„Dostałem w spadku po dziadku jakieś rupiecie. Myślałem, że sobie ze mnie zakpił, ale to było cenniejsze niż złoto”
„Gdy zdałem maturę, zamiast na prawo na uniwerek, złożyłem papiery na Akademię Sztuk Pięknych. Swoje szkice i inne rysunki przygotowywałem w sekrecie przed ojcem. Nikt o tym zresztą nie wiedział. Wszystko jednak się wydało i kochany tatuś wypędził mnie z domu. Nikt nie stanął w mojej obronie”.

- Redakcja
Nagle otworzyłem oczy. Śniło mi się, że znowu dziadek mi śpiewał. A jego głos dźwięczał mi w głowie. To był taki trochę nasz sekret. To, że dziadek przychodził do mnie przed zaśnięciem. Ale nigdy mi nie wytłumaczył skąd ta piosenka się wzięła i dlaczego to ma być nasza tajemnica. W jej refrenie powtarzało się, że gdy skrzynka pada, jej dno się otwiera. Ale czy to mogło mieć jakieś znaczenie? To była jakaś stara francuska kołysanka i chyba nikt w Polsce jej nie znał.
Dziadek pochodził z Francji. Jego ród z dziada pradziada był prawniczym rodem. W latach czterdziestych XX wieku zakochał się w polskiej dziewczynie Halinie, która też studiowała prawo. Ale Halina chciała wrócić do kraju ojczystego. Więc dziadek Pierre, Piotr, podążył za nią aż do Wrocławia. I tak to się zaczęło. Zapoczątkowali wspólnie adwokacki ród, bo oboje byli prawnikami. Mieli czworo dzieci, syna i trzy córki, i wszyscy byli również związani zawodowo z prawem.
Każde z ich dzieci miało po co najmniej troje potomków, więc ród rozrastał się prężnie. Ja niestety nie miałem braci. Moje dwie siostrzyczki pracowały w kancelariach prawniczych, a mój ojciec nie pragnął niczego bardziej, niż tego, żebym ja także poszedł w jego ślady. Ku jego i mojej rozpaczy ja prawa, delikatnie mówiąc, nie darzyłem sympatią i uwielbieniem. Marzyłem tylko o tym, by malować. Byłem artystyczną duszą i to od dziecka. Kredkami i pisakami rysowałem wszędzie, gdzie się dało. Na szybach, na lustrach, na kanapie, na ścianie.
Od dziecka chciałem malować
Pewnego razu, mogłem chodzić wtedy do przedszkola, znalazłem gdzieś kawałek węgla i nie zwracając uwagi na to, że dopiero co dostałem burę za pomalowanie abażuru drogiej lampy mazakami, zacząłem dawać upust swojej artystycznej manii. Malowałem na ścianie stada pędzących koni. Tym czarnym węgielkiem. Niemal jak pierwsi artyści w jaskiniach. Rysowałem w natchnieniu, słysząc nieomal rżące rumaki, gdy nagle dotarło do mnie, że ktoś stoi obok.
To był on – dziadek Piotr. Miał rudą czuprynę i dość srogie spojrzenie. Głos zaś chłodny i wyniosły. Dzieci nie za bardzo go lubiły, a i chyba dorośli za nim nie przepadali. Patrzył na te moje malunki ze zmarszczonym czołem, a ja już czułem, że dostanę znowu lanie. Dziadek jednak zrobił coś zaskakującego. Popatrzył czy nikogo nie ma, pogładził mnie po głowie i szepnął:
– Biedaczyno, ty moja maleńka.
I tyle. Oddalił się szybkim krokiem.
Później odwiedzał mnie co jakiś czas przed zaśnięciem i nucił tę dziwaczną kołysankę o wnusiu i skrzyneczce, w której odpadało dno.
Kochany tatuś wyrzucił mnie z domu
W rodzinie prawniczej czułem się jak wyrodek. Ze swoimi artystycznymi zapędami nie pasowałem do nich ani odrobinę. Moja matka i ojciec byli dumni i sztywni, a siostrzyczki od razu nasiąkły tą atmosferą wyższości połączonej z brakiem poczucia humoru. Dysputy przy stole tyczyły się głównie spraw sądowych, prawnych, ewentualnie pieniędzy. Mieliśmy mnóstwo forsy, od zawsze, nawet w czasach komuny.
Ja byłem wrażliwcem o duszy, która łaknęła śmiechu, czułości i szczerości, więc w tej rodzinie żyło mi się raczej trudno. Gorzej zrobiło się jeszcze, gdy ojciec połapał się, że nie zamierzam zostać prawnikiem, a marzę o malarstwie.
– Daj sobie spokój z tym pajacowaniem! – oświadczył chłodnym głosem. – Pieniędzy z tego nie będzie. Ani poważania. Całe szczęście, że masz familię, która da ci odpowiednie wykształcenie, zawód i pewne jutro. Zabieraj się do roboty, bo darmozjada utrzymywać nie będę!
Zmusić się do tego za nic w świecie nie mogłem. Chciałem malować i nic więcej mnie nie interesowało. Gdy otrzymałem świadectwo dojrzałości, zamiast na prawo na uniwerek, złożyłem papiery na Akademią Sztuk Pięknych. Swoje szkice i inne rysunki przygotowywałem w sekrecie przed ojcem. Nikt o tym zresztą nie wiedział. Wszystko jednak się wydało i kochany tatuś wypędził mnie z domu. Nikt, absolutnie nikt, nie stanął w mojej obronie.
Czasem chodziłem głodny
Byłem zdany na siebie i na łaskę losu. Zacząłem studia na ASP i dorywczo pracowałem. A to w spółdzielni, a to po knajpach, malowałem też na ulicy karykatury i jakoś to leciało. Nie było łatwo, nie było dostatnio i czasami chodziłem głodny. Czułem się jednak w zgodzie ze sobą i byłem zadowolony ze swojej decyzji. To dawało mi poczucie spełnienia i szczęścia.
Po roku odezwał się do mnie dziadek Piotr. Chciał mnie widzieć. Zdziwiłem się, ale postanowiłem, że spełnię jego prośbę. Stawiłem się u niego w willi, ale teraz wydawał mi się jakiś bardziej zgarbiony i mniej przerażający, niż kiedyś. Trochę się posunął, a kilka lat wcześniej zmarła babcia Halina i to chyba spowodowało, że stracił ten swój groźny wizerunek i część osobowości. Mocno to nim tąpnęło. Pewnie nikt inny tego nie zauważył, zbyt byli zajęci swoimi własnymi ważnymi sprawami. Ale ja to widziałem.
Dziadek kazał mi spocząć i zapytał:
– Czy twoim zdaniem sztuka ma większą wartość niż rodzina? Jest ważniejsza niż ochrona słabszych? To większa wartość dla społeczeństwa?
Zatkało mnie. Co miał na myśli? Co to za dziwne spojrzenie na sztukę.
– Nie ma znaczenia, co jest bardziej wartościowe dla ludzi. – Zarówno prawo, jak i sztuka pełnią zupełni inne role i obie te dziedziny są niezbędne dla rozwoju społeczeństwa. Po prostu dla mnie, jako jednostki, prawo nie jest ważne, a sztuka ma największe znaczenie. To jest moje życie, to są moje uczucia, to jest moja siła. Przepraszam cię, dziadku, ale wydawało mi się do tej pory, że otaczają mnie ludzie, którzy są pozbawieni właśnie życia, uczuć. Liczy się dla nich tylko to co logiczne, wykalkulowane, efektywne. A ja potrzebuję do szczęścia miłości, improwizacji, dzikości. Inaczej się duszę, inaczej umieram. Nie mógłbym tak żyć. To czysta wegetacja.
Dziadek spojrzał na mnie i wyglądał tak jakby chciał mi coś odpowiedzieć. Ale nie wydobył z siebie żadnego słowa. W końcu machnął na mnie ręką, dając mi do zrozumienia, żebym sobie poszedł. Miałem wrażenie, że jego oczy są pełne łez. Ale nie wiem, to chyba niemożliwe… Pół roku później zmarł. Kilka miesięcy chorował.
Dostałem tylko marny obraz i skrzynkę
Oczywiście mój tata ze swoim rodzeństwem awanturowali się o spadek, mimo że dziadek skrzętnie podzielił go między nimi. Na szczęście zadziałała tu prawnicza logika i zrozumieli błyskawicznie, że testamentu nie da się obalić. Dziadek tak go przygotował, że nie było sensu szukać kolejnych kruczków. Po krótkiej konsternacji zdecydowali się więc zaakceptować wolę spadkodawcy.
Najdziwniejsze jednak było to, co ja dostałem w spadku. Był to niewielkiej wartości obraz, który od zawsze był ulubionym obrazem dziadka. Z niewiadomych przyczyn. Wisiał zawsze u niego w gabinecie. Oprócz obrazu otrzymałem też małych rozmiarów kuferek, w którym znajdowały się prawnicze podręczniki i kodeksy. Zanim dostałem go do swoich rąk, ojciec wraz z innymi członkami rodziny dokładnie go przeszukali. W testamencie był zapis, który mówił, że w momencie, gdy otrzymam tę skrzyneczkę, wszyscy pozostali muszą zrzec się tego, co jest w środku. Dlatego też prawie rozłożyli ten kuferek na części, ale niczego w nim nie znaleźli.
Zabrałem swoją skrzyneczkę, postawiłem na półeczce w moim wynajętym pokoiku bez łazienki. Pokój był obskurny, ale i tak kosztował tyle, że miałem zamiar poszukać niebawem czegoś innego. Nie miałem też już nawet pieniędzy na wszystkie potrzebne mi narzędzia i materiały do malowania, więc myślałem, czy może nie wziąć dziekanki i nie popracować trochę, żeby dorobić. Bałem się, że rodzice się dowiedzą i będą tym faktem zachwyceni. Nie chciałem do tego dopuścić, ale czułem się fatalnie, jak przegrany.
Miałem więc cichą nadzieję, że może dziadek Piotr coś mi zostawi. I że nie będzie to jakiś marny obraz i stary kuferek. Może to był taki jego sposób na pokazanie mi, co jest w życiu najważniejsze? Marny obraz i prawnicze kodeksy? Jeśli to miało oznaczać, że mam wrócić do domu i zacząć tańczyć jak ojciec mi zagra to nic z tego!
Dziadek zadbał o mnie jak nikt
Pomyślałem, że sportretuję dziadka, takiego, jak go pamiętałem z naszego ostatniego spotkania. Z tymi łzami w oczach, które mi się wydawało, że miał, kiedy odchodziłem. Był taki bardziej ludzki wtedy. Pewnie nie byłby zadowolony, że tak go chcę zapamiętać. Ale to wydawało mi się najwłaściwsze. I dawało upust mojemu rozczarowaniu. Tej nocy, gdy skończyłem malować portret dziadka, przyśniło mi się coś. Właśnie ta nasza kołysanka i dziadek ją śpiewający chropowatym głosem. Gdy otworzyłem oczy, w głowie wciąż miałem słowa: „ gdy skrzynka upada, dno się otwiera”.
Popatrzyłem niepewnie na półkę, jeszcze jak w malignie podniosłem się, wziąłem kuferek do ręki i rzuciłem nim o podłogę. Spadł z trzaskiem i nagle jego dno odpadło i wypadły jakieś dokumenty. Okazało się, że była to polisa dziadka na życie, dzięki której miałem stać się posiadaczem całkiem okrągłej kilkuset tysięcznej sumki. Znalazłem też list napisany przez nestora naszego rodu:
„Cieszę się i pękam z dumy, że poszedłeś swoją ścieżką. Jeszcze bardziej szanuję za to, że udało ci się wytrwać na tej drodze. Twoja odwaga jest imponująca. Zazdrościłem ci tego, bo ja też kiedyś chciałem być malarzem. I niektórzy mówili, że mam jakieś zdolności ku temu. Ten obraz, który ci podarowałem, to moje dzieło. Jedyne, które stworzyłem. Zbyt mocno się bałem, że pójść za tym głosem duszy i serca. Może nie chciałem tego tak mocno, jak ty. Kiedyś to, co kazali rodzice, robiło się bez szemrania, więc wypełniłem wolę swojego ojca. Nie wiem jak potoczyłyby się nasze losy, gdybym nie został prawnikiem. Z pewnością nie mógłbym zapewnić wam godnego życia.
Dawno temu przyrzekłem sobie, że jeśli kiedykolwiek któreś z moich dzieci, albo wnucząt będzie chciało iść swoją ścieżką, dam mu ją wybrać. I okazało się, że to byłeś ty, trzecie pokolenie, artysta. I waleczna dusza zarazem. Masz więc moje błogosławieństwo. Żyj szczęśliwie. Dbaj o swoją wolność. Nie daj się gnębić głupcom. A dzięki moim pieniądzom osiągaj swoje cele. Pokaż też innym członkom naszej rodziny, co oznacza bycie mądrym, a co głupim. Bo głupota zatruwa nam wnętrze i sprawia, że życie staje się nie do zniesienia. Dziadek Piotr”.
Kochał mnie, a ja myślałem, że nic mi po sobie nie zostawił. To było więcej, niż mogłem sobie wymarzyć. I nie chodziło mi wcale tylko o jego pieniądze.
Rafał, 23 lata
Czytaj także:
- „Mój mąż jest instruktorem pilates i ma ciało jak Adonis. Koleżanki mi zazdroszczą, ale nie wiedzą o nim jednego”
- „W starym pudle na strychu odkryłam największy sekret teściowej. Latami ukrywała go przed mężem i synem”
- „Wyjechaliśmy do Mikołajek na Boże Ciało. Zamiast ratować małżeństwo, tylko obrzucaliśmy się błotem”