Reklama

To nie testament dziadka mnie zaskoczył. Tylko to, co znalazłam kilka dni później, zamknięte na dwa zamki i jeden numer szyfrowy. Walizka. Pełna gotówki. A wtedy – o ironio – po raz pierwszy poczułam, że może... może nie znałam dziadka tak dobrze, jak mi się wydawało.

Ostatnia wola dziadka i zaskoczenie

Pogrzeb dziadka odbył się w czwartkowe przedpołudnie. Pochmurny dzień, jakby pogoda też uznała, że szkoda zachodu na słońce. Wszyscy stali w półokręgu wokół trumny – ciotka Basia ocierała łzy chusteczką, ale dobrze wiedziałam, że to teatr. Jeszcze godzinę wcześniej w kuchni dopytywała, czy „ten notariusz to przyjedzie zaraz po złożeniu do ziemi”.

– Ilonka, ty siedzisz z przodu u notariusza, nie? – szepnęła do mnie wtedy, jakbyśmy miały się podzielić łupem.

– Siedzę, bo jestem w testamencie. Ale nie wiem, na co liczysz, Basia. Dziadek był sknerą – mruknęłam.

– A ty niby nie liczysz na nic?

Wzruszyłam ramionami. Pewnie, że liczyłam. Tyle że znałam życie. Po dziadku mogliśmy dostać co najwyżej parę sflaczałych opon z garażu i szufladę pełną rachunków za prąd z lat 80.

Po pogrzebie cała rodzina przeniosła się do biura notariusza, który wyglądał, jakby go wyrwano z drzemki. Otworzył teczkę i spojrzał na nas znad okularów.

– Zgodnie z ostatnią wolą państwa Edwarda K., testament otwieramy w obecności spadkobierców wskazanych z nazwiska.

– No, wreszcie – wymamrotał stryj Stefan, poprawiając krawat.

Czytało się to jak suchy raport. Ciotka Maria – działka. Stryj Stefan – samochód. Mama – zegarek po babci. A ja?

– Pani Ilona K. otrzymuje walizkę znajdującą się w piwnicy lokalu przy ulicy Wrzosowej 7. Kod do zamka: 4321.

W sali zapanowała cisza.

– Walizkę? – powtórzyłam głucho. – Co on, żartował?

Notariusz tylko skinął głową. A ja poczułam, że coś tu śmierdzi... ale na pewno nie żartem.

Walizka z piwnicy

Klucz do piwnicy mama trzymała w puszce po landrynkach. Tej samej, w której dziadek chował rachunki, gwarancje i przydział na cukier z PRL-u. Gdy tylko do niej zajrzałam, klucz czekał, jakby wiedział, że po niego przyjdę.

– Na pewno chcesz tam sama iść? – zapytała mama, siedząc na brzegu łóżka.

– A co, myślisz, że walizka mnie zaatakuje?

– Po prostu… – zawahała się. – Twój dziadek był… ekscentryczny.

– To wersja na papierze. W domu mówiliśmy: dziadek był dziwakiem – uśmiechnęłam się krzywo i z kluczem w ręce zeszłam na dół.

Piwnica pachniała kurzem i wilgocią. Znałam to miejsce z dzieciństwa – tu trzymało się słoiki, rowery i stare meble. Drzwi do boksu dziadka skrzypnęły jak w horrorze. W środku – porządek aż niepokojący. Każde pudło podpisane, każdy kabel zwinięty w ósemkę. I pośrodku – ona. Walizka. Granatowa, lekko obdarta, z zamkiem szyfrowym i przyczepioną metką „Ed K.”

Wklepałam kod. 4321. Klik. Zamek puścił. Przez chwilę nie otwierałam. Co, jeśli tam będą… nie wiem, stare gazety? Zgniecione kasztany? Naga prawda o dziadku? Ale nie. W środku były poukładane pliki banknotów. Setki. Tysiące. Dziesiątki tysięcy! W różnych nominałach. A pod nimi kartka, odręcznie napisana: „Na start, Ilonko. Nie mów nikomu”.

– Co do… – szepnęłam.

I choć nigdy nie byłam skłonna do dramatyzowania, usiadłam na drewnianej skrzyni i przez chwilę patrzyłam tępo w przestrzeń. Dziadek. Sknera. A jednak – zostawił mi fortunę.

Tajemnice dziadka

Z walizką wróciłam do mieszkania, jakby to był zwykły bagaż podróżny, nie pół życia oszczędności. Mama spojrzała na mnie pytająco, ale nie powiedziała ani słowa. Tylko raz jej wzrok zjechał na walizkę i z powrotem na mnie.

– I co? – zapytała w końcu.

– Było... więcej niż się spodziewałam – powiedziałam wymijająco. – I kartka. Od dziadka.

– Aha. To pewnie nie pochwalił się, że zostawił tam dwieście numerów „Młodego Technika”.

– Mamo. To są pieniądze. Prawdziwe. Pliki banknotów.

Zamarła. Potem usiadła powoli na krześle.

– Chcesz powiedzieć, że… on miał jakieś oszczędności?

– „Jakieś” to dobre słowo. Miał ich dużo.

– Ilona, twój dziadek zapisywał każdą wydaną złotówkę w zeszycie. Kiedyś wytknął mi, że zostawiłam światło w łazience na sześć minut.

– A może właśnie dlatego miał tyle oszczędności?

Mama milczała przez chwilę. Potem pokręciła głową.

Ja nic z tego nie rozumiem. Całe życie powtarzał, że bieda, że emerytura mizerna, że nie starcza na lekarstwa… A tu nagle walizka gotówki? To się nie trzyma kupy.

– Może nie chciał, żeby ktoś coś od niego chciał. Może się bał?

– Bał się, że go okradniemy?

– Może bał się, że jak się dowiemy, to nie będziemy go lubić za nic.

– Ilona… przecież nikt go nie lubił.

– No właśnie.

Patrzyłyśmy na siebie przez moment w milczeniu. A potem mama wstała, podeszła do okna i mruknęła:

– Schowaj to dobrze. I uważaj, z kim o tym gadasz. Ludzie są pazerni. Nawet w rodzinie.

Wątpliwości w banku

Następnego dnia nie mogłam się skupić na niczym. Nawet serial, który zwykle oglądałam z herbatą i kocem, nie był w stanie mnie wciągnąć. Wciąż widziałam tę walizkę i kartkę. „Nie mów nikomu”. Ale przecież już powiedziałam. Mamie. Czy to się liczy? Postanowiłam pójść do banku. Nie żeby od razu wpłacać – chciałam się tylko zorientować, czy można tak po prostu… wiecie, wrzucić na konto tyle gotówki. Bez podejrzeń.

– Dzień dobry, mam pytanie trochę… nietypowe – zaczęłam, gdy usiadłam przy biurku doradcy.

– Jasne, proszę mówić – uśmiechnął się uprzejmie.

– Gdyby ktoś, na przykład… ja, miała większą sumę gotówki. W papierze. To czy można ją bez problemu wpłacić na konto?

– Oczywiście, chociaż zależy, co znaczy „większa suma”. Jeśli przekracza 15 tysięcy euro, musimy zgłosić transakcję do odpowiednich organów. Takie są przepisy. Ale dla pani to tylko formalność, proszę się nie martwić.

– A czy… trzeba tłumaczyć, skąd są te pieniądze?

Zawahał się, a potem odparł:

– Może się zdarzyć, że bank poprosi o źródło pochodzenia środków. W spadkach, darowiznach, sprzedaży nieruchomości – wszystko da się wyjaśnić. Chodzi tylko o zgodność z przepisami. To procedura, nic osobistego.

Skinęłam głową, jakbym się niczym nie przejęła, ale w środku miałam mętlik.

Dziadek nie zostawił mi tych pieniędzy oficjalnie. Ani słowa o gotówce w testamencie. Walizka była jak wiadomość spod stołu. I co teraz?

Plan działania

Wieczorem usiadłam z mamą przy stole. Walizka stała zamknięta w szafie, ale dało się czuć jej obecność.

– I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytała mama, nalewając sobie herbaty.

– Myślałam, żeby wpłacić na konto. Ale jak powiedziałam w banku, to może się zaczepić o papiery, procedury… pytania.

– No to może trzymaj w gotówce? – wzruszyła ramionami. – Dziadek jakoś trzymał.

– Mamo, on był z innej epoki. Ja nie chcę żyć w konspiracji. Poza tym… mam plan.

– Oho, teraz się zacznie – mruknęła z przekąsem.

– Przemyślałam to. Skoro dziadek zostawił mi to „na start”, jak napisał, to może… użyję tych pieniędzy naprawdę na start. Chcę założyć działalność. Wiesz, ta moja biżuteria, którą robię po godzinach – ciągle ktoś pyta, czy mogę coś sprzedać. Może to znak?

Mama uniosła brew.

– Dziadek, ten sam, co robił notatki z rachunku za prąd, sfinansuje ci... warsztacik artystyczny?

– I jeszcze mi to napisał! „Na start, Ilonko”. Dla niego to było coś dużego. Gdyby chciał, żebyśmy sobie podzielili pieniądze, wpisałby to w testament. A zostawił mi walizkę. To nie przypadek.

– No dobra – westchnęła. – Ale zrób to porządnie. Zgłoś, rozlicz. Nie chcesz, żeby ci potem skarbówka zaglądała do garnków.

– Zgłoszę ten spadek.

– Widzę, że już jesteś w trybie biznesowym – uśmiechnęła się mama.

– Bo wiesz… dziadek chyba we mnie wierzył. Tylko nie umiał tego powiedzieć.

Słowa dziadka jak żywe

Zgłosiłam spadek w urzędzie skarbowym. Wszystko zgodnie z prawem. Urzędniczka spojrzała na mnie tylko raz znad biurka. Dwa miesiące później miałam już zarejestrowaną działalność. Kupiłam porządne narzędzia, wynajęłam niewielką pracownię. Pierwsze zamówienia przyszły szybciej, niż się spodziewałam.

Pewnego dnia przyszła do mnie mama z listem w ręce.

– To znalazłam w jednej z książek po dziadku. Chyba do ciebie.

Wzięłam kartkę. Było tam kilka zdań, pismo znów jego, nierówne, pochyłe: „Może uważałaś mnie za starego sknerę. I może miałaś rację. Ale jedno wiedziałem – że ty nie zmarnujesz ani grosza. Rób po swojemu, Ilonko. I nie gadaj o tym za dużo”. Zachichotałam pod nosem. Klasyczny dziadek. Nawet po śmierci potrafił być oszczędny w słowach. Wiedziałam jedno – gdybym miała wybierać między spadkiem w papierach a tą walizką z kartką, wybrałabym to drugie. Bo nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że ktoś we mnie uwierzył. Nawet jeśli dopiero na koniec.

Ilona, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama