Reklama

Stasiu zasiadł do późnego obiadu, a może raczej wczesnej kolacji. Jak zawsze przy tym przeglądał gazetę. Mój małżonek zwykł mawiać, że lepiej czytać podczas jedzenia niż w ogóle tego nie robić. Cóż, zabierał też prasę udając się do ubikacji...

Reklama

Patrzcie no! – sapnął nagle, brzdękając sztućcem o talerzyk.

Mój mąż nie miał na myśli pulpetów w sosie borowikowym, choć bardzo je lubił. Przeczytał coś w swojej gazecie.

I znowu na coś narzekał

– Ten pomysł jest kompletnie chory – uzupełnił po chwili, z równie wielkim zaskoczeniem.

– O czym ty mówisz? Jaki znowu pomysł? – zapytałam bez większego entuzjazmu, skupiając się na szykowaniu jabłek do ciasta.

– Chcą wprowadzić zakaz handlu papierosami – oświadczył Staszek takim głosem, jakby mowa była o globalnym zakazie spożywania alkoholu.

– Tak, też o tym słyszałam w wiadomościach – odezwałam się. – I cieszę się z tego, bo palenie to okropny nawyk. W dodatku w naszej rodzinie nikt nie pali, więc po co się przejmujesz?

– Przejmuję się, ponieważ to atak na wolność obywateli! Poczekaj tylko, niedługo w imię dbania o nasze zdrowie zakazane zostanie jedzenie tłustych potraw, picie mocnego alkoholu oraz spożywanie soli, cukru i kawy, bo one również nie są zdrowe… – mój mąż zaczynał wchodzić na wyższe obroty.

Trochę dramatyzujesz – stwierdziłam łagodnie, chcąc załagodzić sytuację.

– Nie zgodzę się z tobą, ale rozumiem frustrację palaczy – powiedział Staszek, wstając od stołu i wyciągając z lodówki swój ulubiony napój w puszce. – Wyobraź sobie, że jakiś biurokrata zakazałby mi picia piwa niepasteryzowanego i zmusił do picia tylko tego pasteryzowanego. Osobiście bym go udusił! Mój dziadek Wacław często powtarzał, że naszym światem kierują głupcy i obłudnicy.

„Tak, a może jeszcze to wina masonerii!” – przemknęło mi przez myśl, ale nie odważyłam się powiedzieć tego głośno. Mój mąż był wyjątkowo wyczulony na wszelkie uwagi dotyczące staruszka. Nie mogłam się temu dziwić – po tym, jak w tragicznych okolicznościach stracił babcię i rodziców, ten ekscentryczny starszy mężczyzna zastąpił Staszkowi całą rodzinę. Był dla niego niczym tata, mama i najbliższy kumpel w jednym. Kiedy kogoś kochasz tak mocno, jesteś w stanie wybaczyć mu dosłownie wszystko – nawet wady charakteru czy staroświeckie przekonania.

Ja omijałam go z daleka

Według mnie dziadek Wacław to był niezły dziwak, zacofany typ i seksista jakich mało. Telewizor omijał szerokim łukiem, komputer napawał go przerażeniem, telefony komórkowe uważał za szatański pomysł, a kobiety za niezbyt mądre istoty, które powinny tylko siedzieć w domu i rodzić dzieci. Nie wierzył w żadne urzędy czy instytucje, całą swoją kasę trzymał w „skarpetce”, wierzył w jakieś dziwne teorie spiskowe i rychłą apokalipsę. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy!

Mieszkaliśmy z mężem i jego dziadkiem razem od momentu, gdy tylko wzięliśmy ślub. Łączyło nas nie tylko wspólne mieszkanie, ale też miłość do tego samego rudowłosego czworonoga, dlatego zależało nam na utrzymywaniu dobrych stosunków. Dziadunio więc powstrzymywał się od wygłaszania przy mnie swoich nieco szowinistycznych poglądów, a ja nie usiłowałam za wszelką cenę wpłynąć na jego zachowanie.

Parę lat temu dziadka dopadł zawał. Chwilę wcześniej spacerował radośnie z psiakiem po trawniku, a sekundę później runął bezwładnie na zimię, umierając w jednej chwili…

Dopiero po miesiącu od pogrzebu okazało się, że za fasadą kompletnego świra skrywał się racjonalnie kalkulujący facet. Ten pozornie pomylony staruszek złożył u prawnika oficjalnie poświadczony zapis ostatniej woli, w którym przepisał na nas dom, wszystkie sprzęty, samochód oraz zbiór drogocennych, niewielkich zegarów. Otrzymaliśmy też zapieczętowaną papierową torebkę, a w środku było 20 tysięcy i notka z wiadomością, że to pieniądze na pokrycie wydatków związanych z pogrzebem.

– W porządku, ale zastanawia mnie, gdzie podziała się cała reszta pieniędzy – głowił się Staszek, kiedy opuściliśmy kancelarię.

No dobra, przyznam się, że sama też się nad tym zastanawiałam, ale w żaden sposób tego nie okazywałam. Zresztą, z natury nie jestem zachłanna i te całe oszczędności dziadka były mi totalnie obojętne.

Sam dziadek chwalił się przy każdej okazji, że uzbierał niemałą fortunę i że kiedy odejdzie, to ani my, ani nasze przyszłe pokolenia nie zaznają biedy. Wspomniał też, że forsę trzyma w jakimś bezpiecznym schowku i przekaże ją wnukowi, jak ten doczeka się syna. Wtedy dziadek miał już skończone 70 lat, a zdrowie mu dopisywało. Nam się jeszcze do pieluch nie spieszyło, więc te bajońskie sumy nikogo specjalnie nie interesowały. Ale jak dziadek Wacek nagle zmarł, to wszystko się pozmieniało.

Zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, gdzie dziadek mógł schować swoje oszczędności i postanowiliśmy je odnaleźć. Staszek przeszukał cały dom od dołu do góry, sprawdził każdą możliwą skrytkę, a nawet postukał w ściany. Niestety, bez powodzenia. Po pół roku stwierdziliśmy, że pora się poddać i pogodzić się z faktem, że pieniądze dziadka zniknęły na dobre...

Dziadek nie miał wstydu!

– Skarbie, daj spokój z kłopotami palaczy i zajmij się naszymi sprawami. Zbliża się zima, musimy wymienić piec, zająć się dachem i dokończyć remont łazienki – rzuciłam zniecierpliwiona.

Staszek wstał z krzesła i zaczął chodzić w tę i z powrotem po pokoju

– Łazienka będzie zrobiona przed weekendem. Muszę dołożyć kilka kafelków i przymocować sedes do posadzki. Specjalista od dachu wpadnie do nas w przyszłym tygodniu, ale o instalacji grzewczej nie ma co marzyć. Nie mamy wystarczająco pieniędzy – wymamrotał małżonek, sięgając po jedną z ramek ze zdjęciami ustawionych na komodzie.

– Ech, dziadziuś, dziadziuś, powinieneś się rumienić ze wstydu – odezwał się do fotografii głosem przepełnionym naganą. – Chałupa się rozpada, fury ledwo zipią, u Anki w robocie zjawił się komornik i zwalnia wszystkich jak leci, konto świeci pustkami, w piwnicy pleśń, kwiatki w ogródku tego lata szlag trafił, a ty sobie nie żyjesz i masz w nosie nasze problemy. Gdzie ukryłeś pieniądze? Może dałbyś jakąś wskazówkę z zaświatów, co? Jak piec całkiem padnie, będę zmuszony sprzedać twoje zegarki…

Wzięłam od męża zdjęcie i odłożyłam je tam, gdzie leżało wcześniej.

– Dziadek nie dawał wiary w życie po śmierci. No i postawił nam warunek, a myśmy go nie dopełnili – przypomniałam mojej drugiej połówce.

– No tak, racja. Słowo honoru było dla niego ważniejsze niż kasa – westchnął mój ślubny, przebrał się w roboczy strój i poszedł układać pozostałe płytki.

Zamiast patrzeć na męża jak klei płytki, postanowiłam zająć się czymś sensownym. A mianowicie ogarnąć kuchnię i upichcić jakieś ciacho na weekend.

Po upływie dwóch godzin z toalety dobiegł donośny głos Staszka, który powiedział, że chętnie skosztowałby swojego ulubionego piwa. Przyniosłam mu następne piwo w puszce, przy okazji wyrażając aprobatę dla desenia płytek nad wanną oraz barwy, jaką miała fuga.

Masz prawdziwy talent – stwierdziłam z pełną szczerością.

– No pewnie – odparł bez cienia skromności, prezentując szeroki uśmiech. – Jeśli stracę robotę, to bez żadnego kłopotu przebranżowię się na fachowca od remontów.

– Okropność, nawet tak nie mów – zareagowałam stanowczo.

– Odpukać w niemalowane! – posłuchał mnie bez wahania i naniósł klej na kolejną płytkę.

Idąc z powrotem do kuchni, coś raptem mignęło mi przed oczami. Moment później usłyszałam cichy szelest, stukot i brzdęk. Zatrzymałam się nagle, odwróciłam i szybko namierzyłam, skąd dochodził hałas. Na wypolerowanych deskach podłogowych, zaledwie jakiś metr ode mnie leżała fotografia dziadka Wacława. Nie zdziwiłam się, ani nie wystraszyłam, bo dosłownie przed chwilą grzebałam w kredensie, więc pewnie niechcący popchnęłam zdjęcie na skraj mebla.

Czy to była wskazówka?

Ramka przetrwała bez szwanku, ale szyba już nie miała tyle szczęścia. Na szklanej powierzchni pojawiły się spore rysy, tworzące niezwykły kształt, niczym bazgroły małego dziecka przedstawiające dom. Ale to był doprawdy osobliwy domek – pozbawiony wejścia i okien, za to z ogromną wyrwą z przodu. Ten widok przywodził mi na myśl coś znajomego, jednak nie zdążyłam rozgryźć co dokładnie, bo z werandy dobiegło ujadanie naszego czworonoga.

Pięć lat temu do naszego domu trafił kundelek. To był naprawdę bystry psiak, ale miał problem z podjęciem decyzji, czy woli być pupilem domowym, czy może raczej wolałby żyć na podwórku. Czasami sypiał w nocy obok naszego łóżka albo posłania dziadka, a kiedy indziej wybierał budę. Bywało tak, że jednego dnia zachowywał się jak typowy wiejski kundel, a następnego jak pieszczoch kanapowy. Zdarzało się, że był całkowicie posłuszny i reagował na każdą komendę, a innym razem po prostu nas ignorował, udając, że wcale nas nie zna.

Stasiu dowcipkował, iż czworonóg ma jakieś zaburzenie tożsamości. Według mnie natomiast Lester niewątpliwie odziedziczył nieco kociej natury i dlatego postępuje tak, a nie inaczej.

Po chwili do ujadania dołączyło niecierpliwe skomlenie. Uchyliłam wejście i podrapałam Lestera za uchem.

Cześć, piesku, co tam? Wszystko gra? – zwróciłam się do niego.

Swym językiem musnął moją rękę, po czym ruszył w kierunku pokoju dziennego. Skrupulatnie obwąchał fotografię spoczywającą na podłodze, a jego ogon zamachał z zadowoleniem.

Następnie w mgnieniu oka opróżnił miskę z karmą i pognał w stronę przedsionka.

– No tak, dziś preferujesz nocleg w budzie, zgadza się? – odgadłam jego intencje. – Jak sobie życzysz. Podrzucę ci potem trochę mięska.

Pupil niecierpliwie prychnął i szturchnął mnie nosem, więc bez zbędnej zwłoki otworzyłam drzwi i wypuściłam go na dwór.

– Aneczko? Ktoś wpadł do nas z wizytą? – spytał zaciekawiony Staszek.

– Nic takiego, po prostu pies się tu kręci – odpowiedziałam, schylając się po zdjęcie. – Są gdzieś u nas nieużywane ramki na zdjęcia? Dziadek Wacław zleciał z szafki i trochę się poobijał.

– Na strychu powinny być, później ci je wygrzebię... – odpowiedział. – Mmm, co to za cudowny zapach? Szarlotka?

– No chyba nie schabowy – odpowiedziałam żartobliwie.

– Dobra, to na dzisiaj koniec roboty. Zagrzej wodę na herbatkę i włącz telewizję. Zobaczmy, co tam w świecie się dzieje.

Około dziewiątej Stanisław poklepał się dłonią po brzuchu i przeciągnął się, szeroko otwierając usta.

– Ależ jestem zmordowany – powiedział do mnie zaspany. – Pójdę zaryglować bramkę, zobaczę, co słychać u naszego psiaka i chyba się położę do łóżka.

– Dobrze, dobrze – bąknęłam ledwo kontaktując, bo byłam wpatrzona w jakiś serial w telewizji. – Obiecałam Lesterowi kawałek mięska na kolację. Daj mu je, proszę, jest w lodówce. Na takim niebieskim, plastikowym talerzyku.

– Dobrze, zaniosę futrzakowi… – odparł Staszek, kierując się w stronę drzwi.

Co tam się wyprawiało?

Codzienna, wieczorna inspekcja całego domu zazwyczaj zabierała mojemu małżonkowi około dziesięciu minut. Tego konkretnego dnia powrócił dopiero po pół godzinie. Chwycił mnie gwałtownie za dłoń, poderwał z sofy i zaczął prowadzić w kierunku wyjścia.

Poczułam wtedy ogromny niepokój, ponieważ w jego spojrzeniu dostrzegłam obłęd, a na twarzy wykwitły mu dziwne, nienaturalne wypieki.

Rany, Staszek, o co chodzi? Pali się? Lester dał nogę? Zwłoki na naszej działce? – usiłowałam dociec, czemu tak wariuje. – Dasz mi chociaż narzucić kurtkę na plecy i założyć buty? Lodowato na dworze…

– Wykluczone! – wypalił roztrzęsionym z wrażenia głosem, następnie capnął z wieszadła płócienną torbę i niemal zepchnął mnie z tych schodów.

Na samym początku dostrzegłam myszkującego obok budy psa i kamień spadł mi z serca. Bardzo lubiłam tego naszego psiaka… Byłabym naprawdę smutna, jakby mu się przytrafiło coś niedobrego.

Dalej coś jeszcze wypatrzyłam. Wyrwana trawa, wszędzie porozrzucana ziemia, a w niej tkwią jakieś dziwne, okrągłe przedmioty. Chwilę mi zajęło, zanim zrozumiałam, że to wcale nie są jakieś krążki, tylko pokrywki od słoików.

– To sprawka psiaka. Wykopał w sumie dziesięć słoików, a w każdym jest chyba po trzydzieści tysięcy! Tak mi się wydaje – wyjaśnił mój ślubny. – Dziadek Wacek schował całą swoją kasę raptem metr od budy Lestera. Możesz w to uwierzyć?

„Spękana szyba widoczna na zdjęciu, chatka pozbawiona drzwi i okien, z otworem umieszczonym w przedniej części budynku… Wygląda identycznie jak jakaś psiarnia!" – pomyślałam sobie. Nie, to nie może być prawda. Takie sytuacje nie przytrafiają się zwykłym osobom w codziennym życiu.

– Wiesz co, chyba ci uwierzę, w końcu twój dziadek to był niezły dziwak – w końcu powiedziałam szczerze.

– Ano, fakt, taki właśnie był – zgodził się Staszek. – I faktycznie zdarzało mu się odjeżdżać.

– Zdarzało?

– Dobra, prawie na porządku dziennym – uściślił.

– Zwariował po tym, jak odeszli jego najbliżsi – żona i syn. Nic dziwnego, w takiej sytuacji każdy by chyba oszalał. Ale zastanawiam się... Myślisz, że to zwykły zbieg okoliczności?

– O czym ty mówisz? – zrobiłam zdziwioną minę.

– No wiesz, chodziło mi o to, jak mu groziłem, że pozbędę się jego ukochanych zegarków. No i jeszcze ta rozbita ramka ze zdjęciem...

– Chcesz powiedzieć, że duch dziadka zrzucił fotografię z szafki, a potem podpuścił psiaka, żeby wykopał schowaną kasę?

Mój mąż poczuł się trochę niezręcznie

Po prostu gadam głupoty – mruknął zawstydzony, a następnie uklęknął i zaczął wkładać słoiczki do siatki.

Gdy już ochłonęłam, a kasa znalazła się na koncie, poszłam do lekarza ginekologa. To nie była jakaś nagła wizyta, tylko wcześniej umówione, rutynowe badanie.

– Przepraszam, ale czy ostatnio miała pani opóźnienie okresu? – zapytał doktor, zerkając na mnie kątem oka.

– Faktycznie był spóźniony, ale dużo się ostatnio denerwowałam. No i razem z mężem używamy zabezpiecz…

– O ile dni mniej więcej? – nie pozwolił mi dokończyć.

– Jakieś dwanaście do czternastu dni opóźnienia.

– No to wszystko jest już dla mnie jasne. Spodziewa się pani dziecka. Serdeczne gratulacje – uśmiechnął się od ucha do ucha i lekko uścisnął moją dłoń.

Nasz malutki Aleksander Wacław za parę dni, w czasie Świąt Bożego Narodzenia, będzie obchodził swoje pierwsze w życiu urodziny. Chłopczyk jest dość szczuplutki i ma rude włoski, zupełnie jak jego tata Staszek i rzecz jasna pradziadek Wacek. Ja zaś wciąż intensywnie rozmyślam nad tym, co w całej tej naszej rodzinnej opowieści było jedynie zbiegiem okoliczności, a co mogło stanowić efekt aktywności dziadka już po jego odejściu z tego świata.

Reklama

Anna, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama