Reklama

Nigdy nie uważałam się za kobietę zaniedbaną. Może i nie chodziłam co tydzień do fryzjera, ale zawsze miałam czyste paznokcie, pachniałam porządnie, a włosy... no, może nie błyszczały jak z reklamy szamponu, ale przynajmniej nie były przetłuszczone. Robiłam, co mogłam – w ramach swoich środków i czasu. Nie byłam jedną z tych, co pół życia spędzają na fotelach kosmetycznych. Nie miałam potrzeby.

Zresztą, miałam inne priorytety – praca, dom, rachunki, mama z bolącym kręgosłupem. Makijaż, paznokcie hybrydowe i zabiegi z kwasami wydawały mi się czymś z innego świata. Czasem tylko, przy kawie z koleżankami z pracy, słuchałam jednym uchem ich rozmów o depilacjach laserowych i mezoterapii. Kiwałam głową, udając, że wiem, o czym mówią. One też zwykle nie pytały mnie o zdanie – wiedziały, że „Renata to ta praktyczna”. Aż pewnego dnia, po jednej z takich kaw, Kasia wyciągnęła z torebki kolorową kopertę i podała mi ją z uśmiechem.

Mam dla ciebie prezent – powiedziała słodko. – Pomyślałam, że ci się przyda.

W środku był kupon rabatowy.

Poczułam się urażona

– Serio, nie obraź się, ale to już czas – powiedziała Kasia, kiedy przeglądała menu kawiarni z miną, jakby wybierała pierścionek zaręczynowy.

Czas na co? – zapytałam, popijając moją czarną bez mleka.

– No wiesz... żebyś trochę o siebie zadbała – odłożyła kartę, patrząc na mnie z tym swoim łagodnym uśmiechem, który bardziej przypominał współczucie niż sympatię. – Tak dla siebie. Dla dobrego samopoczucia.

Przecież dbam – odpowiedziałam, trochę się prostując. – Rano się umyłam, nawet zrobiłam kreskę eyelinerem. Równą.

– No tak – uniosła brwi – ale wiesz, są różne poziomy dbania o siebie. U znajomej w salonie była ostatnio dziewczyna, która wyglądała dokładnie jak ty. I po zabiegu... no nie poznałabyś jej. Jakby cofnęła się o dziesięć lat!

Wyciągnęła z torebki kopertę i położyła ją przede mną.

– To dla ciebie. Do mojej kosmetyczki. Minus pięćdziesiąt procent na pierwszy zabieg.

Zerknęłam na ozdobną czcionkę i rysunek twarzy z zamkniętymi oczami, która wyglądała, jakby odpoczywała od życia.

To jakiś subtelny przekaz? – zapytałam z przekąsem.

– Renatko... – westchnęła, przykładając dłoń do mojej. – My się przecież lubimy, prawda?

Lubiłyśmy – mruknęłam i schowałam kupon do torebki, jakby to był mandat.

I tyle. Nie powiedziałam więcej.

Czułam się jak intruz

Minęły trzy dni. Przez chwilę się zawahałam, potem wzięłam kupon do ręki i znów przeczytałam nazwę salonu: „Przemiana”. Pomyślałam, że może zadzwonię. Tak... z ciekawości.

– Salon urody „Przemiana”, dzień dobry – odezwał się ciepły głos w słuchawce.

– Dzień dobry. Dostałam kupon od... Kasi. Może ją pani kojarzy?

– Oczywiście, pani Kasia jest naszą stałą klientką – od razu entuzjazm. – Czy chce się pani umówić na konsultację?

– Konsultację? – zdziwiłam się.

– Tak, przed pierwszym zabiegiem robimy krótką ocenę skóry, żeby dobrać odpowiednią pielęgnację. Może być jutro?

Nie wiedzieć czemu, zgodziłam się. Następnego dnia stanęłam pod nowoczesnym budynkiem. Szyld błyszczał, a w środku pachniało cytrusami i czymś... luksusowym. Czułam się jak intruz.

– Pani Renata? – uśmiechnęła się do mnie młoda dziewczyna w białym uniformie. – Zapraszam do gabinetu.

Weszłam i usiadłam w fotelu. Po chwili pojawiła się kosmetyczka.

– To jak, zaczynamy? – zapytała, nachylając się nad moją twarzą. – Skóra sucha, zmęczona... no i te zmarszczki mimiczne. Spokojnie, coś zaradzimy.

– Aha – bąknęłam, czując się, jakby właśnie zdiagnozowano mi wstydliwą chorobę.

– A wie pani, że nie wygląda pani na swój wiek? Naprawdę. Jakieś... czterdzieści sześć?

– Mam czterdzieści dwa – odpowiedziałam chłodno.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że coś mnie w tym wszystkim uwiera.

Zrobiła ze mnie głupka

Po zabiegu skóra faktycznie była gładsza. I pachniałam jak świeżo obrana mandarynka. Jednak coś mi nie pasowało. Nie umiałam tego nazwać, aż do chwili, gdy wróciłam do pracy.

Jaka dzisiaj promienna! – zagwizdał Marcin z księgowości, unosząc brwi.

– Zrobiłaś coś z twarzą? – zapytała Magda, krzywiąc się przy parzeniu herbaty.

Tylko drobny zabieg – odparłam z lekkim uśmiechem. – Kupon miałam.

– Od Kasi? – spytała Magda z przekąsem. – Ona ostatnio rozdaje je na prawo i lewo. Mnie też wciskała.

– Naprawdę? – udawałam obojętność.

– Mhm. Powiedziała, że „niektórym by się przydało”. Taka niby troska, ale... Kasia lubi być o jeden krok przed innymi.

Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, jak to skomentować. Tego dnia w stołówce usłyszałam rozmowę:

– ...no bo wiesz, Renata to taka „niewidzialna” kobieta – śmiała się Kasia. – Trzeba było ją delikatnie popchnąć. Kupon zrobił swoje.

– O matko, ty to masz metody – parsknęła druga koleżanka.

Zamarłam. Poczułam się jak głupia. Jakbym dała się podejść. „Popchnąć”, „delikatnie”, „niewidzialna”? Wróciłam do biurka z rumieńcem. Chwilę później Kasia mignęła mi z końca korytarza i puściła oczko. Udawałam, że tego nie widzę.

Byłam na nią wściekła

Wieczorem otworzyłam szafkę w łazience i zaczęłam wyrzucać wszystkie te „profesjonalne kosmetyki”, które jeszcze dzień wcześniej układałam z namaszczeniem. Serum z witaminą C, maska algowa, ampułka z kolagenem.

I co ja sobie myślałam? – mruknęłam do siebie, zgarniając wszystko do reklamówki.

Telefon zawibrował. Wiadomość od Kasi:

„Jak się czujesz po zabiegu? Mam jeszcze kupon na masaż – idealny na drugi etap przemiany”.

Zagotowałam się i od razu do niej zadzwoniłam.

– Hej! – odezwała się radośnie. – Chciałam zapytać, czy jesteś zadowolona. Prawda, że warto było?

Czy ty wszystkim rozdajesz te kupony?– zaczęłam powoli.

– No… zależy komu. Tylko tym osobom, które tego potrzebują – dodała szybko, jakby to miało mnie uspokoić.

– Czyli jak? Patrzysz i oceniasz, kto wygląda na zaniedbaną?

– No co ty! Nie oceniałam cię! To raczej taka… inspiracja. Dobrze zrobiłaś, że poszłaś. Od razu wyglądasz lepiej.

– Dzięki – odpowiedziałam szorstko. – Tylko wiesz co? Nie potrzebuję od ciebie takich „inspiracji”. Gdybym chciała zmieniać coś w sobie, zrobiłabym to bez twojej pomocy.

– Oj, nie przesadzaj. Zrobiłam to z dobrego serca – zaśmiała się nerwowo.

– Właśnie – powiedziałam sucho i się rozłączyłam.

Usiadłam na brzegu wanny i przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie. Ten sam nos, te same oczy, co wczoraj, a jednak byłam jakaś „inna”.

Zbuntowałam się

Następnego dnia w pracy zapanowała dziwna cisza. Kasia zerkała na mnie znad monitora, ale nie odważyła się podejść. Ja za to, pierwszy raz od dawna, nie starałam się być miła na siłę. Zaparzyłam kawę, usiadłam i czytałam wiadomości, jakbym była zupełnie obok tej gry pozorów. Podszedł Marcin.

Wszystko okej?

– Tak, a czemu miałoby nie być?

– Bo tak… jakoś inaczej dziś wyglądasz.

Wzruszyłam ramionami.

– Po prostu przestałam się starać podobać innym.

– Brzmi jak deklaracja – uśmiechnął się.

W tym momencie podeszła Kasia.

Znajdziesz dla mnie chwilkę?

Spojrzałam na nią uważnie.

– Mów tu. Słucham.

– Chciałam tylko… przeprosić. Jeśli poczułaś się oceniona. Naprawdę nie miałam złych intencji.

– Wiesz, nie jestem zła o kupon – przerwałam jej. – Jestem zła, że sądziłaś, że masz prawo decydować za mnie. Że uznałaś, że jesteś w lepszej pozycji, żeby mnie „ulepszać”.

Zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam, jak kruszeje ten jej uśmiech „z katalogu”.

Masz rację – wyszeptała. – Chyba czasem zapędzam się za bardzo.

– Czasem? – powtórzyłam.

Po południu, gdy wychodziłam z pracy, spojrzałam w lustro w windzie. I pomyślałam, że nie wyglądam wcale źle. Nie dzięki kuponowi. Dzięki sobie.

Coś się we mnie zmieniło

W sobotę wyjęłam kolejny kupon z torebki, który dostałam od kosmetyczki i... podrzuciłam go sąsiadce z góry. Tej, co zawsze narzeka, że jej mąż nie zauważa, że się stara. Włożyłam go do koperty i anonimowo wrzuciłam do skrzynki. Niech ona decyduje, co z nim zrobi. Ja? Ja poszłam na spacer. Bez makijażu, bez korektora pod oczami. Gdy przechodziłam obok witryny z salonu „Przemiana” i uśmiechnęłam się lekko. Tak, coś się we mnie zmieniło, ale nie przez maseczkę z alg ani złuszczający kwas. W końcu zobaczyłam, ile warte są opinie ludzi, którzy lubią patrzeć z góry. Gdy wieczorem zadzwoniła Magda, westchnęłam z ulgą, że to nie Kasia.

– Hej, Reniu. Słyszałam, że dałaś Kasi do wiwatu. W końcu! – zaśmiała się. – To była chyba największa atrakcja tygodnia.

– Aż tak?

– No. Dobrze zrobiłaś. Może przestanie traktować ludzi jak projekty do poprawki.

– Po prostu… nie lubię być czyimś „naprawianiem”.

– I bardzo dobrze – dodała ciepło.

Uśmiechnęłam się do siebie.

– Dzięki, Magda. Wiesz co? Wybierzmy się na jakiś masaż. Ale tylko jeśli my będziemy miały na to ochotę. Nie dlatego, że komuś się wydaje, że powinnyśmy.

– Amen – rzuciła. – Umawiamy się. I żadnych kuponów.

Rozłączyłam się. I pierwszy raz od dawna naprawdę nie czułam, że coś muszę.

Renata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama