„Dobrze, że Boże Narodzenie jest tylko raz w roku. Nic tak nie męczy na starość jak znoszenie rozpieszczonych wnucząt”
„Teraz dzieciom wszystko wolno. Marta mówi, że to »nowoczesne wychowanie«. Dziecko krzyczy, to znaczy, że wyraża emocje. Skacze po kanapie – »eksploruje przestrzeń«. Nawet nie wolno go upomnieć, bo to »narusza jego granice«”.

Odkąd przeszłam na emeryturę, moje dni wyglądają właściwie tak samo. Wstaję równo o siódmej, robię herbatę w czajniczku, na dwie filiżanki, dla siebie i Władka. Potem czytam książkę, czasem krzyżówkę rozwiążę, czasem zadzwonię do mojej siostry Heli – ona jeszcze pracuje, ale zawsze znajdzie chwilę, żeby pogadać. Ot, takie babskie rozmowy.
Nie nadążałam
Od kiedy zostałam babcią, moje życie przestało wyglądać tak, jak je sobie wyobrażałam. Zawsze marzyłam o tym, żeby wnuki spędzały u mnie wakacje, żebym piekła dla nich sernik na kruchym spodzie, żeby wieczorami czytać im bajki tak jak kiedyś Piotrusiowi. Bo Piotruś był wychowywany z zasadami. Wiedział, że słowo rodzica to świętość. Nie było „a dlaczego”, „a po co” i „a czemu nie teraz”. Było „bo mama tak mówi” i tyle. I wyrosło z niego przecież porządne chłopisko.
A teraz dzieciom wszystko wolno. Marta, jego żona, mówi, że to „nowoczesne wychowanie”. Dziecko krzyczy, to znaczy, że wyraża emocje. Skacze po kanapie – „eksploruje przestrzeń”. Nawet nie wolno go upomnieć, bo to „narusza jego granice”. A moje granice? Ich nikt już nie widzi. Nie chcę być zrzędą. Wiem, że świat się zmienia, ale czy to znaczy, że starsi są już tylko od tego, żeby cicho siedzieć w kącie i nie wtrącać się do niczego?
W święta postanowiliśmy zaprosić syna z rodziną do nas. Władek od razu się ucieszył, ja też, choć trochę z duszą na ramieniu. Może to głupie, ale miałam nadzieję, że to będzie miły wieczór. Że może wreszcie uda się porozmawiać spokojnie, pobyć z wnukami bez napięć.
Byli niewychowani
Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie. Przyjechali na kolację punktualnie. Otworzyłam dzieciom drzwi, przywitali się uprzejmie. Maluchy od razu przytuliły się do nas z krzykiem. Jedno złapało mnie za spódnicę, drugie ciągnęło Władka za rękę w stronę pokoju. Poszliśmy za nimi. Władek usiadł na fotelu i próbował złapać wzrokiem jedno z nich, które właśnie z impetem wskoczyło na kanapę.
– Hej! Tak się nie zachowujemy – powiedział głośno, takim głosem, jakim zawsze mówił do Piotrusia, kiedy ten przesadzał.
Marta weszła akurat do pokoju. Zatrzymała się i spojrzała na nas.
– W naszym domu nie krzyczymy na dzieci – powiedziała spokojnie, ale z taką stanowczością, że aż się wyprostowałam.
– A w naszym nie robi się z domu placu zabaw – odpowiedziałam odruchowo, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Zapanowała cisza. Taka nieprzyjemna, gęsta. Dzieci dalej się bawiły, jakby nic się nie stało, ale my staliśmy w środku tego salonu, każde z jakimś ciężarem na sercu. Marta nie odpowiedziała. Po prostu odwróciła się i poszła do kuchni.
Miałam swoje zasady
Piotruś siedział przy stole i nawet nie spojrzał w naszą stronę. Milczał. Nie wiem, czy udawał, że nie słyszy, czy rzeczywiście nie słyszał, ale to było najgorsze, bo nawet jedno jego słowo by pomogło. Tymczasem on upił łyk wina i wbił wzrok w sałatkę na stole.
Nie potrafiłam już normalnie rozmawiać. Usiadłam, jakby nigdy nic, zapytałam o pracę, o przedszkole, o plany na ferie. Rozmawialiśmy, ale to była jakaś dziwna gra. Wszystko w środku mi się gotowało. Uśmiechałam się, ale w myślach tylko to jedno pytanie wracało wciąż i wciąż: czy naprawdę moje zasady są dziś nic niewarte? A Piotruś… dlaczego nic nie powiedział? Następnego dnia długo się zbierałam, żeby zadzwonić do syna. Władek mówił, żebym odpuściła, że młodzi mają swoje życie, ale nie mogłam. Coś mnie gniotło w środku. Musiałam wiedzieć, co się dzieje.
– Powiedz mi, synku, czy twoja żona mnie nienawidzi? – zapytałam.
– Mamo, proszę cię, nie przesadzaj – odpowiedział zmęczonym głosem.
– Nie przesadzam. Gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że mnie nie chce w waszym życiu.
– To nie tak…
– A jak? Bo ja się czułam jak obca we własnym domu. Jak intruz!
Obraziła się
Przez chwilę w słuchawce panowała tylko cisza. Miałam nadzieję, że mnie jakoś pocieszy, powie, że źle to odebrałam, że Marta nie miała złych intencji, ale nie powiedział nic, tylko westchnął i rzucił, że musi kończyć. Odłożyłam telefon i długo siedziałam w fotelu. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam. Zawsze wierzyłam, że Piotruś stanie po mojej stronie, że jak nikt inny, zrozumie, a on milczał. I to bolało bardziej niż słowa Marty.
Minęło kilka dni. Nie było żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Cisza, która wcześniej zdarzała się rzadko, teraz wypełniała każdy dzień. Władek próbował mnie zagadywać, opowiadał o tym, co usłyszał w radio, o promocjach w sklepie, nawet o pogodzie, jakby to miało coś zmienić, ale ja nie chciałam mówić. Czułam, że wszystko, co powiem, może być źle odebrane. W końcu Piotruś przyszedł sam, bez Marty, bez dzieci. Zjawił się w progu z miną, jakby mu ktoś kazał tu przyjść. Usiadł przy stole.
– Mamo… Marta ma ostatnio dużo stresu – zaczął.
– A ja nie mam? – Przerwałam mu. – Myślisz, że łatwo jest być matką, która czuje się zbędna?
– Po prostu Marta czuje, że czasem przekraczasz granice.
– Granice… – powtórzyłam. – Granice, czyli co? Że powiedziałam coś, co jej się nie spodobało? Że śmiałam wychować własnego syna i mam jakieś zdanie?
Nie potrzebowali mnie
Nie odpowiedział. Patrzył w stół, jakby szukał tam gotowych rozwiązań, a ja siedziałam naprzeciwko i widziałam chłopca, którego kiedyś tuliłam, gdy przyśniły mu się koszmary. Teraz był dorosły, a ja czułam, że tracę coś, co było nie do odzyskania.
Zawsze myślałam, że babcia to ktoś, do kogo dzieci biegną z rysunkami, a synowa przychodzi z ciastem i pytaniem, jak zrobić rosół bez kostki. A teraz siedziałam w kuchni i patrzyłam w telefon, który milczał. Żyli, jakby mnie nigdy nie było, jakby ten czas, gdy trzymałam Piotrusia za rękę, gdy szliśmy do lekarza, zniknął z ich pamięci razem z moją obecnością. Władek próbował mnie pocieszać. Mówił, że to przejściowe, że młodzi potrzebują przestrzeni, ale ja czułam się wyrzucona poza nawias.
– Nie chcę tak żyć – powiedziałam w końcu głośno. – Chciałam tylko pomóc, być częścią ich życia. A teraz jestem nikim.
– Może czasem powinnaś odpuścić? – Zapytał ostrożnie.
– Odpuścić co? Miłość do wnuków? Zasady?
Pokręcił głową i poszedł do pokoju, a ja siedziałam dalej i myślałam o mojej własnej teściowej. Też była trudna. Mówiła, jak mam ubierać dziecko, czym karmić, kiedy odstawiać. Nie lubiłam tego, ale nie odsuwałam jej, bo wiedziałam, że dla Piotrusia to ważne. Dlaczego oni nie mogą zrobić tego samego? Zaczęłam rozumieć, że to nie tylko kwestia różnicy pokoleń. To coś więcej. Marta chce mieć wszystko po swojemu i robi to skutecznie, nawet jeśli kosztem mnie.
Aniela, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zawsze chciałam zobaczyć norweskie fiordy w grudniu. Gdy w końcu uzbierałam pieniądze na wyjazd, mąż odstawił szopkę”
- „Latami utrzymywałam leniwego męża, bo nie mógł znaleźć pracy. Przypadkiem odkryłam, że cwaniaczek nieźle się ustawił”
- „Syn wyjechał do Oslo, bo zakochał się w dziewczynie. Na Wigilię wrócił bez ukochanej, ale za to z koszmarnymi długami”