Reklama

Zawsze powtarzałam, że do szczęścia wystarczy kawa i święty spokój. No, ewentualnie jeszcze dzień wolny od pracy, ale tego akurat nikt mi z własnej woli nie dawał. Pewnego dnia poszłam do sklepu po bułkę, a wróciłam ze zdrapką za dwa złote. Prawdę mówiąc, kupiłam ją dla żartu. Miałam gorszy dzień w pracy, bo ktoś znów zabrał mój jogurt z lodówki. Nie spodziewałam się, że trafię cokolwiek. Nie spodziewałam się też, że jeszcze tego samego dnia wszystko się zmieni.

Reklama

Wygrałam

Przysięgam, że jak zdrapałam te trzy identyczne symbole, to przez kilka sekund myślałam, że to jakiś błąd w druku. Spojrzałam na kioskarkę i uniosłam kartonik.

– Przepraszam, to... to znaczy, że wygrałam?

– Pokaż pani.

Kobieta za kasą odebrała mi zdrapkę i zmrużyła oczy.

– Ooo, dziewczyno… dwieście pięćdziesiąt tysięcy!

Co?! – rozejrzałam się, jakby zaraz miał mnie ktoś aresztować za oszustwo. – Naprawdę?

– Naprawdę. Ale tu ci nikt tyle nie wypłaci, musisz jechać do oddziału głównego, adres masz z tyłu.

Wyszłam z kiosku jak w transie. Na świat patrzyłam jakby zza szyby, słysząc tylko echo własnych myśli: „dziesięć tysięcy”, „nareszcie coś dla mnie”, „co ja z tym zrobię?”. Nawet nie pamiętam, jak dotarłam do biura.

– Spóźniłaś się – przywitał mnie prezes. – Mamy dziś dużo pracy.

– Oczywiście, już siadam.

– Nie zapomnij, że premia uznaniowa zależy od tempa pracy, a nie od szerokości uśmiechu – dodał, jakby mu się wydawało, że jeszcze potrafi być zabawny.

Nie odpowiedziałam. Zdrapka leżała w mojej torebce, a ja pod stołem głaskałam ją jak relikwię. Nie wiedziałam, że ta wygrana będzie tylko początkiem czegoś znacznie większego.

Zaniemówiłam

W poniedziałek rano przyjechałam do pracy wcześniej niż zwykle. Po raz pierwszy od lat z własnej woli. Pół weekendu spędziłam na analizie wydatków, drugie pół na fantazjowaniu, że rzucam robotę z przytupem i zostawiam po sobie tylko kawowe kręgi na biurku. Jednak coś mnie powstrzymało. Może przyzwoitość, może ciekawość. A może czysta złośliwość – chciałam zobaczyć, co zrobi pan prezes, gdy wreszcie przestaniemy być na tej samej drabinie społecznej.

Patrycja, do mnie – rzucił, ledwo zdążyłam odwiesić płaszcz.

– Już idę – odparłam, starając się nie przewrócić oczami.

Weszłam do jego gabinetu z miną pokerzystki.

– Słuchaj… mam do ciebie sprawę. Delikatną – zaczął, bębniąc palcami w biurko.

– Oczywiście. Słucham.

– To znaczy... wiem, że to nieprofesjonalne, ale jesteś tu długo, jesteś lojalna. Znasz firmę od podszewki…

– Co pan chce powiedzieć? – zapytałam, choć przeczuwałam, co nadchodzi.

Potrzebuję chwilowego zastrzyku gotówki. Niewielkiego. Przelew mam obiecany na piątek. Piętnaście tysięcy. Pożyczyłabyś?

Zaniemówiłam. Przez sekundę myślałam, że to żart. Jednak szef patrzył na mnie z tym błagalnym wzrokiem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.

– Nie wiem, co powiedzieć – odpowiedziałam powoli. – Muszę się zastanowić.

– Oczywiście, jasne… ale naprawdę, liczę na ciebie – dodał, jakbyśmy byli wspólnikami.

Wyszłam, zamknęłam za sobą drzwi i uśmiechnęłam się pod nosem.

– No proszę… świat naprawdę staje na głowie.

Miałam nad nim władzę

Zadzwoniłam do Hani, mojej przyjaciółki, jeszcze tego samego dnia po pracy. Potrzebowałam się komuś wygadać. Nie chciałam podjąć decyzji pochopnie, choć przyznam, że kusiło mnie, by pokazać prezesowi, jak to jest znaleźć się po drugiej stronie barykady.

Poprosił cię o pożyczkę? – Hania aż się zakrztusiła przez telefon.

– Ten sam. Jeszcze zrobił mi herbatę, jakby chciał mnie uwieść.

– A ty co?

– Powiedziałam, że się zastanowię. Wiesz, co jest najdziwniejsze? Że to mnie bawi.

Tylko nie rób głupot. Nie dasz mu kasy, prawda?

– Jeszcze nie wiem. Może pożyczę... na swoich warunkach.

Następnego dnia zaprosiłam szefa do sali konferencyjnej. Wszedł z uśmiechem, jakbyśmy właśnie mieli się zaręczyć.

No i co postanowiłaś? – zapytał, przysiadając się do mnie.

– Pożyczę ci – powiedziałam. – Pod warunkiem że podpiszemy umowę. Ze wskazaniem terminu zwrotu, oprocentowaniem i zastrzeżeniem, że w razie zwłoki mogę to zgłosić publicznie.

– Patrycja… no coś ty, przecież się znamy…

– No właśnie. I to mnie martwi – powiedziałam chłodno. – Nie jestem twoim bankomatem. To czysty biznes. Bierzesz albo nie.

Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz widział. W końcu przytaknął.

–Dobra, przynieś papiery.

Wyszłam bez słowa. Wreszcie to ja rozdawałam karty.

Wyłożyłam kawę na ławę

Umowę przygotowałam skrupulatnie. Spisałam ją późnym wieczorem przy kuchennym stole, popijając zieloną herbatę i co chwilę uśmiechając się pod nosem. Nie byłam prawniczką, ale po tylu latach pracy z dokumentami wiedziałam, jak stworzyć coś, co wygląda groźnie i poważnie. Następnego dnia położyłam ją na biurku Andrzeja.

– Proszę, przeczytaj uważnie. Możesz zabrać do domu, pokazać żonie, jeśli wolisz.

Zmarszczył brwi.

Chyba nie musimy tak formalnie?

– Musimy. I to właśnie dlatego, że się znamy. Wiesz, zabezpieczenia, przejrzystość, czyste intencje.

Wziął dokument, przebiegł wzrokiem kilka pierwszych linijek, a potem spojrzał na mnie.

– A nie możemy… no wiesz… po prostu się dogadać?

– Nie – odparłam twardo. – Zależy mi, żeby wszystko było jasne.

– Naprawdę? Nawet między nami?

– Szczególnie między nami – poprawiłam go. – Przez trzy lata, nie dostałam od ciebie ani jednego „dziękuję”. Ani razu. A teraz mam ci dać piętnaście tysięcy bez żadnego zabezpieczenia? Wiesz, jak to brzmi?

Westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.

– Masz rację. Przepraszam. Zaskoczyłaś mnie tą całą sytuacją.

– Ciebie zaskoczyła. Ja ją zaplanowałam – uśmiechnęłam się. – I to właśnie różni nas w tej chwili.

Podpisał. Niechętnie, ale podpisał. Wyszłam z gabinetu, zostawiając go w ciszy. A potem usiadłam przy swoim biurku i wysłałam do siebie maila z podpisanym skanem umowy. Na wszelki wypadek. Zawsze lepiej mieć dowód.

Plotkowali o mnie

Minął tydzień od podpisania umowy, a ja czułam się jak... no cóż, jak ktoś, kto wygrał w zdrapkę i życie jednocześnie. Prezes chodził po firmie jak zbity pies, unikał mojego wzroku i nagle jakoś dziwnie często przypominał wszystkim, że „szanuje swoich ludzi”. Raz nawet zaparzył mi kawę.

– O, proszę, rewolucja – mruknęła Aneta, widząc, jak prezes stawia przede mną filiżankę. – Co ty mu zrobiłaś?

– Nic – odparłam z niewinną miną. – Może po prostu mnie docenił.

Oczywiście, nikt nie znał szczegółów. Umowa była między mną a nim, a ja nie zamierzałam się nią chwalić. Ale, jak to bywa w biurach, plotki zaczęły krążyć.

– Słyszałam, że kupiłaś nowe auto? – zagadnęła mnie Kasia przy drukarce.

A skąd takie rewelacje?

– Ktoś widział, jak podjeżdżałaś pod firmę czymś nowym. Zgrabny, czerwony, błyszczący...

– Może to sąsiad?

Albo nowy adorator? – zaśmiała się.

Prawda była taka, że owszem, myślałam o aucie. Jednak bardziej niż zakupy, kręciło mnie to, że miałam przewagę. Pod koniec tygodnia prezes podszedł do mnie nieśmiało, jakby chciał zagadać.

– Dziękuję… za zaufanie.

– To nie było zaufanie. To był interes – odpowiedziałam chłodno.

Zarumienił się.

Zastanawiam się, kto tu teraz rządzi – mruknął, bardziej do siebie niż do mnie.

– Może po prostu... nastąpiło przetasowanie – odparłam i odwróciłam się do monitora.

Zmieniłam się

Prezes oddał mi pieniądze dzień przed wyznaczonym terminem. Z odsetkami. Bez słowa. Po prostu przyniósł kopertę do mojego biurka, położył ją, skinął głową i odszedł. Z jednej strony poczułam ulgę – wszystko się zgadzało, formalności dopięte. Z drugiej… trochę żal, że to już koniec tej dziwnej gry. Nie powiem, było w tym wszystkim coś satysfakcjonującego. Tyle lat byłam tą cichą dziewczyną z działu księgowości. A teraz? Teraz nawet kierowniczka kłaniała mi się w kuchni.

– To jak? – zagadnęła Hania, gdy siedziałyśmy wieczorem przy winie. – Zmienisz pracę? Wygrasz coś jeszcze?

– Myślałam o tym – przyznałam. – Ale wiesz co? Nie muszę. Mam poduszkę finansową. Mam spokój. I mam satysfakcję.

– I szefa, który się ciebie boi – dodała, śmiejąc się.

– A niech się boi. Może pierwszy raz w życiu czegoś się nauczył.

Nie kupiłam auta. Nie rzuciłam pracy. Nie wyjechałam w podróż dookoła świata. Za to kupiłam sobie coś znacznie cenniejszego – spokój i bezpieczeństwo.

Patrycja, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama