Reklama

Czasem się zastanawiam, czy życie nie jest jednym wielkim zbiorem przypadków – takich, które z początku wydają się błogosławieństwem, a potem okazują się… no właśnie, czym? Może pułapką? Kiedy poznałem Joannę, byłem przekonany, że trafiłem szóstkę w totka. Była piękna – w taki nieoczywisty sposób, z błyskiem w oku i tym uśmiechem, który rozświetlał cały dzień. Zadbana, pełna ciepła, czułości, a przy tym miała w sobie tę iskrę, dzięki której rozmowa z nią nigdy nie była nudna. Idealna partnerka, mówiłem wszystkim.

Reklama

Byłem szczęśliwy

Nasze życie układało się jak z obrazka – wspólne wyjazdy, wieczory z winem i filmami, plany na przyszłość, marzenia o dzieciach i domu na przedmieściach. Joanna była tym, co nazywałem ostoją – osobą, z którą chciało się wracać do domu, zasypiać i budzić. I ja, pragmatyk z krwi i kości, człowiek od tabelek, budżetów i planów na pięć lat naprzód, miałem wrażenie, że znalazłem kogoś, kto myśli podobnie. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Zaczęło się niewinnie. W kuchni, przy śniadaniu, kiedy Joanna mówiła o znakach i przeznaczeniu, patrzyłem na nią z niepokojem. Zawsze wiedziałem, że świat to nie jest miejsce, w którym los gra pierwsze skrzypce – że trzeba twardo stąpać po ziemi, planować, działać. Ale Joanna coraz bardziej zaczynała żyć według kart. A ja czułem, że powoli zaczynam żyć w świecie, którego logiki nie potrafiłem pojąć.

– Kamil, myślałeś o tym, żeby jutro nie jechać na to spotkanie? – zapytała mnie któregoś wieczoru.

– Dlaczego miałbym nie jechać? – odparłem, marszcząc brwi.

– Bo układ kart mówi, że jutro nie sprzyja podejmowaniu ważnych decyzji – powiedziała z powagą, jakby mówiła o prognozie pogody.

Bo kiedy w twoim domu rozkłada się karty przed podjęciem decyzji o tym, czy iść na spotkanie w pracy, czy jechać na zakupy, to chyba coś się zaczyna wymykać spod kontroli.

Niepokoiło mnie to

Joanna wspominała czasem o poradach od pewnej wróżki – ot, taka ciekawostka, o której mówiła pół żartem, pół serio. „Wiesz, Kamil, ona powiedziała, że to dobry tydzień na podpisanie umowy”, „Słyszałam, że teraz nie warto ryzykować z inwestycjami”. Śmiałem się z tego pod nosem – bo co to za rada od obcej kobiety, siedzącej przy kartach?

Ale z czasem to przestało być zabawne. Z każdym tygodniem Joanna pytała o coraz więcej. „Czy to dobry dzień na wyjazd?”, „Czy powinniśmy zmienić mieszkanie?”, „Czy ten projekt w pracy nie przyniesie nieszczęścia?”. I wtedy zacząłem się zastanawiać – czy to tylko zabawa, czy coś więcej?

– Joanno, przestań – powiedziałem, próbując zachować spokój. – Nie będziemy pytać wróżki o to, czy kupić samochód. To nie ma sensu.

Ona spojrzała na mnie tak, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.

– Nie możesz tak mówić – rzuciła ostro. – Nie rozumiesz, jak to działa. Jeśli kupimy auto w złym czasie, możemy ściągnąć na siebie nieszczęście. Może nawet wypadek. Chcesz tego?

Wstałem od stołu i podniosłem głos.

– Nie, nie chcę wypadku, ale nie zamierzam pytać obcej kobiety o to, co mamy robić w naszym życiu! To absurd!

Nie rozumiałem jej

Joanna zrobiła się blada, a potem nagle podniosła głos, jakby coś w niej eksplodowało.

– Ty nic nie rozumiesz! Ona wie, co mówi! Karty pokazują przyszłość! Jeśli je zignorujemy, wszystko się rozsypie! Wszystko! – Jej głos drżał, oczy miała zaszklone, jakby zaraz miała się rozpłakać albo rzucić czymś o ścianę.

To już nie była zabawa. To nie były niewinne pogadanki o horoskopach. To zaczynało być niebezpieczne. Przecież Joanna mówiła poważnie. Ona naprawdę wierzyła, że bez zgody wróżki nasze życie może się rozpaść.

– Przestań – powiedziałem cicho, zmęczonym głosem. – Proszę cię. To my powinniśmy decydować o naszym życiu, nie jakaś kobieta przy kartach.

Ale żona tylko patrzyła na mnie, jakby mnie nie poznawała.

– Jeśli nie chcesz słuchać, jeśli będziesz robił po swojemu, to nie dziw się, jak wszystko się posypie. Ostrzegam cię – powiedziała, po czym wstała i wyszła z kuchni, zostawiając mnie samego.

Siedziałem tam jeszcze długo, wpatrując się w pusty stół. Czułem, że coś się zmieniło. Że już nie jesteśmy partnerami, że ona jest gdzieś indziej – w świecie, którego nie rozumiem. I że ten świat zaczyna rządzić naszym życiem.

Miałem tego dość

Nie mogłem żyć z poczuciem, że Joanna coraz bardziej oddala się ode mnie, że nasze decyzje podejmujemy na podstawie rad jakiejś obcej osoby. Nie wiedziałem, jak zacząć. Znalazłem ją w salonie, siedziała na kanapie z książką, ale widziałem, że wcale jej nie czyta. Patrzyła w przestrzeń, jakby czekała na coś, czego nie potrafiłem jej dać. Usiadłem naprzeciwko i powiedziałem spokojnie:

– Proszę cię, powiedz mi, dlaczego tak bardzo wierzysz tej wróżce? Dlaczego to dla ciebie takie ważne?

Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę milczała, jakby ważyła każde słowo. W końcu spojrzała na mnie.

– Bo ona widzi więcej. Ty nie rozumiesz, ale są rzeczy, które są poza naszymi zmysłami. Ona pomaga mi podejmować właściwe decyzje, chroni nas przed błędami, przed nieszczęściami.

– Ale czy ty w ogóle mnie słyszysz? – zapytałem z rezygnacją. – Przecież to my powinniśmy decydować o naszym życiu. Ty naprawdę uważasz, że obca kobieta, która rozkłada karty, wie lepiej, co jest dla nas dobre?

– Tak – odpowiedziała ostro, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Bo ona widzi, a ty nic nie rozumiesz! W ogóle mnie nie wspierasz! Nie interesujesz się tym, co dla mnie ważne. Nie masz pojęcia, jak ja się czuję! Ty mnie zawodzisz.

Postawiłem ultimatum

Patrzyłem na nią i czułem, jak coś się we mnie zaciska. To przecież była nasza sprawa. Nasze życie.

– To nie jest tylko twoja sprawa. Albo ona, albo ja. Wybieraj.

Zrobiło się cicho. Joanna wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie dowierzała, że postawiłem jej takie ultimatum. A ja stałem tam, zmęczony, zrezygnowany, ale pewny, że dłużej tak nie mogę żyć.

Następnego dnia była wyciszona. Unikała mnie wzrokiem, kręciła się po mieszkaniu, błądząc bez celu, a ja czułem, że musimy w końcu to przerwać. Usiadłem na kanapie i zaprosiłem ją gestem do rozmowy. Przyszła, ale z wahaniem, jakby bała się, co powiem. Usiadła obok mnie, nie patrząc w moją stronę.

– Powiedz mi, dlaczego to wszystko robisz. Dlaczego oddajesz swoje życie w ręce tej kobiety?

Milczała chwilę, a potem westchnęła głęboko, jakby zbierała się na coś trudnego. Zaczęła mówić cicho, prawie szeptem.

– Kiedy mama zmarła, byłam zagubiona. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg. Wszyscy mówili, że mam być silna, że mam się pozbierać, ale ja nie wiedziałam, jak to zrobić. I wtedy trafiłam na tę wróżkę. Ona była pierwszą osobą, która wysłuchała mnie naprawdę. Powiedziała, że rozumie mój ból, że widzi, co się dzieje, że mogę jej zaufać. I wiesz co? Poczułam się bezpieczna. Ona dawała mi spokój. Mówiła mi, co mam robić, jak postępować, a ja dzięki temu czułam, że mam jakąś kontrolę nad życiem.

Byłem bezradny

Patrzyłem na nią, a w mojej głowie kotłowało się mnóstwo pytań. Chciałem zrozumieć, ale jednocześnie czułem złość. Jak mogła nie powiedzieć mi wcześniej? Jak mogła pozwolić, żeby ta kobieta sterowała jej życiem?

– Ale to nie jest kontrola. To iluzja. Oddajesz swoje decyzje w ręce kogoś obcego. Myślisz, że ona naprawdę wie, co się stanie? Że zna przyszłość?

Joanna spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach. Jej głos zadrżał.

– Bez niej czuję, że wszystko się rozpadnie. Że znowu stracę wszystko… Ciebie, nasze plany, nasze życie. Nie potrafię żyć bez tej pewności.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Siedziałem tam, patrząc na nią, na kobietę, którą kochałem, a która nagle stała się dla mnie kimś obcym. Chciałem jej pomóc, ale nie wiedziałem jak. Czułem, że jeśli ona sama tego nie zrozumie, to nic nie da się zrobić.

Kamil, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama