
– Wiesz, tato… czasem miałem wrażenie, że cię nie obchodziłem. Że byłem tylko dodatkiem do twojego życia.
Te słowa uderzyły mnie jak kamień rzucony prosto w serce. Przełknąłem ślinę, czując, jak oczy robią mi się wilgotne.
– Piotrek… to nieprawda. Byłeś dla mnie wszystkim. Tylko… nie umiałem ci tego pokazać. Nie potrafiłem powiedzieć, że cię kocham. I chyba sam się wtedy pogubiłem.
Patrzył na mnie uważnie, a potem westchnął ciężko.
– Chciałbym, żebyś był częściej. Żebyś… po prostu był.
– Chcę, synu. Naprawdę chcę.
Siedzieliśmy potem długo, rozmawiając o dawnych czasach. Piotr opowiadał o pracy, o swoim mieszkaniu, o tym, jak czasem myśli o matce. Ja słuchałem uważnie, chłonąc każde słowo.
Kiedy wychodziłem, Piotr odprowadził mnie do drzwi.
– Tato… dzięki, że przyszedłeś.
– Piotrek… dzięki, że zaprosiłeś.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się nieśmiało. A wtedy poczułem, że to był naprawdę dobry dzień.
Pora zbudować coś na nowo
Wróciłem do domu, czując, że serce bije mi spokojniej, jakby zrzuciło ciężar, który dźwigało przez lata. W powietrzu unosił się zapach świeżej kawy, którą zaparzyłem rano i której nie zdążyłem wtedy wypić. Teraz smakowała zupełnie inaczej – gorzka, ale pełna ciepła.
Usiadłem przy stole, a potem powoli podniosłem się i podszedłem do kufra. Wyjąłem z niego rysunek Piotra – ten, na którym trzymałem go za rękę. Przez chwilę patrzyłem na ten obrazek, a potem bez wahania powiesiłem go na ścianie w salonie, obok rodzinnego zdjęcia.
Patrzyłem na niego długo, jakby próbując wtopić się w tamten czas – tamte uśmiechy, tamtą beztroskę. Może nigdy już nie wrócą tak w pełni, ale… może możemy zbudować coś nowego, innego. Może nie wszystko stracone.
Telefon zadzwonił. Spojrzałem na ekran – Piotr.
– Tato, wszystko w porządku? – zapytał, a w jego głosie było coś nowego. Coś, co kiedyś było oczywiste, a potem znikło.
– W porządku, Piotrek – odpowiedziałem cicho, uśmiechając się sam do siebie. – Wszystko w porządku.
Odsunąłem się od ściany i spojrzałem jeszcze raz na rysunek. Może kiedyś przyjdzie tu Piotr. Może siądziemy razem przy stole, może wypijemy herbatę, a może po prostu posiedzimy w ciszy.
Nie wiedziałem, jak będzie wyglądała przyszłość. Ale wiedziałem jedno – warto było spróbować.
Bo czasem jeden telefon potrafi zmienić wszystko.
Aleksander, 60 lat
Czytaj także:
- „Jako samotny tata w Dzień Ojca chciałem biegać z dziećmi, a nie uciekać przed komornikiem. Życie nie ma dla mnie litości”
- „Ojciec zawsze mówił, że nas kocha tak samo. Ale jakoś tylko siostra dostała od niego nowe auto i wkład na mieszkanie”
- „Ojciec nagle przypomniał sobie, że ma córkę. Jeśli liczy, że na stare lata podam mu szklankę wody, to jest w błędzie”