Reklama

Wiadomość o śmierci Piotra, mojego dawnego przyjaciela, bardzo mnie zasmuciła. Mimo że od ponad piętnastu lat nie mieliśmy kontaktu, ciężko było mi pogodzić się ze świadomością, że odszedł ktoś kiedyś mi bliski, z kim łączyła mnie miłość do zwierząt i sportu oraz lata ministrantury. Zwłaszcza że Piotr umarł w kwiecie wieku. Trzydzieści osiem lat… Dostał wylewu po urodzinowym przyjęciu u znajomego. Takie rzeczy się zdarzają.

Reklama

Może za dużo wypił? Może cierpiał na niewydolność krążenia? Od lat mieszkał w małym miasteczku w Bawarii i tam właśnie został pochowany.
Tego wszystkiego dowiedziałem się miesiąc po pogrzebie od innego kolegi, z którym również urwał mi się kontakt dawno temu, gdy wyjechał z naszej mieściny. Od jakiegoś czasu wymienialiśmy maile, bo znalazł mnie na profilu społecznościowym. Chcieliśmy w końcu spotkać się na żywo, pogadać, powspominać. I owszem, spotkaliśmy się, ale w okolicznościach, w których na pewno byśmy nie chcieli.

Patryk zaproponował spotkanie w mieście, a podczas telefonicznej rozmowy wyczułem jego zdenerwowanie. Na pytanie, dlaczego nie u któregoś z nas w domu, zaczął wręcz histerycznie oponować. Domyśliłem się, że coś się dzieje. Wspomniał, że Piotr nie żyje, i musimy o tym pogadać.

– Gadajmy zatem o Piotrze – powiedziałem, sącząc piwo.

– Jemu już nie pomożemy – odparł Patryk ponuro i przez chwilę wpatrywał się w złocisty płyn. – Możemy tylko pomóc sobie – dodał tajemniczo.

Zobacz także

– Skąd się w ogóle dowiedziałeś, że Piotr zmarł w tej niemieckiej dziurze?

– Od jego siostry. Dał mi na nią namiary.

– Co ty mówisz? Kiedy? Miałeś z nim kontakt? – zdziwiłem się.

Patryk trwożliwie rozejrzał się na boki

– On mnie znalazł. Ja… ja byłem u niego trzy miesiące temu. W tej dziurze.

Rozgniewało mnie to.

– Czyli wiedziałeś o pogrzebie? Dlaczego mnie nie poinformowałeś? Pojechalibyśmy razem. Cholera, dlaczego?!

– O to chodziło, żebyśmy pod żadnym pozorem na ten pogrzeb nie przyjeżdżali. Sam mi to powiedział.

– Co ty bredzisz? Piotr wiedział, że umrze? – w głowie mi się to nie mieściło.

– Przeczuwał…

Denerwowały mnie te zagadki. Zażądałem, żeby kumpel przeszedł do sedna.

– Nie ma sedna! – wybuchnął. – Dobra, do rzeczy. Pamiętasz ten obraz z kościoła? Ten, który proboszcz kazał nam w nocy ściągnąć i uszykować dla konserwatora?

Musiałem dobrze pogrzebać w pamięci, ale skojarzyłem. Ile to lat temu było? Dwadzieścia pięć? Dwadzieścia sześć? Jakoś tak. W naszym kościele wisiał obraz, podobno cenny, tylko jakie myśmy wtedy mieli pojęcie o sztuce i jej wartości… Żadnej. Proboszcz poprosił nas o pomoc przy ściągnięciu obrazu ze ściany nad jednym z ołtarzy, i tyle. Inna sprawa, że robiliśmy to pod osłoną nocy, ale wtedy jakoś nie zwróciło to naszej uwagi. Obraz miał iść do konserwacji, nam nic do tego.

– Ale pamiętasz, że ksiądz prosił o dyskrecję i dochowanie tajemnicy? – dopytywał Patryk ściszonym głosem.

– Jezus, bracie. Ja nie pamiętam, co jadłem wczoraj na obiad… Możliwe, że tak było. I co z tego?

– Przede wszystkim obraz nie trafił do konserwatora. Była jakaś afera, zaginął, znalazł się, znowu zaginął. W ogóle zaczęło się od tego, że nasz ówczesny burmistrz przegrał go w karty.

– Co?!

Piotr dostał list od starego proboszcza z ostrzeżeniem

Głupio się dziwiłem, bo przecież słyszałem takie plotki. Cała historia była z pogranicza sensacji i groteski. Wiem, że dawno temu przegrywano w karty wsie i folwarki, ale że w naszej pipidówie burmistrz przerżnął w „oko” obraz z lokalnego kościoła, to się w głowie nie mieściło. W drugą stronę jego kolega proboszcz mógłby na przykład przegrać ratusz albo wodociągi. Takie głupie, że aż śmieszne. Ale jakoś nikt się nie śmiał. Obraz jak obraz, może i zabytkowy, może i cenny, ale w sumie nie chodziło o niego – podobno stanowił tylko skrytkę dla czegoś o wiele bardziej wartościowego.

– Giną ludzie. Tylko nikt nie wie dlaczego. Czy jako świadkowie, czy jako złodzieje, czy jako wspólnicy – mówił Patryk. – W obrazie ponoć została zaszyta moneta. Floren Władysława Łokietka.

– Ponoć?

– Nikt nie wie na pewno. Może denar Chrobrego, może studukatówka Zygmunta III Wazy. Ta ostatnia poszła na aukcji w Stanach za prawie półtora miliona dolarów. Kilka lat temu.

– Ładnie.

– A takie floreny Łokietka były tylko dwa w Polsce. Jeden jest w prywatnych zbiorach, drugi podczas wojny zaginął na Wołyniu. Jeśli to był ten drugi…

– To ktoś może być bogaty... Ale gadaj, co ci powiedział Piotr.

Patryk upił łyk piwa i zaczął mówić.

Z jego opowieści wyłaniał się niewesoły obraz. Piotr w Niemczech dostał list od naszego proboszcza, który napisał do niego z domu dla duchownych-emerytów. Przypomniał mu całą historię z wynoszonym nocą obrazem, poinformował, o co naprawdę chodziło, i ostrzegł. Patryk nie widział tego listu, bo Piotr go zniszczył, więc też nie miał stuprocentowej pewności, co w nim było, i przed czym dokładnie ostrzegał Piotrka proboszcz. Czy szukano ewentualnego złodzieja, czy świadków?

– Wiesz co, stary, moim zdaniem kupy się to nie trzyma – podsumowałem. – Przecież jeśli ktoś chciał informacji o monecie wartej krocie, to przydusiłby Piotra albo proboszcza. Torturowaliby, grozili i wyciągnęli informację. A nasz burmistrz?

– Nie żyje od dziesięciu lat. Myślę, że tu chodzi o świadków. Albo o to, że proboszcz wiedział i przyciśnięty podzielił się informacją, kto był w sprawę zamieszany.

– I podał nasze nazwiska?

– Być może… Piotr mówił, że już o niego pytali. Ktoś go szukał. No i umarł po tych cholernych urodzinach. A przecież alkoholu nie pił wcale, nie było upału, zdrowie miał w normie, podobno tylko małą kawę wypił, a oprócz tego wodę i soki.

– Gdzieś już słyszałem o takim, co wypił tylko kawę… Tylko czymś wzmocnioną. Nie jest dobrze. Burmistrz nie żyje, Piotr nie żyje, w kolejce jesteśmy my dwaj.

– Ja chyba nie – Patryk pobladł i na czoło wystąpił mu pot. – Ja już nie żyję…

Z kieszeni marynarki wyciągnął internetową listę nekrologów z całej Polski. Z podkreślonym własnym imieniem i nazwiskiem. Z liczbą przeżytych lat i z datą śmierci sprzed miesiąca.

O cholera. Czyli księżulo już nic nikomu nie powie

– Szukają… – szepnął – …i znajdują. Chociaż nie zawsze trafiają. Imię i nazwisko się zgadza, rok urodzenia też, ale to nie ja. Facet z drugiego końca Polski, śmiertelne pobicie, sprawców nie znaleziono. A ja nie jestem Janem Kowalskim, tylko kilku Patryków o moim nazwisku jest jeszcze w Polsce.

– Ale może ciebie mają już odfajkowanego – chciałem przybrać niedbały ton, ale mi nie wyszło. – Gorzej ze mną. A jeśli tego nieszczęśnika bili, to może czegoś od niego chcieli? A on przecież nie mógł udzielić im żadnych wyjaśnień!

– Właśnie. Więc gdybyśmy pojechali na pogrzeb Piotra, mieliby nas jak na widelcu.

Podziękowałem w duchu Patrykowi, że o wszystkim poinformował mnie po fakcie. Tylko wciąż nic nie wiedzieliśmy. O ewentualnej monecie zaszytej w obrazie Piotr rzekomo dowiedział się z listu proboszcza, ale nie mogliśmy tego zweryfikować. Pozostało nam odnaleźć księdza. Nie spodziewaliśmy się problemów, bo Piotr wiedział, skąd napisał do niego nasz dawny zleceniodawca niebezpiecznych robót.

Pojechaliśmy tam i niespodzianka. Przeniesiony do innego domu, w innej miejscowości. Pojechaliśmy tam i znowu niespodzianka, bo ksiądz zdążył wyjechać do domu opieki pod Krakowem. Stamtąd odesłano nas pod Poznań… Zrobiło się mało przyjemnie. Wychodziło na to, że ksiądz proboszcz ucieka, a my go gonimy. Znaleźliśmy go dopiero w szóstym z kolei domu dla emerytowanych księży. Zanim powyjaśnialiśmy, kim jesteśmy, prowadzący dom przyglądali się nam nieufnie, jakby jeszcze wahali się, czy nie zadzwonić na policję. Wytłumaczyliśmy, że jesteśmy dawnymi podopiecznymi księdza z takiej a takiej parafii, byliśmy ministrantami, i tak dalej. W kocu opiekun zaprowadził nas do księdza, a my po drodze układaliśmy sobie w głowach listę pytań, którymi zasypiemy starego proboszcza.

Czekała nas jednak przykra niespodzianka. Ksiądz był podobno po udarze mózgu, opiekun mówił o afazji i czymś jeszcze. Duchowny nas nie poznał, nikogo ponoć nie poznawał… Zrobiliśmy test. Patryk wyciągnął z torby skany zabytkowych monet i podetknął je księdzu przed oczy, ale on tylko patrzył niewidzącym wzrokiem. Żadnego ruchu, wstrząsu, skurczu ciała, jakiejkolwiek reakcji dowodzącej, że proboszcz wie, na co i na kogo patrzy.

Reklama

Wróciliśmy do domów z postanowieniem czasowego zawieszenia kontaktu. Zastanawiam się, co robić. Czekać, uciec, śledzić nekrologi z całej Polski czy informacje o numizmatycznych aukcjach? Czy odetchnę, gdy usłyszę, że sprzedano za rekordową sumę floren Łokietka? Być może.

Reklama
Reklama
Reklama