Reklama

Nigdy nie przepadałam za wyjazdami z mamą. Mówiła, że to „na zdrowie”, że „dobrze nam zrobi” i „razem odpoczniemy”. Czy można wyobrazić sobie większą katorgę?

Spakowałam ci kapcie. Z tymi bosymi nogami po korytarzach nie będziesz mi latać – powiedziała mama, kiedy wysiadałyśmy z autobusu.

Już wtedy miałam ochotę zawrócić, ale nie wypadało. To był prezent od niej. Kuracja dla dwóch kobiet. Tak to ujęła mama podczas zapisywania nas na turnus. Nie liczyłam na wiele. Właściwie – nie spodziewałam się niczego. A jednak… Ciechocinek mnie zaskoczył. A raczej to, co się tam wydarzyło. A jeszcze dokładniej – ktoś. Bo na jednym z tych wieczorków tanecznych, wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam. Coś, o czym nie powiedziałam nikomu. Nawet mamie.

Dałam się skusić

Mama nie była zachwycona pokojem. Twierdziła, że „mało światła, za miękkie łóżko i woda w kranie leci, jakby chciała, a nie mogła”. Byłam wdzięczna losowi, że nie musimy spać w jednym. Mnie przypadł pokój numer 14, tuż obok windy. Trochę szumiało, ale w zamian miałam spokój. I okno na park, a nie na zaplecze kuchni.

– Pamiętaj, córeczko, jutro mamy gimnastykę o dziewiątej. I nie idź z mokrymi włosami, bo cię przewieje – rzuciła przez drzwi, zanim wróciła do siebie.

– Mamo, mam 37 lat, a nie siedem – odpowiedziałam, ale ona już nie słyszała. Albo tylko udawała.

Rozpakowałam walizkę. Włożyłam sukienkę w kwiaty do szafy, jakby naprawdę miała się tu przydać. Kiedy? Na kolację z gotowaną marchewką? Wieczorem mama przyszła z planem turnusu.

– O dziewiątej gimnastyka, potem kąpiel solankowa, o dwunastej inhalacje. A o siedemnastej dancing. Pójdziesz?

Dancing?

– Tak, dancing. Sala z lustrem, grają na żywo. Jacyś panowie z zespołu. Może poznasz kogoś miłego?

– Mamo...

– Nie udawaj, że nie potrzebujesz towarzystwa. Idź. Dla zabawy.

Nie odpowiedziałam. Jednak w nocy, leżąc w łóżku, patrzyłam na sukienkę w kwiaty i myślałam: „A może faktycznie? Co mi szkodzi?”

Nie odmówiłam

Nie miałam zamiaru tańczyć. Przyszłam z ciekawości, trochę z nudów, trochę z poczucia obowiązku wobec mamy. Usiadłam przy jednym z wolnych stolików, popijając rozwodnioną herbatę malinową z plastikowego kubka. Sala przystrojona jak bal sylwestrowy z lat dziewięćdziesiątych – kolorowe światła, obrusy ze sztucznego atłasu i panowie w koszulach, które dawno wyszły z mody.

– Wolne? – zapytał mężczyzna, który pachniał wodą kolońską i miał idealnie przycięty wąsik.

– Miejsce? Tak. Ja? Zdecydowanie nie – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

– Szkoda – rzucił z uśmiechem i podreptał dalej, szukając innej ofiary.

Obserwowałam ludzi. Kobiety tańczyły w cekinowych bluzkach, a mężczyźni podpierali ściany z nadzieją w oczach. W kółko leciały stare szlagiery. I wtedy go zobaczyłam. Nie był jak inni. Może po czterdziestce. Przystojny, ale nie nachalnie. Stał przy barze, pił kawę. Też sam. Złapał moje spojrzenie. Uniósł brwi, jakby pytał: „No i co z tym zrobimy?” Zerknęłam na swoją herbatę. Wzięłam głęboki oddech. Po chwili był już przy moim stoliku.

– A gdybym ja zapytał, czy wolna, to też byłaby odmowa? – zapytał z lekkim uśmiechem.

To zależy, czy umiesz tańczyć – odpowiedziałam, zaskoczona swoją odwagą.

– Przekonaj się.

Podał mi rękę. Nie odmówiłam.

Czułam jego oddech

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tańczyłam. A już na pewno nie z kimś takim. Nie patrzył na mnie jak na ostatnią wolną kobietę na sali, tylko jakby mnie znał. Jakbyśmy się gdzieś już spotkali. Może w innym życiu, a może tylko w podobnych rozczarowaniach.

– Wiktoria – powiedziałam, kiedy objął mnie w talii.

– Adam – odpowiedział. – Pasujemy do siebie imionami. Brzmi jak tytuł powieści.

– Albo nekrologu – rzuciłam, bardziej do siebie niż do niego.

Zaśmiał się cicho. Rytmicznie przesuwaliśmy się po parkiecie. Nie za blisko, ale też nie zupełnie obco. Był ciepły. I miał miękkie dłonie.

– Przyjechałaś z kimś? – zapytał po chwili.

Z mamą. Dla zdrowia. A ty?

– Sam. Dla świętego spokoju. Po rozwodzie. Potrzebowałem zniknąć z radarów.

Skinęłam głową. Rozwód. Więc nie był jednym z tych, którzy uciekają od byłej żony pod pretekstem leczenia kręgosłupa.

– A ty? – zapytał. – Mówisz tak, jakbyś już dawno z kimś nie rozmawiała.

Może dlatego, że nikt nie pytał.

– To ja pytam.

Zamilkliśmy na chwilę. Orkiestra grała coś wolniejszego, więc przybliżył mnie do siebie. Czułam jego oddech na szyi i przez ułamek sekundy przyszło mi do głowy: „a jeśli mama mnie teraz widzi?”. Nie cofnęłam się. Tego wieczoru taniec był lepszy niż kolacja i więcej wart niż wszystkie kąpiele solankowe razem wzięte.

Spojrzał na mnie uważnie

Spotkaliśmy się znów następnego dnia. Niby przypadkiem. Oboje przyszliśmy o tej samej godzinie do holu. On z książką, ja udając, że czegoś szukam w telefonie.

– Mam deja vu? – zapytał, nie podnosząc wzroku znad lektury.

– Raczej głód kawy – mruknęłam, choć wypiłam już dwie.

– To może wspólnie? Znam tu jedną kawiarnię, w której nie podają fusów w kubku po zupie.

Poszliśmy. Przez park, w którym starsi panowie grali w szachy, a starsze panie rozmawiały o swoich lekarzach jak o byłych kochankach.

Podoba ci się tu? – zapytał, gdy usiedliśmy przy stoliku przy oknie.

– Ciechocinek Nie, ale podoba mi się, że tu jestem. Chociaż to dziwne.

– Co?

– Że z kimś rozmawiam. I nie czuję potrzeby się bronić.

Spojrzał na mnie uważnie.

– A masz powody, żeby się bronić?

Wzruszyłam ramionami.

– Były. Teraz już nie jestem pewna. Może po prostu przywykłam do tego, że ludzie zawodzą.

– Też tak myślałem. Jednak nie wszyscy zawodzą. Czasem trafia się na niewłaściwych ludzi.

– A ty? Trafiłeś się źle?

– Raz. I wystarczyło. I teraz próbuję inaczej.

Nie musiałam pytać, co to znaczy. Widziałam, jak patrzy na mnie. Ciepło, uważnie. Bez pośpiechu. Zamówiliśmy kolejną kawę. Bez mleka.

Bałam się odpowiedzi

Został nam jeden wieczór. Mama już pakowała walizki, komentując, że zupa dziś wyjątkowo słona, a pogoda nie sprzyja powrotom. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w sukienkę w kwiaty. Znowu. Tym razem z zupełnie innym uczuciem.

– I co, idziesz na ten ostatni dancing? – zawołała mama z sąsiedniego pokoju.

– Może. Zobaczę – odpowiedziałam wymijająco.

Wiedziała. Matki zawsze wiedzą. Zeszłam na salę o tej samej porze, co zawsze. Adam już był. Przy tym samym stoliku. Z tym samym spokojem.

Mówią, że to nasz ostatni taniec – powiedział, wstając i wyciągając rękę.

– Kto tak mówi?

– Ja. Bo już wiem, że jutro będę za tobą tęsknił.

Tańczyliśmy bez słów. Głośnik grał jakąś włoską piosenkę, której nie znałam, ale znałam rytm. Pasował do bicia mojego serca.

– A gdybyśmy... – zaczął, ale urwał.

– Gdybyśmy co?

Gdybyśmy nie kończyli tego w Ciechocinku?

Zatrzymałam się. Nie chciałam tego pytania. Bo bałam się odpowiedzi.

– Adam…, wracam do swojego życia. Do pracy, mieszkania, mamy... problemów.

– Wiem. Tylko to wszystko nadal możesz mieć. I mnie – dodał cicho. – Nie chcę wiele. Tylko numer telefonu. Może kiedyś... kawa?

Nie powiedziałam „tak”. Ale też nie powiedziałam „nie”.

Skłamałam bez mrugnięcia okiem

Do domu wróciłyśmy w niedzielę po południu. Mama całą drogę narzekała na autokar, pogodę i to, że jej nowa koleżanka z sanatorium ukradła krem do rąk. Milczałam. I to też było podejrzane.

Jakoś dziwnie się zachowujesz – powiedziała, zanim wysiadłyśmy.

– Przewiało mnie po prostu – mruknęłam, sięgając po walizkę.

W środku – oprócz znoszonych ubrań i pachnących solanką kosmetyków – był liścik. Mały, zgięty w pół. Od Adama. Napisał go w dzień wyjazdu, wręczył bez słów, tylko z uśmiechem.

„Nie musisz się spieszyć. Ja i tak będę tam, gdzie mnie znajdziesz. Adam”.

Nie zadzwoniłam od razu. Nie pisałam. Potrzebowałam wrócić do rzeczywistości. Do zakupów, pracy, poniedziałków, do mamy, która pytała:

I jak ci się podobało?

– Dobrze było – odpowiadałam.

Nic ciekawego się nie wydarzyło?

– Nie. Zupełnie nic.

Jednak czasem, wieczorami, kiedy siedziałam sama przy stole i zapalałam świeczkę, otwierałam ten liścik. Czytałam jedno zdanie. I śmiałam się pod nosem. Aż któregoś dnia wzięłam telefon. Zadzwoniłam. Usłyszałam jego głos.

– Wiktoria?

– Cześć. Mówiłam, że się odezwę.

– I?

– Może wciąż masz ochotę na tę kawę?

Zamiast odpowiedzi usłyszałam oddech ulgi. I jego ciche:

– O której?

Nie wiem, co z tego będzie. Ale od Ciechocinka już nie jestem tą samą kobietą. Teraz noszę sukienkę w kwiaty bez powodu. I mam sekret, który nie zmieścił się w walizce.

Wiktoria, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama