Reklama

Nie powiem, że czegoś mi w tym mieście brakuje. Mam kawalerkę w blokowisku na Mokotowie, w miarę dobrą pracę w agencji kreatywnej – robimy dla firm branding, kampanie, jakieś spoty. Nie jest to szczyt marzeń, ale płacą na czas i nie muszę siedzieć po godzinach. Mam też Karolinę – poznaliśmy się przez aplikację randkową i jakoś tak... zaskoczyło. Od ponad dwóch lat jesteśmy razem. Ona pracuje w HR-ach, trochę się śmiejemy, że to ja jestem od wymyślania świata, a ona od trzymania ludzi w ryzach.

Reklama

Po pracy chodzimy do kina studyjnego albo do tej małej knajpki z azjatyckimi pierożkami. W weekendy śpimy długo, robimy śniadania, czasem uciekamy gdzieś za miasto. Jest cicho, bezpiecznie. I chyba właśnie tak miało być. Od czasu do czasu przypomina mi się wieś. I babcia. I dziadek. I wszystko, od czego uciekłem. Może nie uciekłem – po prostu wyjechałem na studia i już nie wróciłem. Mama czasem mówiła, że na pewno wrócę, jak się „wyszumię”. Że dom stoi, ziemia czeka. Ale ja się jakoś nie „wyszumiałem”. Z każdym rokiem coraz mniej rozumiałem, jak mógłbym tam wrócić. Aż do teraz. Do telefonu.

– Bartek... – głos mamy brzmiał inaczej niż zwykle. – Dziadek umarł. W nocy. Przeprowadzali go do szpitala i...

Pojechałem. Nie wiem nawet, czy z żalu, czy z poczucia obowiązku. Znalazłem się w kuchni, której nie widziałem od lat, wśród ludzi, których twarze coś mi przypominały, ale bardziej jak ze snu niż z życia. Wszystko pachniało wilgocią i starym mydłem. Dziadek leżał już w trumnie, a na stole czekała jajecznica na smalcu i ciasto, które piekła ciotka Ula. I wtedy to się zaczęło. Niby nikt nic nie mówił wprost, ale czułem to... jakby wszyscy oczekiwali, że zostanę. Że skoro jestem, skoro „jedyny z rodu, który coś osiągnął”, to teraz przyjdzie czas, by się odwdzięczyć. Tylko że ja nie chcę. I jeszcze nie wiem, jak im to powiedzieć.

Rodzinne ciśnienie

Siedzieliśmy przy stole w kuchni dziadków, tej samej, w której kiedyś wcinałem zupę mleczną z makaronem i wpatrywałem się w zegar z kukułką. Teraz kukułka milczała. Na stole, oprócz kawy i herbaty, stały kanapki z szynką, jajka na twardo, trochę ogórków kiszonych. Takie pogrzebowe jedzenie. Ciszę przerwała ciotka Ula.

– Dziadek wszystko na ciebie przepisał, Bartuś. Powiedział, że ty jeden coś z tym zrobisz.

Nie odpowiedziałem. Matka odchrząknęła i spojrzała na mnie z ukosa.

– On zawsze widział w tobie sens. Mówił, że jesteś jego duma.

No, nie ma co się dziwić – dorzucił wujek Marek, który jeszcze godzinę temu wylewał łzy nad trumną, a teraz popijał herbatę i wcinał ogórka. – Taki rozgarnięty, po studiach, w mieście żyje. Ale ziemi to trzeba rozumu i ręki, nie tylko komputera.

Słowa osiadały mi na plecach, ciężkie i wilgotne. Nie miałem siły im zaprzeczać, nie chciałem wdawać się w dyskusję. Uśmiechałem się niepewnie, kiwałem głową, jakbym rozważał każdą z tych myśli. Tak naprawdę w głowie miałem pustkę.

– Dobrze by było, żeby ktoś był tu na miejscu – kontynuowała ciotka. – Bo mama sama nie podoła. A ty jesteś blisko, tak w duszy, nie? Zawsze byłeś.

Milczałem. Wiedziałem już, że dla nich moje milczenie było przyzwoleniem. Potwierdzeniem tego, czego sami chcieli. Nikt nie zapytał, czego ja chcę. W mojej głowie rozpętała się burza, ale twarz miałem spokojną, może nawet trochę zamyśloną. Gdyby ktoś wtedy zapytał, czy planuję zostać, powiedziałbym nie. Ale nikt nie pytał. Wiedziałem, że jeśli teraz się nie odezwę, zostanę wepchnięty w coś, co nie ma ze mną nic wspólnego. Tylko jak powiedzieć to matce? Jak spojrzeć jej w oczy i oznajmić, że ten dom już nie jest moim domem?

Miałem rozterki

Wieczorem mama weszła do mojego dawnego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka, na którym leżałem w ubraniu, z rękami splecionymi za głową. Lampka przy szafce rzucała ciepłe światło na pościel w niebieską kratę – tę samą, która była tu, gdy miałem piętnaście lat.

– Wiem, że to wszystko spadło na ciebie jak grom – powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. – Ale dziadek... on naprawdę wierzył, że wrócisz. On zawsze mówił, że jak ty przejmiesz to wszystko, to będzie miał spokój. Bo ty nie zepsujesz, tylko zrobisz po swojemu.

– Mamo... – zacząłem, ale nie wiedziałem, co dalej.

– Ja wiem, że ty masz swoje życie. Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale on ci ufał. Bardziej niż komukolwiek.

W oczach miała łzy, które starała się ukryć. Głaskała po kolanie materiał swojej spódnicy, jakby to miało jej pomóc utrzymać kontrolę nad emocjami.

– Ja nie chcę, żebyś się poświęcał – dodała szybko. – Tylko... jeśli w sercu czujesz, że może jednak... że jeszcze nie wszystko zamknięte...

Wziąłem głęboki oddech. Chciałem powiedzieć jej, że nie wrócę, że moje życie jest gdzie indziej, że nie dam rady ułożyć sobie na nowo codzienności wśród pól i maszyn rolniczych. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego powiedziałem coś, co zabrzmiało jak usprawiedliwienie:

– Jeszcze nie wiem. Naprawdę nie wiem, mamo.

Pokiwała głową i uśmiechnęła się przez łzy. Uznała, że to wystarczy. Że to znaczy: może. Wstała, zanim zdążyłem dodać coś więcej. Zatrzymała się w drzwiach.

– Tyle że jak się człowiek długo waha, to życie samo za niego wybiera – rzuciła. – A wtedy już nie ma odwrotu.

Zostałem sam. I poczułem się podle. Jak ktoś, kto nie ma odwagi być ani tu, ani tam. Jak ktoś, kto nie potrafi powiedzieć prawdy.

Ostateczna decyzja

Wróciłem do Warszawy dzień po pogrzebie. Wysiadłem z pociągu i przez chwilę stałem bez ruchu na peronie, jakbym musiał się upewnić, że naprawdę tu pasuję. Potem ruszyłem w stronę metra, z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię. Nie odezwałem się do mamy przez całą podróż, nie napisałem nawet SMS-a. Ale czułem, że czeka. Że jeszcze nie zamknęła tego tematu. Karolina była w domu. W mieszkaniu pachniało curry i jakimś jej nowym zapachem do prania. Uśmiechnęła się do mnie lekko, ale szybko zauważyła, że jestem spięty.

– Jak było? – zapytała.

– Ciężko.

Usiedliśmy na kanapie, z kubkami herbaty, których nie ruszyliśmy. W końcu spojrzała mi prosto w oczy.

– Powiesz mi, o co chodzi?

– Oni chcą, żebym został. Żebym przejął wszystko po dziadku.

Karolina nie od razu odpowiedziała. Przesunęła palcem po krawędzi filiżanki i cicho zapytała:

– A ty czego chcesz?

Nie musiałem się długo zastanawiać. Wiedziałem to od początku, tylko nie potrafiłem tego powiedzieć na głos. Teraz jednak słowa przyszły same.

– Nie mogę. To nie moje życie.

Karolina uśmiechnęła się i sięgnęła po moją dłoń. Ścisnęła ją mocno. Nie powiedziała nic więcej. Nie musiała. Tego samego wieczoru zadzwoniłem do mamy. Odebrała niemal od razu. Przez chwilę słyszeliśmy tylko swoje oddechy.

– Mamo – powiedziałem spokojnie. – Nie wracam. Nie dam rady. To nie dla mnie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Trwała długo. W końcu usłyszałem jej oddech, taki płytki, prawie niesłyszalny.

– Rozumiem – odpowiedziała. – Musisz żyć po swojemu.

To brzmiało jak zgoda, ale wiedziałem, że dla niej to nie była zgoda. Tylko koniec. Kilka dni później pojechałem jeszcze raz na wieś. Nie żeby coś odkręcić, nie żeby się tłumaczyć. Po prostu poczułem, że muszę to zrobić. Wszyscy byli czymś zajęci. Wujek Marek krzątał się po podwórku z jakimś katalogiem maszyn. Ciotka Ula miała już plan remontu stodoły. Kuzyn Andrzej zajął się szklarnią. Spojrzeli na mnie jak na gościa, który teraz tylko zawadza.

– Dziadek się pomylił – powiedziała ciotka Ula, patrząc mi w oczy.

Wujek nie powiedział nic. Przeszedł obok mnie bez słowa, jakby mnie nie było. Mama stała przy komórce, w której kiedyś dziadek trzymał narzędzia. Gdy mnie zobaczyła, odwróciła się i odeszła w stronę ogrodu. Nie próbowałem jej zatrzymać. Stałem przez chwilę sam, patrząc na dom, który nie był już mój. I który może nigdy nim nie był.

To nie mój świat

Zostałem sam na podwórku. Wszędzie unosił się zapach ziemi i mokrego drewna. Chodziłem między zabudowaniami jak po muzeum wspomnień. W szklarni wciąż wisiał stary termometr, ten sam, na który z dziadkiem patrzyliśmy, zanim podlaliśmy pomidory. W stodole leżały grabie z wygiętym zębem – pamiętam, jak się nim kiedyś uderzyłem w stopę. Na progu domu usiadł kuzyn Tomek. Zdziwiłem się, że w ogóle chce ze mną gadać.

– Może nie chciałeś tej ziemi, ale to było coś więcej – powiedział. – To był nasz świat.

Skinąłem głową. Wiedziałem, co miał na myśli. Chociaż nie chciałem tego świata, czułem żal, że muszę go zostawić. Wspomnienia były jak kurz – osiadały, nawet jeśli nie chciałem ich dotykać. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Nie oglądałem się za siebie. Wiedziałem, że wracam do miasta. Ale coś zostawiłem na tym podwórku. Coś, czego nie odzyskam.

Bartek, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama