„Dziadek przez 1 telefon od oszusta z Warszawy stracił dorobek życia. Pół miliona zapłacił za naiwność”
„Dziadek był tak zafascynowany tą nową inwestycją, że nie minęło kilka dni, a już umówił się z tym całym doradcą na spotkanie. Miałam nadzieję, że chociaż mnie zabierze, ale oczywiście uznał, że nie ma takiej potrzeby. Chciałam go powstrzymać, ale był uparty jak osioł. Kiedy tylko coś pachniało pieniędzmi, tracił czujność i zaczynał marzyć. Tym razem zainwestował dorobek życia”.

- Redakcja
Mój dziadek zawsze miał smykałkę do interesów. Jeszcze za młodu prowadził warsztat samochodowy, który przynosił niezłe dochody. Nawet kiedy przeszedł na emeryturę, nie potrafił usiedzieć w miejscu. Szukał okazji, inwestował w różne fundusze i nieruchomości, często chwaląc się „złotymi interesami”. Ale z wiekiem coś się zmieniło. Stał się bardziej ufny, naiwny. Przestał słuchać naszej opinii, przekonany, że wie lepiej. Kiedy pojawił się temat „pewnej inwestycji życia”, próbowałam go ostrzec. Powiedziałam mu: „pazerny traci dwa razy”. Uśmiechnął się tylko pod nosem. A potem wszystko poszło źle.
Okazja życia? Nie sądzę
Byłam akurat w kuchni, kiedy dziadek zadzwonił do mnie tamtego popołudnia. Miał w głosie ten charakterystyczny ton ekscytacji, który pojawiał się zawsze, gdy miał jakiś „genialny pomysł”. Pamiętam, że wycierałam wtedy talerze i ledwo zdążyłam przyłożyć telefon do ucha.
– Słuchaj, wnuczko, mam okazję życia! – rzucił bez przywitania. – Inwestycja, jakiej świat nie widział! Ludzie na tym zarabiają krocie. A ja mam szansę być jednym z pierwszych.
– Dziadek, ale co to za inwestycja? – zapytałam ostrożnie.
– To coś nowego, innowacyjnego. Młody człowiek z Warszawy do mnie zadzwonił, powiedział, że widzi mój profil inwestora w bazie danych, że mam świetne warunki startowe.
Zamarłam na chwilę. Już samo to, że ktoś do niego zadzwonił z taką informacją, wydało mi się podejrzane.
– I co, od razu mu uwierzyłeś?
– On wszystko mi wyjaśnił. Mówił profesjonalnie. Znał się. Wysłał mi prezentację, pokazał symulacje zysków. Ludzie tam potrajają kapitał w pół roku. No mówię ci, nie mogę tego przegapić!
– Dziadek... brzmi to jak typowe naciąganie. Skąd ten człowiek ma twoje dane?
– No przecież jestem zarejestrowany w kilku miejscach, może tamtędy? Nie wiem. Ale czuję, że to dobra okazja.
Czuł. A ja już wtedy czułam, że to się nie skończy dobrze.
Nie myślał jasno
Dziadek był tak zafascynowany tą nową inwestycją, że nie minęło kilka dni, a już umówił się z tym całym doradcą na spotkanie. Miałam nadzieję, że chociaż mnie zabierze, ale oczywiście uznał, że „nie ma takiej potrzeby”. Chciałam go powstrzymać, ale był uparty jak osioł. Kiedy tylko coś pachniało pieniędzmi, tracił czujność i zaczynał marzyć.
Po spotkaniu zadzwonił do mnie od razu, zanim jeszcze zdjął płaszcz.
– Widziałem się z nim! Mówię ci, chłopak wie, co robi! Ubrany elegancko, mówił konkretnie, pokazał mi na laptopie wykresy, slajdy, wszystko! Nawet umowę miał, taką, wiesz, grubą, z pieczątką. Firma zarejestrowana w Szwajcarii. Wszystko legalne.
– Dziadek, naprawdę? Pieczątka cię przekonała? – prychnęłam.
– Nie bądź złośliwa. Gość jest ogarnięty. Powiedział, że jak zainwestuję teraz, to za trzy miesiące mogę wypłacić zysk, a jak zostawię na pół roku – to mam trzy razy tyle. I wiesz, że on sam też zainwestował? Pokazał swoje saldo!
– Dziadek, ale przecież on może pokazać cokolwiek...
– Przestań. Nie znasz się. A ja już się zdecydowałem.
Nie chciał słuchać. Uważał, że jestem młoda i się nie znam. Że tylko marudzę. A ja już wtedy czułam ten znajomy ścisk w żołądku – ten, który pojawia się, gdy ktoś bliski właśnie zamyka oczy i idzie prosto w przepaść.
Przelew poszedł
Wiedziałam, że dziadek to zrobił, zanim mi o tym powiedział. Tydzień po spotkaniu zadzwonił z tą swoją charakterystyczną dumą w głosie. Miałam wtedy cichą nadzieję, że może tylko obiecał temu typowi, że zainwestuje, ale się jeszcze wstrzymał. Naiwność z mojej strony.
– Wysłałem przelew – powiedział bez cienia zawahania. – Pięćset tysięcy. W dwóch ratach, żeby nie wzbudzać podejrzeń w banku. Dobrze poradzili, mają doświadczenie. Wszystko zgodnie z procedurą.
– Dziadek... ty jesteś poważny?! Przecież to oszustwo! – krzyknęłam do słuchawki.
– Przestań! Przecież umowę podpisałem, mam wszystko na papierze. Nawet dzwonili z infolinii z potwierdzeniem. Profesjonalna obsługa, lepsza niż w moim banku. I już mam dostęp do platformy inwestycyjnej. Widzę, jak rośnie!
– I ty myślisz, że to prawdziwe? Że to nie jest tylko symulacja?
– Nie wiem, ale wygląda porządnie. A poza tym... to tylko pieniądze. Trzeba ryzykować, żeby coś osiągnąć. Jak się boisz, to siedzisz całe życie w miejscu.
Milczałam. Dla niego to były „tylko pieniądze”, ale dla mnie to było pół miliona złotych, które całe życie odkładał, oszczędzał, inwestował rozsądnie. Teraz oddał je w ręce nieznajomego z ładnym garniturem i pewnym głosem. W głębi duszy wiedziałam, że nie odzyska ani grosza. Ale nie chciałam tego jeszcze mówić na głos.
Cisza zamiast zysków
Minął miesiąc. Dziadek codziennie sprawdzał platformę inwestycyjną, jakby patrzył na rosnące drzewko pomarańczowe. Kropka przy jego saldzie świeciła się na zielono, a liczby radośnie podskakiwały w górę. Dla niego to był znak, że wszystko działa jak trzeba. Dla mnie – czerwony alarm.
– No widzisz? A mówiłaś, że mnie oszukają – rzucił pewnego dnia z uśmiechem.
Nie odpowiedziałam. Po prostu nie chciałam dolewać oliwy do ognia. A potem przyszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Dziadek zadzwonił do mnie o ósmej rano. Głos miał dziwnie cichy.
– Nie mogę się zalogować na platformę – powiedział. – Pokazuje jakiś błąd. Zadzwoniłem na infolinię, ale nikt nie odbiera.
– Może tylko chwilowa awaria – mruknęłam, choć już wtedy wiedziałam, co się dzieje.
Następnego dnia strona przestała się w ogóle ładować. Infolinia przestała istnieć. Maile wracały jako niedostarczone. Wszystko zniknęło. Firma w Szwajcarii? Nieistniejąca. Adres z umowy? Wirtualne biuro. Osoba kontaktowa? Nieuchwytna.
Dziadek próbował zgłosić sprawę na policję. Przesiedział pół dnia na komisariacie, tłumacząc, co się wydarzyło. Wyszedł stamtąd jeszcze bardziej przybity.
– Powiedzieli, że takich jak ja było więcej – powiedział, kiedy spotkaliśmy się wieczorem. – I że szanse na odzyskanie pieniędzy są… znikome.
Nie potrafiłam mu wtedy spojrzeć w oczy. Nie dlatego, że miałam do niego żal. Tylko dlatego, że nie umiałam ukryć łez.
Gorzka rozmowa
Spotkaliśmy się kilka dni później u mnie. Upiekłam szarlotkę, jaką zawsze lubił, chociaż wiedziałam, że dziś nie o ciasto chodzi. Siedzieliśmy w kuchni, herbata parowała w kubkach, ale nikt się nie spieszył, by po nią sięgnąć. Dziadek wyglądał na starszego niż zwykle. Jakby ta jedna decyzja odjęła mu dziesięć lat życia.
– Wiem, że cię zawiodłem – powiedział nagle. – I siebie też.
– Nie o to chodzi, dziadku – westchnęłam. – Chociaż szkoda, że nie chciałeś mnie wtedy posłuchać.
– Myślałem, że mam nosa do interesów. Całe życie miałem. A teraz…? Dałem się podejść jak dzieciakowi.
Milczałam chwilę, zanim odpowiedziałam.
– Bo to nie o nosa tu chodzi, tylko o to, że ufasz, a świat bywa różny. Chciałeś zostawić coś po sobie. Pomóc nam. Ale przez to nie zauważyłeś, że ktoś grał twoimi emocjami.
Popatrzył na mnie smutno. Pokiwał tylko głową.
– Człowiek całe życie się uczy. Ale niektóre lekcje bolą bardziej, jak już nie ma jak naprawić tego, co się zepsuło.
– Dziadku, pieniądze to nie wszystko. Ważne, że jesteś z nami. Że żyjesz. I że mimo wszystko nie straciłeś nas.
– A jednak czuję, jakbym coś przegrał. Nie tylko pieniądze.
Nie miałam jak go pocieszyć. Żadne słowa nie zmienią faktu, że został oszukany. Ale przynajmniej teraz był gotów przyznać, że sam popełnił błąd. A to był pierwszy krok, by choć trochę to unieść.
Ostatnia lekcja dziadka
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Dziadek jakby przycichł. Już nie mówił o inwestycjach, nie przeglądał forów finansowych, nie sprawdzał kursów walut. Zajął się ogródkiem, wrócił do czytania książek, zaczął częściej zaglądać do nas na obiad. W oczach miał więcej spokoju, ale też czegoś innego – może rezygnacji. A może po prostu zgody na to, że nie wszystko da się kontrolować.
Pewnego popołudnia siedzieliśmy razem na tarasie. Patrzył w dal, jakby coś rozważał.
– Wiesz – powiedział cicho – chyba właśnie to jest najgorsze. Że człowiek całe życie się stara być mądry, odpowiedzialny, a potem w jednej chwili wszystko traci. Nie przez przypadek, tylko przez własną naiwność. To boli najbardziej.
– Ale to nie zmienia tego, kim jesteś, dziadku. I nie przekreśla całego twojego życia – odpowiedziałam.
Uśmiechnął się smutno.
– Może. Ale pamiętaj, dziecko, że jak coś wygląda zbyt pięknie, żeby było prawdziwe, to zwykle nie jest prawdziwe. Pazerność odbiera rozum. I wtedy płaci się podwójnie.
Te słowa zapadły mi w pamięć. Bo choć dziadek stracił pół miliona, zyskał coś, co wielu ludziom umyka – świadomość własnych błędów. A mnie nauczył, że warto słuchać nie tylko rozumu, ale i intuicji. Szczególnie gdy ktoś obiecuje złote góry. Nigdy już nie odzyskał tamtych pieniędzy. Ale może właśnie ta strata sprawiła, że ostatnie lata życia przeżył mądrzej. Skromniej. I bliżej nas.
Iga, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy dostałam propozycję pracy za granicą, narzeczony kazał mi wybierać: praca albo on. Nie wahałam się ani chwili”
- „Moja mama przez lata ukrywała przede mną mroczną prawdę o ojcu. 1 zdjęcie ze starego albumu zburzyło mój świat”
- „Teściowa nie ruszyła palcem przy wnukach, tylko chwaliła się nimi wśród znajomych. W końcu wyłożyłam kawę na ławę”