„Dostałam tajemniczy liścik przed świąteczną imprezą w pracy. Ktoś wiedział o mnie za dużo”
„W tym roku firmowa Wigilia wyglądała dla mnie inaczej. Nie tylko dlatego, że organizacją zajęła się nowa osoba z HR. Chodziło o coś, czego wtedy nie umiałam jeszcze nazwać – o niepokój, który pojawił się, kiedy zamiast drobiazgu pod choinką, znalazłam niewielką, ręcznie zapisaną kartkę. Kilka słów. Niby nic, a zmieniło wszystko”.

- Redakcja
Grudniowe dni w naszej firmie zawsze były pełne pośpiechu, napięcia i tej sztucznie pompowanej radości, której nikt tak naprawdę nie czuł. Wigilia firmowa miała być nagrodą za cały rok harówki – z opłatkiem, żartami szefa i nietrafionymi prezentami w ramach losowania. Przed kolacją znalazłam tajemniczy liścik. Autor tego upominku znał mnie, ale ja zobaczyłam go pierwszy raz w życiu. To doświadczenie nauczyło mnie czegoś ważnego.
Niespodzianka w szafce
Nie przepadałam za grudniem. Wszyscy wtedy udawali – cieszyli się z pierników, udawali radość z tandetnych światełek, wysyłali sobie życzenia, choć miesiąc wcześniej nie mieli odwagi odpowiedzieć „cześć” na korytarzu. Dla mnie grudzień był miesiącem udawania, przymusowych uśmiechów i nerwów, które zamiast topnieć w cieple świąt, tylko narastały. W pracy było dokładnie tak samo.
W tym roku dodatkowo przydzielono mnie do zespołu organizującego firmową Wigilię. Świetnie – pomyślałam, notując kolejne punkty do zrealizowania. Catering, dekoracje, lista obecności, ankieta prezentowa. Wszystko musiało być gotowe na piątek. Pracowaliśmy po godzinach, przewracaliśmy oczami, śmialiśmy się sztucznie z memów wysyłanych przez nową koordynatorkę, Nadię, która przyszła miesiąc temu i od razu uznała, że rozświetli ten urząd swoją energią.
– Dobrze, że chociaż ty masz jakiekolwiek pojęcie, co robimy – rzuciła do mnie pewnego dnia, klepiąc mnie po ramieniu. Uśmiechnęłam się krzywo.
W czwartek, na dzień przed imprezą, znalazłam w swojej szafce prezentową kopertę bez nazwiska. Biała, cienka, delikatna. Nie miała znaczka, żadnego podpisu, tylko moje imię drukowanymi literami. Zdziwiłam się, bo przecież losowaliśmy siebie nawzajem – mój prezent miał być od Wojtka z działu IT. A to zdecydowanie nie był jego styl.
Otworzyłam ją odruchowo. Kilka słów, pisanych długopisem. Serce lekko mi przyspieszyło. Spojrzałam wokół – nikt nie patrzył. Kartkę schowałam do kieszeni marynarki, udając, że nic się nie stało.
To było dziwne
Cały wieczór chodziłam rozkojarzona. Niby nic – kilka słów na cienkiej kartce, bez podpisu, bez daty, bez kontekstu. A jednak coś we mnie poruszyło. Tekst był zaskakująco osobisty. Ktoś pisał o tym, że mnie widzi, że widzi więcej, niż pokazuję innym. Że zna mój smutek. Że rozumie, jak trudno udawać codziennie, że wszystko gra. I że jeśli chcę, mogę napisać.
Tylko... do kogo? Kartka nie zawierała numeru telefonu, nie było maila, nic. Tylko jedno zdanie: „Wiesz, gdzie mnie znaleźć”. Co to miało znaczyć? Nie, nie wiedziałam. I wcale nie byłam pewna, czy chciałam wiedzieć.
– Wszystko gra? – zapytała mnie Iwona, siedząca przy biurku naprzeciwko.
– Tak. Tylko głowa mnie boli – odpowiedziałam szybko.
Do końca dnia czułam się, jakby ktoś mnie obserwował. Za każdym razem, gdy podnosiłam wzrok znad monitora, miałam wrażenie, że ktoś właśnie odwraca wzrok. Wojtek z IT? Kamil z księgowości? A może któraś z dziewczyn? Nie potrafiłam wskazać nikogo konkretnego, a jednak napięcie rosło.
Wieczorem w domu usiadłam z herbatą przy stole i wyciągnęłam kartkę. Wpatrywałam się w nią przez dłuższą chwilę, jakbym miała z niej coś wyczytać. Pismo było schludne, ale nieznane. Emocje, które za nim stały – prawdziwe. I to mnie najbardziej zbiło z tropu. Ktoś mnie obserwował. Ktoś wiedział więcej, niż powinien. Tylko dlaczego teraz? I dlaczego ja?
Mężczyzna, którego nie znałam
Impreza wigilijna rozpoczęła się punktualnie o osiemnastej. Wszyscy przyszli w świątecznych swetrach, niektórzy nawet w czapkach Mikołaja. Stoły uginały się od jedzenia, w tle grały kolędy, a ja… wciąż myślałam o tej kartce. Czułam ją w kieszeni sukienki, jakby ważyła więcej niż całe moje napięcie razem wzięte.
W pierwszej godzinie próbowałam być jak wszyscy – rozmawiałam, śmiałam się, nawet wzięłam udział w konkursie na najgorszy prezent. Dostałam plastikowego renifera z ułamanym rogiem i przez chwilę naprawdę było zabawnie. Aż do momentu, gdy poczułam czyjś wzrok. Mocny, intensywny, bezwstydnie skupiony.
Odwróciłam się powoli. Stał przy bufecie, oparty o ścianę. Mężczyzna, którego nie znałam. Na pewno nie pracował z nami na co dzień – zapamiętałabym tę twarz. Miał coś w sobie – pewność siebie i smutek. Nasze spojrzenia się spotkały. Nie uśmiechnął się. Nie skinął głową. Po prostu patrzył.
Po chwili ruszył w moją stronę.
– Możemy porozmawiać? – zapytał cicho, niemal szeptem, gdy był już obok mnie.
– Przepraszam, ale… my się znamy?
– Jeszcze nie – odpowiedział i podał mi małą wizytówkę. Na odwrocie, tym samym charakterem pisma, co na kartce, widniał adres kawiarni i godzina: „sobota, 16:00”.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, odszedł. A ja zostałam z bijącym sercem, plastikowym reniferem w dłoni i pytaniem, na które nie byłam gotowa odpowiedzieć.
Tego nie planowałam
Przez całą sobotę walczyłam ze sobą. Poszłam na zakupy, wypiłam kawę, zadzwoniłam do siostry, żeby posłuchać o jej problemach z mężem – wszystko po to, żeby nie myśleć o tej dziwnej, czekającej mnie rozmowie. A mimo to, kilka minut przed szesnastą, stanęłam pod kawiarnią. Malutkie miejsce na bocznej uliczce, z oknami zaparowanymi od ciepła. Zajrzałam do środka.
Siedział przy oknie. Sam. Patrzył przez szybę, ale kiedy mnie zobaczył, jego twarz zastygła. Jakby sam nie wierzył, że przyszłam. Weszłam. Usiadłam naprzeciwko. Milczeliśmy dłuższą chwilę.
– Przepraszam, że tak... bez uprzedzenia. Nie chciałem cię wystraszyć – powiedział w końcu. – Po prostu... znałem cię wcześniej.
– Słucham?
– Pracowałaś kiedyś w bibliotece przy Skwerze Niepodległości, prawda?
Przytaknęłam ostrożnie.
– Przyjeżdżałem tam do matki. Była w hospicjum. Czasem wchodziłem do biblioteki, żeby złapać oddech. Pamiętam cię. Jak wyglądałaś, jak się poruszałaś, jak rozmawiałaś z ludźmi.
Poczułam, jak coś ściska mi gardło.
– I przez te lata... co? Obserwowałeś mnie?
– Nie. Przypadkiem spotkałem cię znów, tu, w tej firmie. Pomyślałem... że to jakiś znak.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Niby nie zrobił nic złego, a jednak jego obecność była zbyt intensywna. Za bliska.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – powiedziałam w końcu. – Ale to dla mnie za dużo.
Skinął głową. Nie nalegał.
Nagle zniknął
Wyszłam z kawiarni, zanim zdążył powiedzieć coś więcej. Mimo grudniowego chłodu, rozpięłam płaszcz i szłam powoli, jakbym miała nadzieję, że wiatr wywieje mi z głowy cały ten absurd. Nie rozumiałam, co właśnie się wydarzyło. Mężczyzna, którego nie znałam, okazał się kimś, kto przez lata trzymał mnie gdzieś na obrzeżach swojej pamięci, idealizował mnie, nadał sens moim zwykłym gestom. Dla mnie to było nowe. Dla niego – kontynuacja czegoś, co żyło tylko w jego głowie.
Nie powiedział nic, co byłoby nie w porządku. Nie zrobił nic złego. A jednak jego historia uwierała mnie jak kamyk w bucie. Przez cały weekend nie mogłam przestać o tym myśleć. Zastanawiałam się, czy powinnam się bać, czy może współczuć. I co mówi o mnie fakt, że część mnie… była poruszona.
W poniedziałek w pracy nikt nie wspominał już o Wigilii. Życie wróciło do normy – szarej, zimnej, powtarzalnej. Minął tydzień. Później drugi. Nie pojawił się, nie napisał, nie szukał kontaktu. Zniknął tak cicho, jak się pojawił. Została tylko ta kartka, schowana w moim notesie. Zdarzało mi się do niej wracać, czytać te słowa i zastanawiać się, czy to wszystko było prawdziwe. Czy coś przegapiłam? A może po prostu… nie byłam gotowa. Cisza była jego odpowiedzią. I choć nie krzyczała, nie dawała ukojenia.
Teraz wiem, że jestem widziana
Minęły dwa miesiące. Kartka zaginęła gdzieś między stronami zeszytu, który zabrałam ze sobą w podróż służbową. Kiedy w hotelowym pokoju otworzyłam go i zobaczyłam znajome pismo, coś we mnie drgnęło. Nie była to tęsknota, raczej ciche przypomnienie, że to się wydarzyło naprawdę. Że ktoś kiedyś zobaczył we mnie więcej, niż chciałam pokazać.
Nie odezwałam się. Nie szukałam go. Uznałam, że jego milczenie to granica, której nie powinnam przekraczać. Nie chciałam wejść w czyjeś wyobrażenia o mnie. Bałam się, że to nie był kontakt między dwojgiem ludzi, tylko między nim a jego wspomnieniem, w którym grałam rolę.
A jednak... coś się zmieniło. W pracy zaczęłam mówić „nie”, kiedy nie miałam siły brać kolejnych zadań. Zaczęłam unikać wymuszonych uśmiechów. Zaczęłam słuchać siebie – nie tego, co wypada, nie tego, czego oczekiwali inni. Jego obecność, choć chwilowa, była jak lustro. Pokazała mi, że mogę być widziana naprawdę. I że nie muszę się tego bać.
Nigdy więcej go nie spotkałam. Nie wiem, kim był. Nie wiem nawet, jak miał na imię. Ale zostawił po sobie ślad, którego nie da się wymazać. I może właśnie o to chodziło. Nie o romans, nie o wielką historię miłosną. Tylko o moment, w którym przestajesz być przezroczysta – nawet jeśli to tylko na chwilę.
Nina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dopiero po 40-stce zapragnąłem założyć rodzinę. Nie wiedziałem, że tak trudno będzie znaleźć odpowiednią drugą połówkę”
- „Córka chciała mi zrobić na złość, ale szybko wpakowała się w bagno. No cóż, nie będę pomagać niewdzięcznicy”
- „Na spotkaniu rodzinnym mama zrobiła ojcu rachunek sumienia. Po tym, co usłyszałam dziwie się, że tak długo wytrzymała”