Reklama

Zawsze byłam nieśmiała, a w dodatku nie ufałam facetom. Bałam się, że jeśli już któremuś się spodobam, to prędzej czy później on mnie rzuci – jak kiedyś ojciec mamę, a dziadek babcię. Zresztą, nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam prawdziwą miłość. Bo kto miałby zwrócić uwagę na takie małomówne chuchro jak ja? I niby kiedy, skoro spotkań towarzyskich unikałam jak ognia? W dodatku już w podstawówce przylgnęło do mnie idiotyczne przezwisko – „Łania”. Bo podobno byłam łagodna i płochliwa niczym ten zwierzak. I jak kiedyś wytłumaczył mi to jeden z kolegów, Ań są tysiące, a „Łania” jedna.

Reklama

Cóż, szczęścia mi ono nie przyniosło. Pod koniec studiów wszystkie koleżanki były już zamężne albo przynajmniej zaręczone, a ja wciąż pozostawałam samotna. Na co dzień jakoś sobie z tym radziłam. o wiele gorzej znosiłam imprezy, gdzie aż roiło się od zakochanych par.

Ubrałam się, jak lubię. Skromnie i elegancko

Rozpoczął się karnawał, akurat wyjątkowo długi. Pewnego dnia wpadła do mnie Jola, moja przyjaciółka.

– Jutro zabieram cię na świetną domówkę i nie chcę słyszeć żadnych wymówek – oznajmiła mi. – Ja też jestem bez pary, bo Maciek nie wrócił jeszcze z Londynu. Jak będziesz wysiadywała w domu, kiedy inni się bawią, nigdy nie znajdziesz sobie faceta. Niedługo zrobi się z ciebie stara klępa! Daj sobie szansę, póki jeszcze jesteś śliczną Łanią.

Dodała, że zaproszonych jest mnóstwo ludzi, więc na pewno wmieszam się w tłum i będę się dobrze bawić.

Zobacz także

– A jak ci się nie spodoba, to się wcześnie urwiesz.

I tym argumentem mnie przekonała. Następnego dnia pojawiła się u mnie mocno spóźniona.

– Wyglądasz jak jakaś mniszka! Kiedy wejdziemy, chociaż rozepnij sobie ze trzy guziki – tak oceniła moją wyjściową bluzkę. – A teraz popraw makijaż, jest o wiele za blady.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, towarzystwo bawiło się w najlepsze. Było mnóstwo ludzi, alkohol lał się strumieniami, więc nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Jola niemal od razu zapadła się pod ziemię. Po chwili spostrzegłam, jak z kieliszkiem wina w dłoni stoi przy choince, a przy niej trzech facetów. „Ta to ma wzięcie” – westchnęłam i rozejrzałam się za jakimś napojem, który nie zawierałby procentów. Nie znoszę alkoholu równie mocno jak papierosów.
W tym momencie wyrósł przede mną jakiś chłop. Wielki był i mocarny niczym gladiator. Przestraszyłam się.

– Masz na coś ochotę? – ryknął mi nad uchem. – Przynieść ci drinka?

– Nie, dziękuję, nie piję – odparłam mało zachęcająco i ruszyłam do kuchni.

– Przyjechałaś samochodem? Zwariowałaś?! Taka piękna dziewczyna zawsze znajdzie kogoś, kto ją odwiezie, na przykład mnie. Może zatańczysz?

– Nie, dziękuję, nie tańczę – warknęłam już rozeźlona, bo jego wielka klata tarasowała mi drzwi do kuchni.

Na szczęście zjawił się ktoś znajomy, zajęłam się rozmową, a mój adorator znikł z puszką piwa. Nie na długo. Po kwadransie pojawił się znowu, złapał mnie za rękę i bezceremonialnie pociągnął na parkiet. „Co za nachalny typ! – pomyślałam, ale nie chciałam robić afery. – Jak z nim zatańczę, da sobie spokój, bo żadna ze mnie baletnica”. Rzeczywiście, gdy tylko piosenka się skończyła, mój koszmarny nowy znajomy zniknął z horyzontu. Wrócił po kilku minutach.

– Wiem już jak masz na imię! – wykrzyknął. – Łania! Sarenko ty moja, wypijmy bruderszaft, mam dla ciebie sok pomidorowy… Rudolf jestem.

Był już nieźle wstawiony, cmoknął mnie w oba policzki, a potem – rozochocony – próbował mnie pocałować. Miałam tego dość. Chciałam już pójść do domu, ale kiedy zaczęłam się dyskretnie przesuwać w stronę przedpokoju, od razu zastąpił mi drogę.

– Wychodzisz już? – zdziwił się.

– Skąd ci to przyszło do głowy? Jak będę wychodzić, zawołam renifera Rudolfa, żeby swoim magicznym czerwonym nosem oświetlił mi drogę do domu – odparłam zjadliwie.

– Może za dużo wypiłem – wycedził - ale ty, sarenko, na Mikołaja mi nie wyglądasz, a tylko jemu przyświecam nosem w ciemności. Oczy masz jak łania, ale jęzor na końcu ci się rozdwaja jak u żmijki. Idę po piwo, a tobie przyniosę wody z miętą, może ci ten twój język wystudzi!

I poszedł do kuchni.

Chwila – i już zwijał się z bólu na podłodze

Ucieczka nie wchodziła w grę… Zanim zdążyłabym się ubrać, Rudolf z pewnością znów byłby przy mnie. Czułam, że robi się nieprzyjemnie, a wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Na pewno będzie chciał mnie odprowadzić do samochodu, a po drodze zaatakuje na klatce schodowej… Zdesperowana uznałam, że muszę w spokoju wykombinować jakiś plan. Nim wrócił, zamknęłam się więc w łazience. Raz po raz ktoś pukał, lecz ani mi w głowie było wychodzić, dopóki czegoś nie wymyślę. I nagle… drzwi od łazienki z hukiem wyleciały z zawiasów. A w progu wśród zgliszczy stanął mój amant.

Wypadłam z łazienki jak bomba, po drodze do drzwi wyjściowych łapiąc swoją kurtkę. Rudolf próbował mnie zatrzymać w korytarzu, ale w tej samej chwili wstąpiły we mnie nadludzkie siły… Jednym celnym kopniakiem wygrałam nierówny pojedynek chucherka z goliatem: wielki chłop legł zwinięty w kłębek i jęczał, trzymając się za męskość. Byłam tak roztrzęsiona, że nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Kilka tygodni po tym feralnym wydarzeniu trafiła mi się okazja wyjazdu do Francji. Zawsze marzyłam, by zobaczyć Paryż. Miałam jechać „na doczepkę” z przyjaciółmi i ich kuzynem. Ten kuzyn załatwił nam noclegi w Paryżu u znajomych i miał nas zawieźć swoim autem.

W dniu wyjazdu stawili się pod moim blokiem. Za kierowcą siedział… Rudolf!

– Aniu, to Rudolf. A to jest właśnie Ania – dokonała prezentacji przyjaciółka. – Ale wołamy na nią „Łania”, bo jest łagodna i niesłychanie płochliwa.

– Rzeczywiście jest płochliwa – wyraźnie zgrzytnął zębami Rudolf. – Ma jednak bardzo mocne kopytka, potrafi nieźle wierzgnąć i do tego trafia w punkt.

Zrobiło mi się głupio, bo ten chłopak w świetle dziennym wyglądał na całkiem przyzwoitego. Przeprosiłam go więc, że zachowałam się wtedy jak wariatka.
W drodze do Paryża Rudolf opowiedział nam historię znajomości ze mną ze swojego punktu widzenia. Gdy mnie zobaczył taką niewinną, zapiętą pod szyję, oniemiał z zachwytu. Byłam inna niż wszystkie dziewczyny. Zwykle prawie nie pije, więc alkohol szybko uderzył mu do głowy, dlatego zachowywał się tak namolnie. Im bardziej go odtrącałam, tym mocniej mu zależało. Wydawałam mu się krucha, delikatna, więc kiedy znikłam na pół godziny w toalecie, był przekonany, że zasłabłam. Chciał mnie ratować, dlatego wszedł razem z drzwiami. Cios, którym go powaliłam, był godny Bruce’a Lee, ale nie miał mi tego za złe. Wychwalał nawet moją odwagę i refleks.

Oj, boi się chłopiec moich kopytek

W ciągu tygodnia we Francji Rudolf dożywotnio wyleczył mnie z kompleksów. Uwierzyłam w siebie! I wreszcie uwierzyłam, że mogę się podobać… Po powrocie zaczęliśmy się spotykać. Już po kilku miesiącach znajomości byłam zakochana i przekonałam się, że Rudolf był wart tej miłości. Czuły, opiekuńczy, z ogromnym poczuciem humoru…

Reklama

Czas płynął, a ja czekałam, kiedy mi się oświadczy. Wyraźnie też mnie kochał – dawał mi to odczuć każdym gestem i słowem, ale rozmowy o ślubie unikał. Zdesperowana zapytałam go w końcu dlaczego. Wtedy z uśmiechem powiedział, że się boi. Nie, że odmówię, tylko że znów jego Łania użyje kopytek…

Reklama
Reklama
Reklama