Reklama

Gdybyście kiedyś postanowili zaprosić na swoje wesele osobę, która ma skłonność do psucia każdej możliwej okazji – od chrztu po stypę – to polecam mojego dziadka Wieśka. Żywa legenda naszej rodziny. Człowiek, który uważał, że każda tradycja to tylko wersja beta czegoś, co można by zrobić lepiej – czyli po jego myśli. Zawsze był inny. Zawsze miał coś do powiedzenia. Myślałam, że może tym razem się opanuje. Że chociaż w dniu mojego ślubu nie będzie robił cyrku. No cóż… pomyliłam się.

Nie mogłam zasnąć

Miałam nadzieję, że dzień przed ślubem spędzimy spokojnie. Może parę wzruszających wspomnień z dzieciństwa i wieczorne „kocham cię” od narzeczonego. W zamian dostałam kłótnię z mamą o obrusy, ciotkę, która się obraziła, bo posadziliśmy ją koło byłego męża i telefon od babci:

– Klarciu, dziadek się dziwnie zachowuje. Cały dzień coś szyje. Na maszynie!

– Szyje?

– Mówi, że nie będzie jak inni. Że zrobi z tego dnia coś „pamiętliwego”.

– Pamiętnego, babciu. I... może to tylko jakaś niespodzianka? – próbowałam się nie złościć, choć czułam, jak rośnie mi ciśnienie.

Niespodzianka? On ma metr czerwonego materiału i włosy z mopa.

Zamarłam. Wieczorem, kiedy przyszedł do nas na chwilę, żeby „zobaczyć, czy panna młoda nie ucieka”, miał na sobie dres i okulary przeciwsłoneczne.

– Dziadku, ty nie zamierzasz... – zaczęłam, ale on uniósł tylko brwi.

– twoje wesele to i tak będzie cyrk, więc wolę być jego główną atrakcją. Spokojnie, nikt ci nie odbierze dnia. Tylko go trochę ubarwię.

Nie spałam prawie całą noc. Michał, mój narzeczony, zasnął natychmiast.

– Kochanie, dziadek planuje coś dziwnego. Może nie dopuśćmy go do mikrofonu?

– Daj spokój, co może pójść nie tak?

Otóż... wszystko.

Byłam w szoku

Ceremonia była… zaskakująco spokojna. Żadnych omdleń, nikt nie pomylił imion, Michał się nie rozmyślił w ostatniej chwili. Przysięgę powiedzieliśmy bez zająknięcia. Mama uroniła łzę, ojciec spoglądał z dumą, a dziadek Wiesiek siedział w trzecim rzędzie w garniturze i ani razu nie zakaszlał teatralnie, ani nie mruknął „nuda” pod nosem. Już miałam nadzieję, że wyrosło mu trochę rozsądku. Nadzieja trwała do momentu, gdy weszliśmy z Michałem na salę weselną. Wszyscy goście już byli. I wtedy to się stało. Zabrzmiała muzyka, drzwi otworzyły się z rozmachem i do środka wszedł… klaun. Dosłownie. Czerwony nos, tęczowa peruka, kolorowy frak, żółte spodnie w grochy i buty większe niż moja suknia. W dłoni – klakson, którym trąbił co trzy kroki. Goście zamilkli. Ja zamarłam. Michał spojrzał na mnie z przerażeniem. A klaun wykrzyknął:

– Uwaga, uwaga! Główna atrakcja już tu jest! Bo skoro to cyrk na kółkach, to nie może zabraknąć klauna!

I wtedy go poznałam. Ten krok, ta pewność siebie. Dziadek Wiesiek.

– Dziadku?! – pisnęłam.

– Gratulacje! – podszedł do mnie, przytulając mnie jednym ramieniem, a drugim trąbiąc klaksonem.

– Ty się… przebrałeś? Na wesele?!

– A co? Mówiłem, że będzie cyrk. To chociaż zrobiłem wstęp.

– Ty się przebrałeś... w klauna.

– No, przynajmniej teraz nie jestem jedyny.

Spojrzałam na ciotkę Grażynę. W porównaniu z nią dziadek nie był tak źle ubrany.

Skradł mi wieczór

– Błagam, powiedz mi, że to jakiś zatrudniony animator – wyszeptała moja świadkowa Anka, gdy tylko doszła do siebie po pierwszym szoku.

To jest mój dziadek – odpowiedziałam spokojnie, choć wewnętrznie wrzałam.

– Aha… to nie wiem, czy współczuć, czy gratulować.

Goście patrzyli na niego jak na zjawisko. Dzieci były zachwycone – już po pięciu minutach każdy maluch miał balonik w kształcie psa albo szabli. Dziadek trąbił klaksonem, częstował gumami balonowymi i co chwilę podchodził do kogoś z tekstem:

– Ty jesteś wujek Mietek? Miałeś być największym klaunem na sali, ale sorry, konkurencja silna!

Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać.

Jak on mógł ci to zrobić?! – mama była bliska omdlenia. – W tak ważnym dniu…

– Mamo, on po prostu… jest sobą – westchnęłam.

– Sobą?! On wygląda, jakby uciekł z wesołego miasteczka!

Dziadek podszedł wtedy do stołu młodej pary i klęknął teatralnie na jedno kolano.

– Drodzy nowożeńcy! Życzę wam życia pełnego śmiechu, nieprzewidywalności i… klaksonów! – zatrąbił. – A jeśli kiedyś będziecie się kłócić, pomyślcie o tym dniu. I o mnie. W peruce.

– Dziadku, nie musiałeś się aż tak starać – wymamrotałam, zanosząc się nerwowym śmiechem.

– O, ty się jeszcze dzisiaj zadziwisz.

Zamarłam.

– Co masz na myśli?

– Nic, nic. Taki żarcik. Ale jak już cyrk, to cyrk.

W tym momencie DJ zapowiedział pierwszy taniec.

– No dobra – szepnęłam do Michała – tylko niech się nie wtrąca.

Spojrzeliśmy na parkiet. I wtedy zobaczyliśmy, że dziadek... już tam stoi.

Świetnie się bawiłam

Dziadek Wiesiek stał pośrodku parkietu i robił piruety jak baletnica, trzymając balonowego łabędzia nad głową. DJ zamarł, goście wytrzeszczyli oczy, a ja… ja przysięgłam sobie, że to ostatnie wesele w moim życiu. Nawet jeśli miałabym się kiedyś rozwieść i wyjść ponownie za mąż, to tylko w dresie, po cichu i bez świadków.

– Dziadku, co ty robisz?! – syknęłam, podchodząc do niego szybkim krokiem.

– No jak to co? Rozgrzewam parkiet. Żeby wam się dobrze tańczyło! – puścił oczko i poklepał się po brzuchu, który ledwo mieścił się w kolorowym fraku.

– To nasz pierwszy taniec! Miał być romantyczny! Wzruszający!

– I będzie! – uśmiechnął się szeroko. – Patrz, co przygotowałem.

Skinął na DJ-a, który najpierw spojrzał na mnie pytająco. Ja tylko jęknęłam i usiadłam na najbliższym krześle, rezygnując z walki.

– Michał, zrób coś – jęknęłam.

Chyba już nie trzeba – odparł, wskazując na parkiet.

Dziadek właśnie skończył taniec, po czym ukłonił się głęboko i zszedł z parkietu, pokazując nam gestem: „Wasza kolej”. DJ szybko wrzucił naszą piosenkę. Tańczyliśmy, ledwo łapiąc oddech od tłumionego śmiechu.

– W sumie… to i tak było mniej krępujące niż twoje przemówienie na naszej zaręczynowej kolacji – powiedział Michał, obracając mnie.

Nie przypominaj. Mówił wtedy, że nasze dzieci będą wyglądać jak pudle.

– Ale teraz przynajmniej wszyscy się uśmiechają.

I rzeczywiście – cała sala się śmiała. Włącznie ze mną.

Zachichotałam

Gdy emocje po pierwszym tańcu opadły, a goście wrócili do konsumowania schabowego i ziemniaków z koperkiem, na horyzoncie pojawiło się nowe zagrożenie. Dziadek Wiesiek podszedł do mikrofonu. Zamarłam.

– Nie. Nie. Michał, zatrzymaj go.

– Za późno.

Wszyscy spojrzeli w jego stronę. DJ nie zdążył zareagować. Wiesiek chrząknął i przemówił.

– Kochani! – zaczął tonem aktora amatora. – Mam zaszczyt wznieść toast za młodą parę, czyli moją wnuczkę Klarę i jej męża Michała.

Śmiech.

Klara od zawsze była wyjątkowa. Już jako dziecko była ambitna. Kiedy inne dziewczynki karmiły lalki, ona próbowała je zaciągnąć do psychologa.

Zachichotałam. Trochę.

– A Michał? – Dziadek spojrzał na mojego męża z teatralną powagą. – Michał wygląda na spokojnego chłopaka, ale ja wiem, co się czai za tą fryzurką na żel. Obserwuję. Mam okulary progresywne.

Michał roześmiał się szczerze.

– A teraz powiem wam jedno – kontynuował swoją przemowę dziadek. – Każde małżeństwo to trochę cyrk. I dobrze! Bo jak jest cicho i nudno, to człowiek zaczyna za dużo myśleć. Dlatego życzę wam, żebyście zawsze się trochę wygłupiali. Trochę się śmiali. I trochę się kochali. A jak będzie ciężko… pomyślcie o mnie w peruce.

Uniósł kieliszek, a cała sala odpowiedziała:

Na zdrowie!

I wtedy wyjął z kieszeni czerwony nos i założył go z dumą.

A teraz możecie pocałować klauna! – zawołał, podając mi balonowe serce.

Pocałowałam Michała. A dziadek się ukłonił, jakby właśnie zakończył przedstawienie życia.

Przerosło moje oczekiwania

Wieczór dobiegał końca. Buty cisnęłam pod stół, suknia była w trzech miejscach poplamiona – barszczem, tortem i czymś, czego bałam się zidentyfikować. Goście powoli się zbierali, dzieci spały po kątach, a DJ zapowiadał ostatni taniec. Michał siedział obok mnie z rozpiętym kołnierzykiem i zmęczonym uśmiechem.

– I co? Wesele marzeń?

Spojrzałam na salę, na poprzewracane krzesła, rozsypane konfetti, i w kącie… dziadka Wieśka, który właśnie zdejmował perukę, odkrywając spoconą łysinę.

– Powiem ci tak – odparłam, opierając głowę na jego ramieniu. – Nie było tak, jak planowałam. Ale chyba lepiej.

– Mhm. Cyrk na kółkach, jak powiedział dziadek.

– Tylko że to był nasz cyrk – uśmiechnęłam się. – I nikt z nas nie był normalny.

Wtedy podszedł dziadek z resztką brokatu w brwiach.

– No, uratowałem wesele, nie?

Można tak powiedzieć.

– Ale się nie płakałaś. To się liczy.

– Jeszcze.

Dziadek roześmiał się i poklepał Michała po ramieniu.

– Pilnuj tej dziewczyny. To prawdziwy skarb.

– Dobrze, panie klaunie – uśmiechnął się Michał. – Obiecuję, że zrobimy namiot z koca i będziemy w nim mieszkać, gdy życie nas przerośnie.

– O to chodzi – mruknął Wiesiek i zniknął.

Później dowiedziałam się, że po weselu pojechał do znajomych na działkę. Wciąż w spodniach w grochy. Cóż, nie wiem, jakie będzie nasze małżeństwo. Ale wiem, że nudno nie będzie. Zwłaszcza z klaunem w rodzinie.

Klara, 23 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama