„Dostałem od synowej luksusowe kosmetyki i udawałem, że się cieszę. Za taką kasę mogła mi kupić coś praktycznego”
„I wtedy coś we mnie pękło. I od tej jednej złotej torby zaczęła się cała seria zdarzeń, które zupełnie inaczej potoczyłyby się, gdybym zamiast kosmetyków dostał zestaw nowych narzędzi, albo chociaż porządny koc”.

- Redakcja
Nie jestem niewdzięczny. Naprawdę, doceniam każdy gest, zwłaszcza od młodych, bo wiem, że czasy mamy takie, że każdy w biegu, każdy zmęczony, a jak kto o starszym pomyśli, to już prawie cud. Tylko że są takie momenty, kiedy człowiek nie wie, czy się śmiać, czy płakać. W tym tego roku na mikołajki dostałem od synowej wielką, złotą torbę, przewiązaną wstążką jak z jakiegoś katalogu. Usiadła przede mną z takim oczekiwaniem w oczach, że wiedziałem, że muszę się cieszyć. No i się cieszyłem. I zastanawiałem się, po co mi to wszystko.
Kosmetyki. Luksusowe. Tak powiedziała. Nawilżający krem do twarzy, serum pod oczy, jakiś tonik o zapachu porannej mgły. Cena – jak się potem dowiedziałem – mogłaby opłacić mi pół roku prądu. I wtedy coś we mnie pękło. I od tej jednej złotej torby zaczęła się cała seria zdarzeń, które zupełnie inaczej potoczyłyby się, gdybym zamiast kosmetyków dostał zestaw nowych narzędzi albo chociaż porządny koc.
Udawała entuzjazm
– Otwórz, tato, no otwórz! – ponaglała mnie synowa, klaszcząc w dłonie jak dziecko. – Specjalnie wybierałam dla ciebie, mam nadzieję, że trafione!
Nawet mój syn uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem. W środku coś błysnęło. A potem – buch! – zapach jak w perfumerii. Wyciągnąłem pierwszy słoiczek. Ciężki, matowy, z napisem w obcym języku. Potem drugi, trzeci, czwarty...
– To… kosmetyki? – zapytałem, choć wiedziałem już dobrze, co trzymam w rękach.
– Tak! Luksusowe! – klasnęła synowa. – Z najwyższej półki. Krem przeciwzmarszczkowy, serum na noc, olejek do brody… To jest cudo!
– Brody nie noszę – mruknąłem.
– Ale możesz zapuścić! Wyglądałbyś świetnie – zareagowała z entuzjazmem. – Starsi mężczyźni z zadbaną brodą to teraz hit!
Uśmiechnąłem się krzywo. Przesunąłem palcem po wieczku słoiczka.
– Piękne opakowanie – powiedziałem, starając się brzmieć szczerze.
– No, i bardzo praktyczne, naprawdę! – dodała, nalewając mi kawy. – Zobaczysz, jak ci się cera poprawi.
Zamiast odpowiedzieć, zerknąłem na syna. Tylko wzruszył ramionami. Pomyślałem, że za te pieniądze można było kupić nowy termos do auta, taki z grzałką, albo porządną latarkę na baterie. A tak? Siedziałem ze słoikiem za dwieście złotych, który pachniał jak łazienka w centrum spa.
– Dziękuję, kochanie – powiedziałem w końcu. – Będę używał… na specjalne okazje.
– Czyli codziennie! – parsknęła z radością.
Zrobiło mi się słabo
Kiedy młodzi pojechali, usiadłem w kuchni z kubkiem herbaty i tym nieszczęsnym zestawem rozłożonym przede mną na stole. Zerkałem na każdy słoiczek z takim samym zdziwieniem, jakbym miał właśnie odczytać instrukcję obsługi rakiety kosmicznej.
– Tonik odświeżający… – przeczytałem na głos. – Do cery poszarzałej. No dziękuję bardzo.
Odkręciłem wieczko. Zapach uderzył mnie prosto w nos – coś między mchem a perfumerią w galerii handlowej. Zakręciłem szybko. Potem sięgnąłem po krem. Na spodzie była cena. Prawie trzysta złotych. Zrobiło mi się słabo.
– A za to byłby nowy uchwyt do wkrętarki i kawałek porządnej sklejki – mruknąłem.
– Z kim ty tam gadasz? – zapytała Halina z sąsiedniego pokoju.
– Z tymi... cudami, które mi synowa kupiła – odpowiedziałem. – Zestaw do transformacji.
– Do czego?
– Do przemiany w celebrytę. Kremy, toniki, coś na oczy i coś pod oczy.
Halina weszła do kuchni, wycierała ręce w fartuch.
– Na ciebie się już nie dało patrzeć, to się za ciebie wzięła. I bardzo dobrze – ucieszyła się.
– Mnie się patrzy, żeby słuchać, nie żeby się gapić! – odburknąłem.
– Przestań się burmuszyć. Młoda chciała dobrze.
– A nie lepiej byłoby zapytać, czego człowiekowi trzeba?
Halina spojrzała na mnie z powagą.
– Bo ty byś powiedział: „Pas ścierny do szlifierki i ocynkowane wkręty”.
– No bo to jest praktyczne! – uniosłem głos.
– Ale nie romantyczne. A kobiety lubią romantyzm.
Patrzyłem jeszcze chwilę na słoiczki, jakby miały mi zaraz coś odpowiedzieć.
On mnie rozumiał
W poniedziałek poszedłem do warsztatu. Przez połowę dnia dłubałem przy starym czajniku elektrycznym, który sąsiad zostawił z nadzieją, że „może jeszcze się uda”. W południe zajrzał Jurek.
– Co to za zapach tu się unosi? – rozejrzał się podejrzliwie. – Jakby ktoś perfumy rozlał.
– To ja – westchnąłem. – Synowa mnie „wypachniła”.
– Co ci zrobiła?
– Dostałem w prezencie zestaw luksusowych kosmetyków. Kazała używać. No to dziś dałem pod oczy i na brodę.
Jurek się roześmiał.
– Ty? Kremy? Panie, świat się kończy. Niedługo paznokcie zaczniesz piłować?
– Śmiej się, śmiej. Cena za te cuda by cię z nóg zwaliła. Mówię ci, za samo to mazidło pod oczy to można by było kupić nową wiertarkę.
– No to, czemu nie powiedziałeś, że wolisz wiertarkę?
– A jak miałem powiedzieć? Przede mną stała, taka dumna, że trafiła z prezentem. „Tato, to z serca” – powiedziała. No to co miałem zrobić?
– Udawałeś.
– A jakżeby inaczej.
– I dobrze zrobiłeś – stwierdził Jurek. – Ale... może jej powiedz następnym razem, że wolisz coś praktycznego?
– To nie takie proste. Kobieta myśli, że robi dobrze, to się jej nie poprawia. Trzeba to zgrabnie obejść.
– Może i tak. Ty to masz rozterki. Człowiek chciałby kawałek sklejki, a dostaje francuski krem z olejem z jakiegoś baobabu.
Spojrzałem na Jurka, a potem roześmiałem się mimo woli.
– Dokładnie. I jeszcze mi powiedziała, żebym to trzymał w lodówce.
– No to już komplet. Żona ci mięso trzyma, synowa – kremy.
– A ja? A ja to już nic nie znaczę!
Parsknęliśmy śmiechem
Wieczorem przyszedł do mnie syn. Sam, bez żony. To się rzadko zdarzało.
– Tato, mogę na chwilę? – zapytał, wchodząc jakby z wahaniem.
Usiadł przy stole, zdjął czapkę, jakby miał powiedzieć coś ważnego, ale zamiast tego wyjął z kurtki... mały kartonik.
– To tak... z naszej strony. Wiem, że kosmetyki to nie do końca to, co byś chciał dostać. Tylko ona się naprawdę starała.
Spojrzałem na paczuszkę – nowa latarka czołowa, porządna, na mocne baterie. Taka, jakiej używają leśnicy.
– O – powiedziałem krótko. – To już rozumiem.
– No widzisz. Ona myślała, że sprawi ci frajdę, że pokaże, jak cię szanuje. Potem zobaczyłem, jak patrzysz na te słoiczki. I pomyślałem, że może dam ci coś bardziej w twoim stylu.
– Tylko następnym razem... niech ona nie kombinuje jak koń pod górę. Ja nie potrzebuję luksusów. Potrzebuję, żeby mnie ktoś słuchał.
Syn skinął głową, po czym dodał:
– A użyłeś czegoś z tej torby?
– Serum pod oczy. Śmierdziało jak las deszczowy. I tak szczypało, że wyglądałem, jakbym się popłakał po filmie o pieskach.
W tym samym momencie parsknęliśmy śmiechem.
– To może nie mów jej o tej latarce?
– Nie muszę. W lodówce krem dalej stoi.
Wziąłem głęboki oddech.
W piątek po południu znów odwiedziła mnie synowa. Weszła jak zawsze rozgadana, z uśmiechem i torbą pełną zakupów.
– Tato, przyniosłam ci świeże ciasto. I jabłka z bazarku, mówiłeś ostatnio, że te z marketu to „jak plastikowe kulki”.
– No, to prawda – uśmiechnąłem się pod nosem. – Przynajmniej ktoś mnie tu słucha.
– I co, używasz moich kosmetyków? – zapytała nagle, zaglądając w stronę lodówki.
Zastygłem. Na moment chciałem się wykręcić, ale pomyślałem, że może czas na szczerość.
– Użyłem raz. Tego... pod oczy.
– I jak?
– Myślałem, że mi powieki odpadną – mruknąłem. – Ale opakowanie piękne.
Zarumieniła się, ale nadal się uśmiechała.
– To znaczy, że nietrafiony prezent?
Wziąłem głęboki oddech.
– Kochanie, ja ci dziękuję. Serio. Doceniam. Tylko ja to prosty chłop jestem.
Zaśmiała się cicho.
– Czyli... jednak latarka by była lepsza?
– No właśnie. I najlepiej z magnesem, żeby przy aucie się trzymała.
– A czemu nic nie mówiłeś?
– Bo nie chciałem ci robić przykrości. Ty się starasz. Tylko na przyszłość, pytaj. Ja powiem, co by mnie ucieszyło. Nawet jak to będzie zestaw wkrętów, a nie perfumy z Paryża.
Spojrzała na mnie łagodnie, przysunęła ciasto.
– Umowa. Ty będziesz szczery, a ja... bardziej praktyczna.
– No to umowa – powiedziałem i sięgnąłem po kawałek szarlotki.
Czułem spokój
Następnego dnia włączyłem nową latarkę. Świeciła jak reflektor na stadionie. Zamocowałem ją na czole i spojrzałem w lustro.
– No, teraz wyglądam jak człowiek do zadań specjalnych – mruknąłem pod nosem.
Halina weszła do kuchni, przystanęła i skrzyżowała ramiona.
– Ty się już zupełnie zbzikowałeś.
– Testuję. Jak się człowiek goli w piwnicy, to musi mieć sprzęt.
– I jak ten twój krem? Nie działa?
– Działa, działa... Najlepiej, gdy leży obok masła w lodówce.
Halina pokręciła głową, ale się uśmiechała. A ja czułem spokój. Bo choć prezent był z innej bajki, to rozmowa, która z niego wynikła, była na wagę złota. Czasem młodzi naprawdę się starają – tylko nie wiedzą, jak. My z kolei... boimy się mówić wprost. A może właśnie warto. Nie po to, żeby się kłócić, ale żeby się dogadać. Tydzień później synowa znowu przyszła. Tym razem z paczką owiniętą w szary papier.
– Mówiłeś, że przydałby ci się nowy pas ścierny, nie?
Otworzyłem. Zestaw pasów, nowy uchwyt do wkrętarki i... tubka kremu z napisem „do rąk, dla mężczyzn”. Spojrzałem na nią i parsknąłem śmiechem.
– A to po co?
– Bo wiem, że dłonie masz jak papier ścierny. Tylko bez zapachu „lasu deszczowego”, obiecuję.
Podałem jej kubek z kawą.
– To się nazywa kompromis.
– No, uczymy się, tato.
I dobrze. Oby tak dalej.
Zygmunt, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po długiej rozłące postanowiłam w końcu odwiedzić syna. Przyjechałam bez zapowiedzi i nie byłam gotowa na taki widok”
- „Przyleciałem z Norwegii na święta i zamiast powitania, pocałowałem klamkę. Nie sądziłem, że żona wykręci mi taki numer”
- „Na mikołajki dostałam od teściowej książkę kucharską. Myśli, że nie mam nic do roboty poza pichceniem obiadków mężowi”