„Dwa razy cudem uniknąłem śmierci. To nie może być przypadek i wierzę, że czuwa nade mną Anioł Stróż”
„Nagle przypomniało mi się to, co się stało, gdy byłem w wojsku. Złodziej ukradł mi dokumenty, a potem zwrócił. Jak często się to zdarza? Poczułem się dziwnie, jakbym stał na granicy odkrycia jakiejś tajemnicy”.

- Stanisław, 59 lat
Ta historia mnie dręczyła
Ta historia zaczęła się przed trzydziestu laty. Byłem wówczas szesnastoletnim kawalerem i koniecznie chciałem być dorosły i odpowiedzialny. Moi rodzice wychowali mnie w taki sposób, że wiedziałem, co to oznacza. Na marginesie – ciekawe, że ja i brat byliśmy wychowani w taki sam sposób, mieliśmy przed oczami te same przykłady, niemal te same przeżycia – a jednak różnimy się od siebie jak ogień i woda.
Ja jestem odpowiedzialny i poważny, on wręcz przeciwnie. I kiedy ja ciosam mu kołki na głowie, żeby zajął się rodziną i zaczął myśleć poważnie, on mówi, że najwyższy czas, bym sobie wyciągnął kij z tyłka. A wtedy ja mu mówię, że gdybym nie był odpowiedzialny, to moje życie, jak doskonale wie, potoczyłoby się inaczej. Wtedy on, wiedząc do czego piję, na chwilę traci rezon, po czym rzuca pod nosem:
– Mam dość tej historii.
Widzę, że rozumie mój punkt widzenia, ale... po prostu jego osobowość zwycięża.
Tamtego dnia wracałem ze szkoły. Na podwórku grupa małolatów kopała piłkę. Na ten widok zapomniałem, że nigdy nie lubiłem kolegować się ze szczeniakami i włączyłem się do meczu. W pewnej chwili jeden z chłopaków kopnął tak nieszczęśliwie, że piłka poleciała poza boisko i zbiła szybę w mieszkaniu na parterze stojącego obok bloku. Szczeniaki oczywiście dały nogę i zostałem na placu boju sam.
W rozbitym oknie zobaczyłem staruszkę. To była pani Helena. Moja mama często rozmawiała o niej z sąsiadkami, więc właściwie znałem całą jej historię. Była biedna, schorowana. Kilka miesięcy wcześniej w wypadku zginął jej czterdziestoletni syn, który z nią mieszkał i się nią opiekował. A że dwa lata wcześniej pochowała męża, to została całkiem sama na świecie. Mama i jej koleżanki współczuły pani Helenie, lamentowały nad jej losem, załamywały ręce, ale... nie robiły nic. Nie mam o to pretensji – na naszym robotniczym osiedlu nikomu się nie przelewało, a dorośli często ledwo patrzyli na oczy ze zmęczenia. Mieli dość własnych kłopotów.
Kiedy zobaczyłem w wybitym oknie ubraną na czarno drobną kobietę, coś ścisnęło mnie za gardło. Choć nie ja bezpośrednio zawiniłem, poczułem, że muszę naprawić szkodę. Poszedłem do jej domu i nacisnąłem przycisk dzwonka. Kiedy otworzyła mi drzwi, zobaczyłem w jej wyblakłych ze starości oczach łzy.
– To ja wybiłem pani okno – powiedziałem. – Proszę mi wybaczyć. Zaraz pójdę do szklarza i jeszcze dziś wstawi pani nowe szyby. Proszę się o nic nie martwić.
Była całkowicie zaskoczona
Staruszka stała w progu i widziałem, że nie bardzo wie, co ma odpowiedzieć. Z pewnością nie powodziło się jej zbyt dobrze, gdyż jej czarna sukienka była przetarta na jednym z rękawów. Na dworze było zimno, wybita szyba z pewnością jeszcze bardziej wychłodziłaby mieszkanie. „Że też ci młodzi o niczym nie myślą” – zżymałem się w duchu. Fakt, może mój brat ma trochę racji, wytykając mi, że nie rozumiem jego pragnień, bo nigdy nie byłem tak naprawdę dzieckiem – ale jeśli bycie dzieckiem oznacza skazanie staruszki na zamarznięcie, to wolę być sztywnym dorosłym od kołyski.
Pobiegłem do szklarza i udało mi się go uprosić, żeby natychmiast zajął się oknem starszej pani. Obiecałem, że odpracuję szybę i robociznę. Szklarza najwidoczniej ujęło to, że nie proszę dla siebie, bo zgodził się i machnął ręką na moją ofertę pomocy w zakładzie. Poszliśmy od razu do pani Heleny. Kiedy szklarz obsadził szyby, poprosiłem staruszkę o szufelkę i zmiotkę i sprzątnąłem cały bałagan. Staruszka tylko patrzyła na nas – na mnie, na szklarza, i cicho dziękowała. Widać było, że nie byla przyzwyczajona do pomocy.
W pewien z kolejnych dni zobaczyłem staruszkę, gdy powolnym krokiem szła ze sklepu, ciągnąc za sobą w torbie na kółkach zakupy. Co chwila przystawała, jakby brakowało jej tchu. Podszedłem do niej, przypomniałem, kim jestem i zaoferowałem, że zawiozę jej zakupy i wniosę do domu.
– Wiem, kim jesteś, chłopcze – powiedziała cicho. – Ufam ci. I dziękuję.
Kiedy znaleźliśmy się w jej domu, pani Helena podziękowała mi i chciała poczęstować herbatą z malinami.
– Własnej roboty, chłopcze. Takich malin nigdzie nie kupisz – zachęcała.
Chciałem się wymówić, ale ona napierała. Zgodziłem się w końcu, bardziej z litości. Usiadłem, napiłem się faktycznie pysznej herbaty. Staruszka siedziała naprzeciw i patrzyła na mnie oczami, w których lśniły łzy. Ale pewnie nie smutku. Teraz wiem, że była strasznie samotna i moja obecność i zainteresowanie po prostu wywoływały w niej wzruszenie. To właśnie wtedy przyszedł mi do głowy ten pomysł.
– Wiem, że pani jest sama. Wiem też, że robienie zakupów sprawia pani sporą trudność.
– Cóż robić, chłopcze, widzisz, jak się ma siedemdziesiąt lat na karku, to wszystko przychodzi człowiekowi z trudem – odparła.
– Jeśli nie będzie pani miała nic przeciw temu, to w każdy wtorek i piątek, kiedy mam nieco więcej wolnego czasu, będę robił pani zakupy w sklepie lub zieleniaku. Mieszkam tu z mamą i ojcem od piętnastu lat i nie jestem żadnym jakimś tam… – zrobiłem nieokreślony ruch ręką, chcąc dodać „naciągaczem”.
Staruszka uśmiechnęła się łagodnie i z wdzięcznością przyjęła moją pomoc.
Stała mi się bardzo bliska
Od tego dnia przez następne trzy lata najpierw dwa razy w tygodniu, potem nawet i trzy pomagałem jej w codziennych sprawach. Robiłem zakupy, sprzątałem mieszkanie, zdarzało się, że prowadziłem ją do lekarza. Rozmawiałem z nią. Podrzucałem książki, a ona opowiadała mi o swoim życiu i ludziach, których poznała. W pewnym momencie zaczęła nawet na mnie mówić „synku” i co jakiś czas wskazywała na wiszący na ścianie portret syna, ze słowami: „Mój Franciszek z pewnością byłby ci wdzięczny za tę pomoc. Co ja bym bez ciebie zrobiła?”.
Pewnego dnia zastałem ją niedomagającą. Pobiegłem do domu i ściągnąłem mamę. Okazało się, że pani Helena ma wysoką temperaturę. Z jej słów wynikało, że kiedy sprzątała łazienkę, spociła się, a potem ją przewiało. Mama wezwała karetkę, która zabrała starszą panią do szpitala. Nim zamknęły się za nią drzwi ambulansu, obiecałem jej, że następnego dnia ją odwiedzę.
Jednak kiedy nazajutrz przyszedłem do szpitala, dowiedziałem się, że w nocy pani Helena zmarła. Poczułem, jakbym stracił własną babcię. Było mi tak okropnie przykro, a z drugiej strony... Pomyślałem, że dzięki mnie jej ostatnie lata nie były takie okropne. W końcu, jak powiedziała mama, każdy kiedyś odchodzi.
Na pogrzebie byłem tylko ja z rodzicami i kilkoma sąsiadami. W domu policja znalazła drobne oszczędności, które starczyły na pokrycie wszystkich kosztów związanych z pochówkiem i wyczyszczeniem kwaterunkowego mieszkania. Nie wiem, dlaczego wziąłem fotografię jej syna. Spadła z wozu, który miał wywieźć z mieszkania stare meble. Pomyślałem, że przy najbliższym pobycie na cmentarzu postawię na grobie pani Heleny fotografię jej syna. Z pewnością tego by chciała. Ale jakoś nie było po temu okazji. Dostałem „bilet” do wojska i przydział do jednostki pod Lublinem.
Ktoś ukradł moje dokumenty
Ponieważ skończyłem zawodówkę samochodową, gdzie w ramach nauki zrobiłem zawodowe prawo jazdy, przydzielono mnie do sztabu jako kierowcę dowódcy. Pewnego dnia poprosiłem pułkownika o zgodę na wyjazd do domu. Mama niezbyt dobrze się czuła, no i przy okazji chciałem się spotkać ze swoją dziewczyną. Ponieważ zawsze byłem sumienny i akuratny, dowódca dał mi siedem dni wolnego. Nakazał jednak punktualnie stawić się w jednostce o siódmej rano, gdyż tego dnia miał jechać do dowództwa do Warszawy i, jak zawsze, miałem poprowadzić służbowe auto.
Pędziłem do domu jak na skrzydłach. Tydzień minął jak z bicza strzelił. W końcu, niestety, trzeba było wracać. Kiedy jechałem nocnym pociągiem, usnąłem w przedziale. Obudził mnie konduktor i poprosił o bilet. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni munduru, ale była pusta. Zdziwiłem się, bo pamiętałem, że tam właśnie wkładałem bilety, przepustkę i inne dokumenty. Zajrzałem do plecaka, do płaszcza – nic.
– Nie wiem, co się stało – powiedziałem zdenerwowany. – Miałem wszystkie dokumenty, przysięgam.
– Nie trzeba było spać, żołnierzu – konduktor pokiwał głową. – Pewnie ten brodacz cię okradł.
– Jaki brodacz?
– Kiedy tu szedłem, widziałem, jak z przedziału wychodzi mężczyzna z brodą.
Nie pamiętałem żadnego brodacza, ale to już było nieważne. Straciłem dokumenty. Konduktor na moje usilne prośby obiecał nie informować żandarmerii wojskowej. Po stawieniu się w jednostce opowiedziałem dowódcy wszystko, co mnie spotkało w drodze. Dostałem burę za nieuwagę i głupotę, ale co mogli zrobić? Miałem dostać duplikaty dokumentów, a do tego czasu nie mogłem opuszczać jednostki. Więc zamiast mnie z dowódcą pojechał inny kierowca.
Trzy godziny później zadzwonił do mnie kolega z wartowni. Okazało się, że jakiś mężczyzna z brodą przyniósł na dyżurkę do jednostki wszystkie moje dokumenty.
– Nie mogliście go zatrzymać? – rzuciłem do słuchawki.
– Kogo i za co? W końcu facet zachował się przyzwoicie.
– Ale jakiś brodacz mnie okradł!
– Acha, a teraz ruszyło go sumienie i przybiegł w pląsach. Dajcie spokój, co to, jeden na świecie ma brodę?
Niby racja. Odebrałem dokumenty z ulgą.
Cztery godziny później jednostkę obiegła smutna wiadomość. Pułkownik wraz z zastępującym mnie kierowcą mieli poważny wypadek w drodze do Warszawy i obaj wylądowali w szpitalu ze złamaniami rąk i nóg. Podobno kierowca nadjeżdżającej na wprost nich ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą, zjechał na lewy pas i zmiótł ich z jezdni. Przez następny tydzień, każdy kto mnie znał w jednostce klepał mnie po ramieniu i nazywał „cholernym farciarzem”.
Znowu dałem się oszukać
Dwadzieścia trzy lata później kupiłem na Dworcu Centralnym bilety drugiej klasy do Krakowa. Jechałem z żoną do córki, która studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kasia właśnie obroniła pracę magisterską i zamierzaliśmy złożyć jej życzenia i wyskoczyć gdzieś razem na kolację do dobrej restauracji.
Kupiłem bilety i włożyłem je do podręcznego plecaka. Do odjazdu mieliśmy jeszcze pół godziny, więc postanowiliśmy zajść do księgarni. Tam, oglądając książki, na moment odłożyłem plecak na podłogę, bo mi przeszkadzał. Kiedy wybrałem książkę i chciałem zapłacić, okazało się, że plecaka nie ma. Oboje z żoną nie kryliśmy oburzenia. Jedna ze sprzedawczyń przypomniała sobie, że widziała, jak chwilę wcześniej z bordowym plecakiem wychodzi z księgarni mężczyzna z brodą. Ręce mi opadły. Przepadły wszystkie pieniądze i bilety.
– I co teraz? – żona spojrzała na mnie bezradnym i nieco złym wzrokiem. – To był dzisiaj ostatni pociąg.
– Zadzwonimy do Kasi, że przyjedziemy jutro – westchnąłem ciężko. – Przepraszam za swoją nieuwagę. Co mogę jeszcze powiedzieć.
Ruszyliśmy na parking, gdzie zostawiłem samochód. Jakież było moje zaskoczenie, gdy na tylnym siedzeniu znalazłem plecak ze wszystkimi dokumentami i biletami. Nie rozumiałem, co się stało, i jak to było możliwe. Pomijając fakt, że złodziej oddał łup, to jeszcze wiedział, który jest mój samochód i udało mu się dostać do auta… To zresztą dla dobrego złodzieja pewnie żaden problem, bo nie miałem alarmu.
– Mamy jeszcze pięć minut! – krzyknęła żona.
Chwyciłem plecak, zamknąłem auto i ruszyłem biegiem za żoną. Na peron wbiegliśmy zdyszani, gdy ostatni wagon znikał w tunelu. Popatrzyliśmy na siebie z żoną.
– To chociaż kupię sobie tę książkę – mruknąłem. – A potem przebukujemy bilety na jutro.
Wróciliśmy do księgarni.
– Widzę, że odzyskał pan swoją własność – sprzedawczyni uśmiechnęła się.
– Tak. Czasami złodziei rusza sumienie – powiedziałem i zastygłem.
Czyżby ktoś nade mną czuwał?
Nagle przypomniało mi się to, co się stało, gdy byłem w wojsku. Złodziej ukradł mi dokumenty, a potem zwrócił. Jak często się to zdarza? Poczułem się dziwnie, jakbym stał na granicy odkrycia jakiejś tajemnicy. Pewnie dlatego kiedy otwierałem portfel, ręka mi zadrżała i wypadł mi z ręki na ladę z książkami.
Z portfela wysunęła się stara fotografia, której wciąż nie udało mi się zanieść na grób pani Heleny. Myślę, że po tylu latach stała się czymś w rodzaju talizmanu – przekładałem ją do kolejnych portfeli, nawet nie wiedząc, po co to robię. Jakoś tak… jakby bez fotki brodatego faceta portfel nie był do końca mój.
– To ten brodacz – powiedziała sprzedawczyni, patrząc na zdjęcie. – To on zabrał pana plecak.
– Jest pani pewna?
– Mam pamięć do twarzy.
Popatrzyliśmy po sobie z żoną. Ona znała moją opowieść o tym, jak dzięki temu, że zostałem okradziony w pociągu uniknąłem wypadku, po którym zastępujący mnie kolega został kaleką i od tamtego czasu porusza się na wózku inwalidzkim.
Wróciliśmy do domu, po drodze telefonując do Oli, że przydarzyła nam się niemiła przygoda i że przyjedziemy o jeden dzień później. Nazajutrz rano żona wróciła ze sklepu z przerażoną miną. Położyła przede mną gazetę i wskazała palcem artykuł na pierwszej stronie. Informował o wypadku kolejowym, w którym zginęło 15 osób, a 54 zostały ranne. To był nasz pociąg. Mogliśmy być wśród ofiar, ale ktoś nas przed tym ochronił...