Reklama

Podczas gdy Hanka, moja kuzynka, zawsze zachwycała się zjawiskami tajemniczymi i niewytłumaczalnymi, ja preferowałam trzymać się faktów i racjonalnego myślenia. Nie potrafiłam powstrzymać rozbawienia, gdy widziałam, jak podekscytowana studiuje różne przepowiednie w gazetach, które obiecywały jej wielką miłość, góry pieniędzy i życie jak w bajce.

Reklama

Byłam bardzo racjonalna

Trudno było mi zrozumieć, jak osoba z wyższym wykształceniem może ślepo wierzyć w takie bzdury. Za każdym razem, gdy gwiazdy obiecywały jej przypływ gotówki, biegła wydać ostatnie oszczędności na zdrapki i zakłady. Jeśli wróżba wspominała o miłości, potrafiła dopatrzyć się wymarzonego partnera w pierwszym lepszym przechodniu, który przypadkiem na nią zerknął. Mimo moich wielokrotnych prób, nie udało mi się wybić jej z głowy tych przesądów.

Halinko, pomyśl logicznie. Znasz dużo ludzi, którzy przyszli na świat w czerwcu? Serio sądzisz, że każdy z nich w najbliższym tygodniu trafi główną wygraną?

– Przecież nigdzie nie jest powiedziane, że to musi być totolotek! – upierała się. – Jest jeszcze jakieś gry losowe, no i różne karciane...

– To wciąż do mnie nie przemawia. Jest znacznie więcej osób urodzonych pod znakiem Bliźniąt niż wszystkich możliwych gier. Nie ma opcji, żeby każdy z nich zgarnął wygraną w tym samym czasie.

A kto powiedział, że wszyscy biorą udział w grach? – odparła bez wahania.

– Naprawdę? Przecież sama widzisz – ciągle obstawiasz te liczby, a najwyższa wygrana to ledwo parę dyszek – zwróciłam jej uwagę. – Policzyłaś kiedyś, ile pieniędzy poszło na te wszystkie zakłady, loterie i zdrapki? Na pewno więcej niż udało ci się wygrać... A nie przyszło ci do głowy, że te horoskopy to jakaś bzdura? W jednym piszą o wielkim bogactwie, a drugi na ten sam dzień wieszczy same problemy...

– W tym nie ma żadnej sprzeczności! Im więcej pieniędzy, tym więcej problemów na głowie... A zresztą odpuśćmy ten temat. Ani ty mnie nie przekonasz, ani ja ciebie. Będziemy się kłócić tak długo, aż któraś z nas zmieni swoją opinię. Liczę na to, że to ty przemyślisz sprawę...

– Ja? – roześmiałam się. – Niemożliwe! Pamiętasz jak zaciągnęłaś mnie do wróżki? Powiedziała, że ktoś, kto nie mówi, ocali mi kiedyś życie. W sumie byłam nawet na tyle zaintrygowana, że zastanawiałam się nad zapisaniem na kurs migowego – w końcu nowe umiejętności zawsze się przydają. Ale do tej pory nie spotkałam nikogo takiego, no chyba że liczyć Franka z ogólniaka, tego co się jąkał i chodził za mną jak cień...

Ciągle tylko się nabijasz i wszystko obracasz w żart – skrzywiła się z dezaprobatą. – Poczekaj tylko, sama się przekonasz...

Minęło parę miesięcy od czasu naszej dyskusji i żadna z nas nie poruszała więcej tego tematu – po co niepotrzebnie wywoływać rodzinne konflikty. W międzyczasie pojawiły się u mnie poważniejsze sprawy do rozwiązania.

Ciągle za mną chodził

Pewnego dnia zaczął się do mnie przyplątywać bezdomny piesek. Nagle się zjawił i nie odstępował mnie na krok. Na początku starałam się go ignorować, ale okazał się bardzo zdeterminowany. Co rusz wpadałam na niego przy wyjściu z mieszkania, dreptał za mną podczas moich spacerów, a pewnego razu próbował nawet przemknąć za mną do spożywczaka. Wszystko wskazywało na to, że nie ma właściciela – był zaniedbany i nie nosił żadnej obroży.

Popełniłam błąd, dając mu kilka razy parówkę z czystego współczucia. Od tej pory uznał, że skoro dostaje ode mnie jedzenie, to automatycznie biorę za niego odpowiedzialność. Nie odpuszczał ani trochę – za każdym razem, gdy wracałam pod blok, już na mnie czekał, witając mnie ufnym spojrzeniem i radośnie merdając ogonem.

Pewnego poranka znów się pojawił pod moimi drzwiami, ale tym razem nie merdał radośnie, tylko wydawał ciche, smutne dźwięki i spoglądał na mnie błagalnie. Tego spojrzenia nie dało się zignorować. Wiedziałam, że jeśli przejdę obok niego obojętnie, będę mieć wyrzuty sumienia. Wróciłam więc do mieszkania, wzięłam pierwszą lepszą narzutę i otuliłam nią psiaka. Następnie przetransportowałam go do auta, co mimo jego niewielkich rozmiarów kosztowało mnie trochę wysiłku. Zamiast ruszyć do pracy, skierowałam się do kliniki weterynaryjnej. Lekarz dał mi niezłą reprymendę.

Dlaczego pani nie przyprowadziła go od razu, kiedy pojawiły się pierwsze symptomy? Jak można tak zaniedbywać zwierzę? – zapytał z wyrzutem.

– Proszę pana, to nie jest mój pies! – zaprzeczyłam. – On się po prostu pojawił przy moim domu, wygląda na bezdomnego...

– Musimy podłączyć mu kroplówkę i zapewnić odpowiednią opiekę – stwierdził stanowczo. – Jeżeli nie jest pani zainteresowana pomocą, mogę powiadomić schronisko, jednak... – spojrzał na mnie wymownie – szczerze wątpię, czy ktoś zechce go stamtąd zabrać. W jego wieku szanse na znalezienie rodziny są niewielkie.

Jego los był w moich rękach

Na słowa lekarza coś we mnie drgnęło. Dotarło do mnie, że tak naprawdę to ja decyduję o przyszłości tego małego stworzenia. Ogarnęło mnie poczucie winy i wyrzuty sumienia. Nie zastanawiając się długo, wyrwało mi się:

No dobrze, biorę go pod opiekę. Proszę załatwić wszystkie formalności, przeprowadzić niezbędne zabiegi i wytłumaczyć mi, jak powinnam się nim zajmować.

Najwyraźniej takim stanowiskiem ucieszyłam weterynarza, bo podczas gdy piesek leżał pod kroplówką, on natychmiast wziął się do wypełniania dokumentów.

– No to jakie imię mam wpisać? – lekarz popatrzył na mnie pytająco.

Ale ja nie znam jego imienia... Przecież się przybłąkał, nie wiem jak się nazywał... – odpowiedziałam zakłopotana.

– W takim razie trzeba mu wymyślić nowe.

– Może Znajda? – zaproponowałam od niechcenia.

– To nie najlepszy pomysł. Brzmi dość obraźliwie. Jeśli ma pani do niego taki stosunek, to może lepiej zrezygnować z adopcji.

Co za trudny facet!

– W takim razie niech będzie Duch. Duszek – zmieniłam zdanie. – Tak chyba będzie odpowiednie.

Od momentu, gdy Duszek zamieszkał ze mną, wszystko nabrało nowego rytmu i kolorów.

Z czasem go pokochałam

Kiedy Duch wrócił do zdrowia, pokazał jak bardzo jest mi wdzięczny swoją ogromną lojalnością. Błyskawicznie nauczył się wszystkich reguł obowiązujących w moim... przepraszam, w naszym mieszkaniu. Nie zostawiał bałaganu, oszczędzał meble, jadł kulturalnie i nie robił niepotrzebnego hałasu. Rankiem zabierałam go na krótką przechadzkę, po której grzecznie odpoczywał w swoim kąciku, czekając na mój powrót z klubu seniora i następną, dłuższą wędrówkę.

Dzięki jego entuzjastycznym powitaniom za każdym razem robiło mi się ciepło na sercu. Jasne, opieka nad psem oznaczała pewne kompromisy w życiu. Skończyły się czasy pełnej niezależności i spontanicznych decyzji. Teraz miałam czworonożnego przyjaciela na głowie. Trudno mi określić dokładny moment, gdy stał się tak ważną częścią mojego życia. Często myślę o tym, jak wyglądała moja codzienność zanim pojawił się w niej – bez tych wszystkich wspólnych chwil na spacerach, zabaw i czułości. Nawet najcichsze wypowiedzenie jego imienia sprawiało, że natychmiast się pojawiał, delikatnie muskając moje nogi i obdarzając drobnymi liźnięciami moją dłoń.

To były sekundy

Tamtego dnia postanowiłam wyprać zasłonki w kuchni. Weszłam na stołek i próbowałam sięgnąć do góry, żeby zdjąć je z uchwytów. Niestety przechyliłam się zbyt mocno, taboret się zakołysał, straciłam równowagę i runęłam na podłogę. Pamiętam tylko głośne uderzenie, okropny ból głowy, a potem wszystko zrobiło się czarne...

Kiedy otworzyłam oczy, znajdowałam się w nieznanym pomieszczeniu. Czułam ból w całym ciele, a na szyi miałam założony kołnierz. Po drugiej stronie zobaczyłam osobę ubraną w biały fartuch.

Proszę mi powiedzieć, co się wydarzyło? – zapytałam słabym, zachrypniętym głosem. – Nie wiem, gdzie jestem.

– Proszę się nie denerwować – uspokajała mnie kobieta, delikatnie dotykając mojej dłoni – jest pani bezpieczna w szpitalu. Doszło do wypadku.

A gdzie się podział Duch? Co się z nim stało? – wydusiłam z trudem.

– Ma halucynacje – usłyszałam, jak pielęgniarka mówi do niewidocznej dla mnie osoby. – To normalne przy tak poważnych obrażeniach – rozbiciu głowy, wstrząśnieniu mózgu i złamaniu ręki...

Próbowałam wyjaśnić, że nie bredzę i martwię się o swojego psa, ale byłam zbyt osłabiona i szybko odpłynęłam. Minęło parę dni, zanim w końcu doszłam do siebie na tyle, żeby być w pełni świadomą.

Ocalił mi życie

Gdy się ocknęłam, zobaczyłam przy łóżku moją kuzynkę.

Naprawdę miałaś szczęście – odezwała się – a twój czworonożny przyjaciel zachował się jak prawdziwy bohater.

– Jak on się czuje?

– Spokojnie, opiekuję się nim u siebie, choć strasznie mu ciebie brakuje.

– Możesz mi powiedzieć, jak trafiłam do szpitala? Ostatnie co pamiętam to upadek ze stołka...

– No tak, przewróciłaś się. I wiesz co? Gdyby nie Duch, mogłoby się to naprawdę źle skończyć. To dzięki niemu żyjesz...

– Jak mu się to udało?

– Podskoczył, złapał klamkę i wydostał się na zewnątrz. Zaczął robić straszny raban pod mieszkaniem sąsiadów, a gdy w końcu wyszli sprawdzić, co się dzieje, pokazał im drogę do twojego mieszkania. Od razu wezwali karetkę. Jeszcze trochę i mogłoby się to źle skończyć. Na szczęście życzliwi sąsiedzi zajęli się twoim mieszkaniem i zaopiekowali się psem, no i skontaktowali się ze mną. Znaleźli numer w telefonie.

– Zastanawiam się tylko, w jaki sposób Duch poradził sobie z tymi drzwiami? Jest przecież za mały, żeby dosięgnąć do klamki, nawet podskakując...

– Właśnie dlatego próbował tak długo i uparcie. Zobacz sama – cała tapeta wokół jest podrapana od jego skoków. Nie odpuszczał, dopóki mu się nie udało.

Mój wspaniały, kochany bohater... – powiedziałam ze łzami w oczach, myśląc o tym, jak ten niewielki psiak desperacko próbował dostać się do środka, by pomóc swojej leżącej bez przytomności właścicielce.

– No i co ty na to? Może wreszcie zaczniesz wierzyć w te przepowiednie? – Halina rzuciła z figlarnym uśmiechem.

Uniosłam brew, patrząc na nią ze zdziwieniem.

– No wiesz, ta przepowiednia od wróżki mówiła o jakimś milczącym adoratorze, który ma cię ocalić. A Duch? On nie odzywa się ani słowem, ale widać że szaleje na twoim punkcie – powiedziała z uśmiechem.

Kiedy tak o tym pomyśleć, rzeczywiście – przepowiednia okazała się trafna...

Reklama

Alina, 70 lat

Reklama
Reklama
Reklama