„Dostałam od mojego szefa prezent na Mikołajki. Prawdziwe uczucia nie wymagają wielkich słów, tylko odpowiednich gestów”
„Wtedy zobaczyłam to na swoim biurku. Mała, papierowa torebka, bordowa, przewiązana srebrną wstążką, postawiona na środku biurka. Rozejrzałam się odruchowo, jakby ktoś miał mi zaraz wyjaśnić, skąd się wzięła. Nikt jednak nie patrzył w moją stronę”.

Mikołajki – dzień, w którym w kuchni biurowej lądują resztki czekoladowych Mikołajów, a Agnieszka od rana wrzuca na Instagram zdjęcia prezentów od „tajemniczego adoratora”. Ja jak zwykle przyszłam pierwsza. O 7:45 otworzyłam drzwi do pokoju, zdjęłam płaszcz i włączyłam komputer. Punktualność to chyba jedyne, co jeszcze trzyma mnie przy życiu.
Wrosłam w to miejsce
Siedzę w tym biurze od siedmiu lat. Znam rytm tej pracy lepiej niż własny oddech. Znam kroki kolegów na korytarzu, dźwięk tonera w drukarce i to, że ekspres zawsze się psuje, gdy najbardziej go potrzebuję. Ludzie się zmieniają – przychodzą, odchodzą, awansują, a ja jestem zawsze w cieniu, zawsze z przygotowaną prezentacją.
Paweł, mój szef, to człowiek zasad. Nigdy nie spóźnia się na spotkania. Mówi cicho, ale jego uwagi potrafią zmrozić krew. Nie krzyczy, nie rzuca papierami – wystarczy, że spojrzy. Przez kilka pierwszych lat naszej współpracy nie wiedziałam nawet, czy zna moje imię. Potrafił powiedzieć „Dziękuję” tonem, który brzmiał jak „To było oczywiste, że to zrobisz”. Nigdy nie komentował, nigdy nie pochwalił.
A jednak czasem miałam wrażenie, że widzi więcej, niż pokazuje. Kiedy raz zostałam dłużej, bo zawaliłam raport, następnego dnia na moim biurku czekało pudełko dobrej herbaty. Nie zdradził się, że to od niego, ale wiedziałam.
Byłam zaskoczona
W Mikołajki też nie spodziewałam się niczego osobistego. To przecież zwykły dzień, a ja przyszłam do pracy jak zawsze – przezroczysta. Wtedy zobaczyłam to na swoim biurku. Mała, papierowa torebka, bordowa, przewiązana srebrną wstążką, postawiona na środku biurka.
Rozejrzałam się odruchowo, jakby ktoś miał mi zaraz wyjaśnić, skąd się wzięła. Nikt jednak nie patrzył w moją stronę. Agnieszka coś pisała w telefonie, Tomek śmiał się do ekranu komputera. Sięgnęłam po torebkę, wahając się przez moment, zanim rozwiązałam wstążkę. W środku leżała tabliczka gorzkiej czekolady z pomarańczą i chili, dokładnie taka, jaką kupowałam sobie czasem na gorsze dni.
Na moment wszystko ucichło. Nie słyszałam już stukania klawiatury, rozmów, tykania zegara. Przesunęłam palcem po opakowaniu. Serce zaczęło mi bić szybciej, bo nagle coś do mnie dotarło. Ta czekolada – to musiał być ktoś, kto mnie obserwował uważnie, kto wiedział więcej, niż powinien.
– Mikołaj się zakochał – rzuciła Agnieszka, gdy tylko zobaczyła prezent. Uśmiechnęła się szeroko. – Chociaż może to z litości?
Wszystko się wyjaśniło
Jakiś czas później, kiedy zostałam w pokoju sama i jeszcze raz obejrzałam torebkę, znalazłam w niej karteczkę. Nie rzucała się w oczy. Była zapisana odręcznym pismem, którego nie dało się pomylić. „Wiem, że czasem wszystkiego jest za dużo. Nie jesteś sama – P.”. Zamarłam. W tej chwili zrozumiałam.
To był Paweł, mój szef. Ten sam, który latami mówił do mnie tylko zawodowo, którego głos znałam lepiej niż swój własny, w którego stronę zdarzało mi się zerkać za długo, choć potem udawałam, że patrzyłam tylko w ekran.
Zrobiło mi się gorąco. Zawstydzenie przyszło od razu, jakby ktoś zajrzał mi do głowy i zobaczył wszystko, co przez lata próbowałam ukrywać: że mi się podoba, że wyłapuję jego spojrzenia, że trzymam dystans tylko dlatego, że nie umiem inaczej.
Wstałam i ruszyłam do jego gabinetu. Drzwi były uchylone. Zapukałam cicho i zajrzałam do środka. Paweł siedział przy biurku. Kiedy mnie zobaczył, odsunął fotel i wstał, jakby czekał.
Nie spodziewałam się
– Cześć – powiedział spokojnie, jakby to było zupełnie naturalne, że stoję przed nim z rumieńcem na twarzy i kartką z jego inicjałem w dłoni.
– To ty…? – Zapytałam. Nie musiałam kończyć zdania.
– Tak – przyznał bez wahania. – Wiem, że to nieprofesjonalne, nie powinienem.
Zamilkł na chwilę. Czekał, aż coś powiem, ale nie umiałam. Wszystko we mnie było spięte.
– Marta… – odezwał się znowu, tym razem ciszej. – Czy pozwolisz się dzisiaj zaprosić na kolację?
Unikałam jego wzroku, ale kiedy spojrzałam na niego, zobaczyłam w jego oczach nadzieję. Jakby bał się, że mnie urazi. Skinęłam głową.
– Tak – odpowiedziałam.
Wieczorem, kiedy wyszliśmy razem z biura. Nie czuliśmy się już jak szef i pracownica. Szliśmy obok siebie cicho, nieporadnie. Poszliśmy do małej restauracji. Usiadłam naprzeciwko niego i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo jestem zdenerwowana.
Wszystko się zmieniło
– Wiesz, że zawsze cię obserwowałem? – powiedział. – Tylko nie umiałem się zbliżyć.
– A ja zawsze myślałam, że nawet nie wiesz, jak mam na imię – odpowiedziałam z półuśmiechem.
– Wiedziałem. I czekałem, aż się uśmiechniesz tak szczerze, nie tylko z grzeczności.
– Nikt mi nie dawał powodu – powiedziałam.
Wyszliśmy z restauracji późno, gdy ulice były już prawie puste. Szliśmy powoli do jego auta, bok w bok. Nasze dłonie co chwilę się ocierały, ale żadne nie odważyło się złapać drugiego. Nie chciałam, żeby ten wieczór się kończył. Wciąż czułam na sobie jego spojrzenia sprzed chwili, to, jak patrzył, kiedy mówiłam, jak słuchał każdego mojego zdania.
Podjechał pod mój blok, zatrzymał samochód, ale żadne z nas się nie ruszyło, żeby wysiąść. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Ciepło nawiewu owiewało mi dłonie, ale drżały, bo wiedziałam, co może się zaraz wydarzyć. Odwróciłam się w jego stronę. Spojrzał na mnie.
– Marta… – powiedział cicho. – Czy mogę cię pocałować?
Spełniłam marzenia
Skinęłam głową, a on pochylił się i dotknął ustami moich. Zamknęłam oczy i oddałam ten pocałunek tak, jakby całe moje ciało czekało na to od miesięcy. Trwaliśmy tak przez chwilę – zbyt długo jak na pożegnanie, zbyt krótko jak na wszystko, co czułam.
– Chcesz, żebym cię odprowadził? – zapytał, kiedy już się odsunął.
Przytaknęłam. Otworzyłam drzwi i wysiadłam. Pod drzwiami mojego mieszkania zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
– Chcesz wejść? – zapytałam ledwo słyszalnie.
W mieszkaniu było cicho. Zdjęłam płaszcz i odłożyłam torebkę. Paweł stał przez chwilę, patrząc na mnie, jakby coś w sobie ważył i wtedy znów mnie pocałował – nieśmiałość zniknęła. Usta miał ciepłe, pewne. Dłoń położył na moim policzku, ja objęłam go za szyję. Wszystko było miękkie, ciche, prawdziwe.
Nie zadawaliśmy pytań, niczego nie wyjaśnialiśmy, nie mówiliśmy o tym, co dalej. Byliśmy po prostu blisko i w tamtej chwili to było wszystko, o czym marzyłam.
To było jak sen
Obudziłam się nad ranem. Leżałam obok niego, w swojej pościeli, z jego ramieniem pod moją głową. Przez okno wpadało mleczne światło. Było cicho i dobrze. Nie chciałam się ruszać, nie chciałam, żeby ten moment się skończył.
– Nie śpisz? – zapytał, nie otwierając oczu.
– Nie – szepnęłam.
– Dobrze ci?
– Tak.
Uśmiechnął się i przyciągnął mnie bliżej. A potem zadzwonił budzik i wszystko przypomniało o sobie – praca, biuro, ludzie, nasza codzienność.
– I co teraz? – zapytałam, opierając głowę o jego ramię.
– Nie wiem, ale nie chcę udawać, że nic się nie wydarzyło.
– Ja też nie. Tylko nie wiem, jak się zachować w pracy…
– Spokojnie – przerwał mi. – Spróbujemy. Razem.
Nie odpowiedziałam, tylko przytuliłam się mocniej. Na więcej nie byłam jeszcze gotowa, ale na to jedno, by nie być już samą – tak.
Marta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Matka przyszła na ślub, a ja ją wyrzuciłam na ulicę. Dopiero potem otworzyłam kopertę, którą mi dała i zapłakałam”
- „Stypa po pogrzebie dziadka zamieniła się w cyrk. Nagle się okazało, że wszyscy chcą położyć łapę na jego mieszkaniu”
- „Zrobiłam ciasto bostońskie dla teściowej, a ona w podzięce potraktowała mnie jak śmiecia. Chciało mi się płakać”