„Dostałam 100 tysięcy nagrody jubileuszowej, a córka robiła mi wyrzuty. Dla niej była tylko babą od odkurzacza”
„Było uroczyście i wzniośle. A potem przyszła ona. Moja własna córka. I powiedziała jedno zdanie, które wybiło mnie z równowagi bardziej niż widok tej sześciocyfrowej sumy. Mamo, oddałaś życie szmacie i wiadru. I to miało być podziękowanie?”

- Redakcja
Wiesz, jak to jest, gdy przez ćwierć wieku robisz tę samą robotę? Ja wiem aż za dobrze. Codziennie ten sam rytuał: zmywanie śladów cudzych stóp, wynoszenie śmieci, porządkowanie bałaganu, który nawet nie był twój. Niby nic wielkiego, ale człowiek się przyzwyczaja. A może po prostu się zasiedziałam? Mówią, że sprzątanie to praca niewdzięczna, ale ja zawsze wiedziałam, że jakby mnie zabrakło, to cały ten biurowy moloch by się zawalił pod ciężarem własnych brudów.
No i nagle, po 25 latach, bach – premia. Stówka. Stówka tysięcy, żeby było jasne. Właściciel firmy, ten sam, co kiedyś nawet nie umiał się do mnie przywitać, teraz wygłaszał peany i wręczał mi czek z miną, jakby przekazywał mi klucze do miasta. Wszyscy bili brawo, było prosecco i kanapeczki z łososiem. A ja? Stałam w środku tej całej uroczystości jak pomnik z mopem.
Myślałam, że się ucieszy
– Ludmiła! – wołał za mną kierownik zmiany, gdy kończyłam zamiatać ostatni korytarz.
– Już kończę, panie Wojtku, jeszcze tylko schody i lecę – odparłam, nie przerywając pracy.
– Nie, nie… zostaw. Chodź. Musisz iść na salę konferencyjną. Wszyscy tam czekają. Dyrekcja też.
– Dyrekcja? Coś się stało? – momentalnie zrobiło mi się gorąco. – Ktoś się poskarżył?
– Nie gadaj głupot. Idź już.
Weszłam niepewnie, wciąż w fartuchu i z mopem w ręku. A tam – jak w telewizji. Balony, kwiaty, nawet szampan. I mój szef, ten wiecznie naburmuszony pan Zbigniew, nagle uśmiechnięty jak aktor w reklamie pasty do zębów.
– Pani Ludmiło, nasza bohaterko. Dziękujemy za 25 lat lojalności, rzetelności i ciepła, które wniosła pani do naszej firmy.
Zakręciło mi się w głowie. Ktoś zaczął bić brawo, reszta dołączyła. A potem podano mi czek. Sto tysięcy! Dosłownie.
Wieczorem w domu usiedliśmy z Hanią, moją córką. Myślałam, że się ucieszy. A ona tylko spojrzała na czek i prychnęła.
– Mamo… Serio? Myślisz, że to rekompensuje 25 lat życia na kolanach? Sprzątałaś kible, zamiast iść na studia. Siedziałaś w tej budzie, kiedy mogłaś robić coś z sensem.
– Hania, ale ja nie…
– Oni ci rzucili ochłap, a ty jeszcze dziękujesz. Żenada.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Bo kiedy ona wyrosła na kogoś, kto tak gardzi moim życiem?
Nie była ze mnie dumna?
– To nie jest ochłap, Haniu. To podziękowanie. Za ćwierć wieku uczciwej roboty – powiedziałam spokojnie, ale czułam, jak zaciska mi się gardło.
– Uczciwej? – prychnęła. – Mamo, błagam cię. Przez tyle lat zamiast się rozwijać, ty się poświęcałaś. Dla firmy! Dla jakiegoś pana Zbyszka, który cię nie zauważał, dopóki nie stuknęło dwadzieścia pięć lat ścierania jego podłogi.
– A kto cię wychował? Kto ci kupował książki, kto ci robił kanapki na uczelnię, jak spałam po trzy godziny, żeby rano zdążyć na autobus? Myślisz, że się to samo zrobiło?
– Nie o to chodzi – jęknęła, przewracając oczami. – Po prostu... ty zawsze byłaś zadowolona z takiego minimum. A ja nie chcę tak żyć. I nie mogę udawać, że jestem dumna, kiedy widzę, że zadowalasz się... byle czym.
– Byle czym? – powtórzyłam, już ostrzej. – To „byle co” pozwoliło ci iść do liceum, na studia, wyjechać na Erasmusa do Hiszpanii. Ty nawet nie wiesz, ile razy rezygnowałam ze swoich rzeczy, żebyś miała nowe buty.
– I właśnie o to chodzi, mamo! – wybuchła. – Całe życie cię nie było. Pracowałaś po nocach, weekendy. Nigdy nie byłaś na moim przedstawieniu w podstawówce. Pamiętasz chociaż, jaką rolę grałam?
Zamilkłam. Bo nie pamiętałam.
– Więc nie mów, że wszystko robiłaś dla mnie. Bo to była ucieczka. Uciekałaś w pracę, bo łatwiej było ścierać podłogę niż przyznać, że nie miałaś pomysłu na siebie.
Usiadłam ciężko. I po raz pierwszy od dawna nie miałam żadnej gotowej odpowiedzi.
Może powinnam inaczej?
Następnego dnia wróciłam do pustego mieszkania. Hania, jak to miała w zwyczaju, „przewietrzyła się” po awanturze. Pewnie poszła do tej swojej koleżanki, co wszystko wie najlepiej, bo studiowała psychologię przez dwa semestry i teraz się uważa za terapeutkę.
Na stole leżał czek, ten sam, który dzień wcześniej tak ją oburzył. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy faktycznie coś zrobiłam źle. Może powinnam była inaczej? Ale jak? Z czego?
Drzwi skrzypnęły.
– Wróciłaś? – zapytałam cicho.
– Wróciłam. Bo nie chcę, żebyś spała z myślą, że jestem potworem – mruknęła Hania, siadając naprzeciwko.
– Tylko kim ja jestem dla ciebie? Ofiarą własnych wyborów?
– Nie – westchnęła. – Po prostu… zawsze myślałam, że kobieta może więcej. Że nie musi zadowalać się tym, co dostanie. Że ma wybór.
– Wiesz co? – podniosłam wzrok. – Ja też miałam wybór. I wybrałam ciebie. Ciebie zamiast kursu księgowości, ciebie zamiast wieczorówek, ciebie zamiast wyjazdu za granicę, kiedy mnie kuzynka zapraszała do pracy. I wiesz co? Gdyby trzeba było, zrobiłabym to drugi raz.
– Ale po co, mamo? Po co się tak poświęcać, skoro teraz nawet nie potrafisz być z tego dumna?
– A kto ci powiedział, że nie jestem? – zapytałam twardo. – Ty? Ty mi nie wyznaczasz wartości. Ja sobie sama wyznaczam. I wiesz co? Tę premię wezmę. I w końcu zrobię coś tylko dla siebie.
– Co? – zapytała zdziwiona.
– Jeszcze nie wiem. Ale na pewno nie będzie twojego błogosławieństwa.
To nie ja się zmieniłam
Wyszłam z kuchni i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi, ale nie na klucz. Po prostu chciałam chwilę odetchnąć. Stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie. Siwe włosy, zmarszczki, dłonie popękane od detergentów. I co z tego? Żyłam uczciwie. Bez udawania, bez kombinowania.
Po chwili usłyszałam, jak Hania puka.
– Mogę wejść?
– A nie boisz się, że cię opluję moim brudem?
– Mamo, nie zaczynaj…
Weszła i oparła się o framugę.
– Ja nie chciałam cię zranić. Po prostu… bałam się, że się zadowolisz tym czekiem i już nic się w twoim życiu nie zmieni.
– Ale dlaczego tobie tak przeszkadza moje zadowolenie?
– Bo zawsze byłaś twarda. Silna. I nagle stoisz wśród tych wszystkich ludzi i się cieszysz, że ci rzucili jakąś nagrodę jak psu kość.
– Haniu – spojrzałam jej w oczy – to nie ja się zmieniłam. To ty przestałaś rozumieć, co to znaczy wdzięczność. Nie wszystko trzeba gonić. Czasem wystarczy docenić to, co się ma. Ja przez 25 lat miałam stabilną pracę, ludzi, którzy mnie szanowali. I tak, czasem udawali, że mnie nie widzą. Ale byli też tacy, co przynosili mi kawę, jak miałam nocną zmianę.
– To nie wystarcza. Ty zasługujesz na więcej.
– Może. Ale ja nie muszę wszystkiego osiągać, żeby czuć się spełniona.
– Chciałam, żebyś była kimś więcej…
– A ja zawsze chciałam, żebyś po prostu była przy mnie. A nie oceniała mnie z góry, jakbyś była moją szefową.
Zamilkła. I przez chwilę nie była już moją córką, tylko kimś, kto pierwszy raz zrozumiał, że nie wszystko, co się błyszczy, to złoto.
Jestem, jaka jestem
Minął tydzień. Czek leżał w szufladzie, nietknięty. Hania chodziła po domu jak po polu minowym – niby spokojna, ale w każdej chwili gotowa wybuchnąć. Unikałyśmy rozmów. Do czasu.
– Mamo, mogę coś zapytać?
– Zawsze możesz – odparłam, nie odrywając wzroku od serialu, którego nawet nie oglądałam.
– Ty naprawdę nie czujesz, że mogłaś więcej?
– A ty naprawdę nie czujesz, że to nie twoja sprawa?
– Ale to też moje życie. Gdybyś wtedy… wyjechała, poszła na kurs, zrobiła coś z tym wszystkim, może ja też byłabym inna. Może miałabym więcej wiary w siebie, mniej lęków. Może nie czułabym, że wszystko, co mam, to przez przypadek.
– A może przestałabyś wreszcie traktować mnie jak coś do poprawy? – rzuciłam ostro. – Może powinnaś przyjąć do wiadomości, że jestem, jaka jestem. I że to nie ode mnie zależy, czy ty jesteś szczęśliwa.
– Przecież ja tylko chcę dla ciebie dobrze!
– Nie. Ty chcesz dla siebie spokoju. Chcesz sobie wmówić, że jak mnie „naprawisz”, to się wyleczysz z żalu, że nie miałaś idealnej matki. Ale ja nie jestem ci winna ani matki idealnej, ani historii sukcesu.
Zamilkła. Wreszcie. A potem tylko skinęła głową i wyszła z pokoju. Tego wieczoru pierwszy raz od miesięcy spałam jak dziecko. Następnego dnia wyjęłam czek z szuflady i zadzwoniłam do banku.
– Dzień dobry. Chciałabym przelać środki na swoje konto oszczędnościowe. Tak, na własne potrzeby. Mam kilka marzeń do nadrobienia.
Lepiej późno niż wcale
Minęły trzy miesiące. Część pieniędzy wydałam na remont łazienki – pierwszy raz od trzydziestu lat mogłam wziąć kąpiel bez obawy, że coś odpadnie ze ściany. Kupiłam sobie porządną torebkę, taką, co się nie przeciera po miesiącu. Ale największą frajdę sprawiły mi lekcje włoskiego. Zawsze chciałam. A teraz, proszę – „buongiorno” i „grazie” mówię płynniej niż pani Halinka z działu kadr „dzień dobry”.
Hania odwiedza mnie rzadziej, ale… inaczej. Spokojniej. Bez tej całej napiętej litości. Ostatnio przyjechała z pączkami.
– Chciałam tylko zapytać… – zaczęła, przeżuwając – czy ty jesteś teraz szczęśliwa?
– Nie jestem nieszczęśliwa – uśmiechnęłam się. – I to już duży postęp.
– Przepraszam za tamto. Wiem, że byłam okrutna.
– Nie byłaś okrutna. Byłaś młoda i jeszcze mało wiesz. Młodzi mają to do siebie, że myślą, że wszystko wiedzą lepiej.
– A może teraz już wiem tylko, że nic nie wiem.
– No to jesteś mądrzejsza ode mnie sprzed trzydziestu lat – mrugnęłam do niej.
Zamilkła na chwilę. Wyszła, zostawiając pączki i liścik: „Dziękuję, mamo. Za wszystko”. Uśmiechnęłam się. W końcu poczułam, że naprawdę coś się skończyło. I coś się zaczęło.
Ludmiła, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „1 listopada tonęłam w żalu. Stojąc przy rodzinnym grobie, usłyszałam głos, który wybudził mnie z marazmu”
- „Odwołałam wesele, bo teściowa we wszystko się wtrącała. Zamiast kompromisów jasno wskazałam jej miejsce w szeregu”
- „Szwagier miał być u nas na chwilę, a został na 3 lata. Ktoś musiał wreszcie spakować walizkę i to nie był on”