Reklama

Zimowy pejzaż w rzeźbionych, złoconych ramach: śnieżna przestrzeń zamknięta czarną kreską lasu… na bladym niebie kłębiaste obłoki wyglądające tak, jakby zaraz miały sypnąć lodową kaszą. Ani śladu człowieka, sarny, zająca czy choćby wrony. Smutno
i zimno! Taki obraz wisiał w pokoju moich dziadków.

Reklama

Zawsze mi się wydawało, że oni pasują do tego nastroju. Też byli cisi, bez uśmiechu, mieli zawsze chłodne ręce. Mama mówiła, że to efekt kłopotów z krążeniem, ale ja nie wiedziałem, co to znaczy. Po prostu nie lubiłem wchodzić do ich pokoju, a tego obrazu wręcz się bałem!

Gdy podrosłem, zauważyłem, że prawie ze sobą nie rozmawiają! Mieszkali razem, spali w małżeńskim łożu, wspólnie siadali do posiłków. Chodzili nawet na spacery do parku, ale nie trzymali się pod rękę. A do kościoła babcia chodziła sama. Dziadek nie towarzyszył jej nawet w święta.

Ich jedyny syn, mój tata, był zupełnie inny – wesoły, towarzyski… Podobno babcia kiedyś także tryskała humorem. W młodości musiała być śliczna! Na ślubnym zdjęciu wygląda jak gwiazda filmowa; ma duże czarne oczy, włosy blond i pełne usta. Dziadek patrzy tak, jakby chciał ją zjeść!

To, czego od niego żądała, było wbrew naturze

Miała siedemnaście lat, gdy wyszła za mąż. Była w ciąży, więc dostali pozwolenie z USC. Udzielała się w parafii, dlatego w kościele też poszło gładko. Ale kilka miesięcy później z porodem – już nie. Dziecko było duże i niewłaściwie ułożone, a babcia miała szczupłą sylwetkę (pięćdziesiąt pięć centymetrów w talii) i biodra jak u dziewczynki. We wczesnych latach 50. ubiegłego wieku, z małej dziury, w której mieszkali dziadkowie, do najbliższego szpitala trzeba było wieźć chorego furmanką trzydzieści kilometrów. Na domiar złego była zima, zaspy, zawieja śnieżna. Gdy wreszcie dojechali, lekarz zapytał: kogo ratujemy, żonę czy dziecko? Dziadek podobno długo się zastanawiał. Babcia mu tego nie wybaczyła! Kiedy wydobrzała, oświadczyła, że nigdy nie położy się z dziadkiem do łóżka. I nie będzie już jego prawdziwą żoną. Ani nie urodzi mu dziecka.

– Masz wybór. Albo, albo. Znajdziesz sobie inną, to dam ci rozwód! Jeśli zostaniesz, dopasujesz się do mnie. I ani słowa o tym, co się stało!

– A jak nie wytrzymam… Jestem zdrowy chłop, i co, mam sobie zawiązać na supeł? – dziadek zawsze miał dosadny język.

– To pójdę do studni! Znasz mnie, słów na wiatr nie rzucam… Zastanów się dobrze, żebyś nie żałował!

Dziadek czuł się tak, jakby miał sobie wyrwać serce. Kochał babcię do szaleństwa. Nie rozumiał jej decyzji, ale łudził się, że z czasem zapomni. Przed świętym obrazem przysiągł, że będzie, jak ona chce. Miał dwadzieścia cztery lata. Dotrzymanie przyrzeczenia byłoby wbrew naturze! Był normalnym, zdrowym, zakochanym mężczyzną, cały dzień kręciła się koło niego kobieta, której pożądał i do której miał prawo, bo była jego żoną. Tak uważał…

Dopóki mógł, dawał radę

W końcu dopiął swego. Rano nie wstała do gospodarstwa. Na drugi dzień też nie i na trzeci. Do obrządku przybiegała jej matka, ale z nią też nie rozmawiała. Nie poruszała się, nie wstawała do ubikacji, robiła pod siebie. W końcu zawołali doktora, on wezwał karetkę. Zabrali babcię do szpitala.

Wróciła po paru miesiącach, z dużym już brzuchem. Tym razem dziadek nie ryzykował i przed zbliżającym się terminem porodu zawiózł ją do szpitala. Mój ojciec pojawił się na świecie w wyniku cesarskiego cięcia. Przez pierwsze tygodnie babcia wcale nie zauważała niemowlęcia. Zachowywała się, jakby go nie było. Potrafiła spokojnie czesać i zaplatać gęste popielate warkocze, kiedy tata zanosił się od płaczu w drewnianej kołysce. Nie zwracała na to uwagi…

Chłopak rósł, stawał się coraz silniejszy, dreptał za matką krok w krok, ale to nie pomagało; nie zajmowała się nim, odwracała się, odpychała… Był ciekawski, więc pewnego razu podreptał w stronę studni, nachylił się i... Babcia złapała go w ostatniej chwili. Ci, którzy to widzieli, opowiadali, że prawie przefrunęła przez podwórko, jakby miała skrzydła.

– Inaczej – mówili – na pewno by go nie uratowała!

Od tej pory wszystko się zmieniło. Na pierwszy plan wybiła się gorąca, żarliwa miłość do syna. Poza tym nic dla babci nie istniało, a już na pewno nie liczył się dziadek. Traktowała go jak powietrze, prawie się do niego nie odzywała. A na noc zamykała się przed nim na klucz w innej izbie. Kiedyś dziadek spróbował dojść siłą swoich mężowskich praw. Od tamtej nocy nosił na policzku szramę po brzytwie… Babcia się obroniła. Nidy więcej już nie próbował jej dotknąć.

Nie uroniła choćby jednej łzy i nie poszła na pogrzeb

Mój tata był bardzo zdolny. W podstawówce prymus, ze świetnymi wynikami skończył szkołę średnią, a potem dwuletnią pomaturalną i wreszcie, pierwszy w rodzinie, postanowił się pójść na studia wyższe. Wtedy babcia pokazała, co potrafi. Zdecydowała, że sprzedadzą gospodarkę, przeniosą się do miasta, żeby ukochany jedynak mógł realizować to, co sobie zamierzył.

– Co ja tam będę robił? – zapytał dziadek, ale usłyszał tylko, że może robić, co mu się żywnie podoba.

Kupili duże mieszkanie na właśnie budowanym osiedlu i, o dziwo, babcia bardzo szybko wtopiła się w nowe życie. Dziadkowi było trudniej, dopóki nie znalazł zajęcia. Został pomocnikiem w dużym zakładzie ogrodniczym pod miastem. Miał tam nawet swój własny pokoik, więc wracał do domu tylko na soboty i niedziele. Babcia była z takiego obrotu spraw bardzo zadowolona. Dopóki nie przeszedł na emeryturę, wszystko się jakoś kręciło. Dopiero potem, kiedy już opadł z sił i częściej przesiadywał w domu, babcia też przygasła. Tym bardziej że w jej dawnej kuchni rządziła już nowa gospodyni – moja mama!

Dziadkowie zajmowali największy pokój z balkonem. Dziadek często do nocy siedział na powietrzu, bo mówił, że w mieszkaniu dusi go astma. Niestety, przeziębił się… Zmiotło go zapalenie płuc i nawet moja mama, która jest świetnym lekarzem, nie mogła mu pomóc.
Babcia nie uroniła choćby jednej łzy. W ogóle nie poszła na pogrzeb, twierdząc, że dziadkowi jest wszystko jedno, czy ona będzie, czy nie.
A na ludzkiej opinii jej nie zależy!

Zawiozłem ją na grób dziadka kilka miesięcy później. Zmiotła z płyty zeschnięte płatki kwiatów, zapaliła znicz, postała chwilkę i powiedziała, już odchodząc: „Wybaczyłam mu, to może i na górze też wybaczą?”. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, o co chodzi, choć czułem, że dziadkowie mieli jakąś tajemnicę.

Dopiero po odejściu babci postanowiłem przemeblować ich pokój i pod tym zimowym landszaftem znalazłem pamiętnik dziadka. To był zwyczajny osiemdziesięciostronicowy zeszyt w linie, obłożony w ceratową okładkę. Dziadek pisał rzadko. Tylko wtedy, kiedy coś go naprawdę poruszyło i wzburzyło. Do urodzin mojego ojca te wpisy były długie i szczegółowe, potem coraz krótsze, jednozdaniowe, a pod koniec zdarzały się już tylko pojedyncze słowa, na przykład: „szkoda, że to już”, albo „żal” i „mogło być inaczej”. Z tego pamiętnika dowiedziałem się prawdy o naszej rodzinie i poznałem jej tajemnice.

Jeszcze jedno zauważyłem…

Na tym zimowym pejzażu ktoś zwykłym mazakiem dorysował dwie postacie. Idą sobie przez śnieg i trzymają się za ręce. Obraz od razu poweselał i nabrał życia… Dlatego go nie wyrzucę ani nie położę na pawlaczu. Będzie nadal wisiał na swoim miejscu.

Reklama

Zeszyt dziadka też zachowam…Gdyby chciał, żeby było inaczej, sam by go zniszczył. I jedno zdanie zapamiętam sobie na zawsze: „nie bierz siłą, czego ci nie dają z miłością!”. Mojego syna też tego nauczę!

Reklama
Reklama
Reklama