Reklama

Wreszcie mam czas dla siebie. Za oknem wieczór, dzieciaki zasnęły, mąż w pośpiechu zmywa naczynia, by zdążyć przed nocną relacją z jakiegoś sportowego turnieju, pralka cicho szemrze w łazience, a ja zbieram rozrzucone ubrania, poduszki… Za chwilę zaparzę sobie pyszną jaśminową herbatę, pójdę do naszej malutkiej sypialni, usiądę przy swoim rozkładanym biureczku i sięgnę po pamiętnik.

Reklama

Uchodził za świetną partię

Jestem dzisiaj taka zmęczona, ale jakże szczęśliwa. Mam rodzinę, kochamy się. Jak wszyscy, stresujemy się pracą, opłatami, kredytem na mieszkanie, ratami za samochód, a jednak jest nam niewyobrażalnie dobrze. W takich chwilach przypominam sobie życie mojej ukochanej babci Jadwigi.

Była dzielną kobietą w niezwykle trudnych czasach i miejscu, w jakim przyszło jej żyć. Głębokie, południowe rubieże Polski, bieda, czworo młodszego rodzeństwa, to był cały jej świat. I nagle w tej powojennej, niełatwej rzeczywistości powiało nowym. Do zapomnianej przez Boga i ludzi wioski przyjechali budowlańcy. Kopali rowy, ubijali żwir na nowej, dotąd glinianej drodze, stawiali słupy wysokiego napięcia, przyłączając wioseczkę do ogólnonarodowego programu elektryfikacji wsi. Wraz z nowym przyszedł Jan.

Postawny blondyn, pięć lat starszy od siedemnastoletniej wówczas Jadwigi. Nie dziwi więc, że całkowicie straciła dla niego głowę. Ona też musiała mu przypaść do gustu, skoro został we wsi na dłużej. Wkrótce pobrali się. Skromne wesele zorganizowali w domu rodzice Jadwigi. Gości było niewielu, ze strony Janka nikogo. Tłumaczył, że jest sierotą. Mama zmarła jeszcze przed wojną, ojciec został wywieziony do Niemiec na roboty i słuch po nim zaginął. Nikogo nie dziwiła jego historia. W wojennej zawierusze każdy kogoś stracił, więc Jan nie był wyjątkiem. Młodzi zamieszkali w domku po zamieszkujących dawniej wioskę Ukraińcach, których teraz zmuszono do powrotu na ziemie zagarnięte przez ZSRR.

Rodzice Jadwigi chodzili z dumnie podniesionymi głowami, a ludzie gratulowali im mądrego wyboru. O studiach dla dziewczyny czy lepszej pracy w dużym mieście nikt tam nie myślał, dlatego małżeństwo z budowlańcem stało się nie lada nobilitacją. Jadwisia w ogóle o tym nie myślała. Kochała i tylko to się liczyło. Nie przelewało im się. Jan nie zarabiał wiele, a świeżo posiane zboże nie przyniosło tamtego lata dużych plonów, ale oboje nie narzekali na swój los. Po kilku miesiącach małżeństwa okazało się, że Jadwiga jest w ciąży. Gdy tylko jej brzuszek nieco się zaokrąglił, starsze kobiety na wsi zaczęły wyrokować, że urodzi syna. Dużego, mądrego jak ojciec…

Zobacz także

Słuchała rewelacji kobiety i nie mogła uwierzyć!

Jadwiga była w piątym miesiącu ciąży, gdy do drzwi jej maleńkiego szczęścia zapukała obca kobieta. Początkowo myślała, że to jakaś zdrożona baba, która odwiedza tereny przodków. Zazwyczaj ludzie przed takimi zamykali dom na trzy spusty, ale ona nie śmiałaby wypędzić wędrowca. Otworzyła więc drzwi, poczęstowała kobietę kubkiem świeżego mleka z porannego udoju i pajdą pachnącego chleba. Ta podziękowała, lecz nie tknęła postawionych przed nią wiktuałów.

– Pani wybaczy, ale najpierw muszę coś powiedzieć – wyszeptała.

– Proszę usiąść…

Zauroczona piękną, miastową panią, Jadwisia przysiadła na zydelku. A kobieta zaczęła opowiadać. Przyjechała z drugiego końca województwa. Od tygodniu szukała po okolicy swojego szwagra. Jego żona, a jej siostra, martwiła się, że mąż i ojciec dwójki ich dzieci przepadł bez wieści. Sama nie mogła ruszyć się z domu, lecz poprosiła młodszą siostrę.

– Partyzantka mnie zahartowała, więc spakowałam walizkę i ruszyłam na poszukiwanie jej ukochanego, święcie wierząc, że coś mu się stało, skoro nie daje znaku życia. Byłam na wszystkich komisariatach, odwiedziłam szpitale, przychodnie, rozpytywałam sołtysów i nagle dowiedziałam się, że nasz Janek mieszka z panią. Podobno jesteście małżeństwem? – spytała czujnie.

Jadwiga w pierwszej chwili nie zrozumiała jej. Pomyślała pewnie, że kobieta mówi o jakimś innym Janku, że to niemożliwe, aby ukochany, który przysięgał jej przed Bogiem, miał inną. I to nie kochankę, ale żonę z dwójką dzieci.

Jak on mógł zapomnieć o swoich dzieciach?

– Ale jak to? – zapytała, ocknąwszy się.

Jest bigamistą, jeśli wie pani, co to znaczy – stwierdziła spokojnie kobieta, wyciągając z torebki plik fotografii. Jan, Jan z dziećmi, Jan na zdjęciu ślubnym z jakąś piękną kobietą…

Jadwiga milczała, a tamta mówiła dalej.

– Irenka wciąż go kocha. Pewnie tak samo jak pani. Zostawię jej adres. Może przyszła pora byście porozmawiały. Tak między nami… – nachyliła się do Jadzi. – Za takie draństwo powinien siedzieć i jest na to paragraf, ale Irenka pewnie nic mu nie zrobi. Nie wiem, jak pani…

Wstała i ruszyła do wyjścia. Zostawiła Jadwigę samą ze zdjęciami. Gdyby nie one, pewnie pomyślałaby, że przyśnił jej się zły sen. Wyobrażam sobie, co wtedy musiała czuć – jeden wielki zamęt w głowie. Ogień w piecu już wygasł, gdy do domu wrócił Jan. Wszedł radosny, chciał uściskać żonę, lecz ona bez słowa pokazała mu zdjęcia. Przerażony spojrzał na nią, a potem znowu na fotografie.

– Skąd to masz? – zapytał wściekły i już wiedziała, że tamta elegancka kobieta z innego świata mówiła prawdę.

– Jak mogłeś? – szepnęła przez łzy.

Zaczął się żarliwie tłumaczyć, że to był błąd, a kocha tylko ją, lecz zraniona Jadwisia już tego nie słyszała. Spakowała jego rzeczy i wystawiła mu tekturową walizę za drzwi. Prosił, błagał, by nie niszczyła ich szczęścia, klęczał przed nią, tuląc się do jej sporego już brzucha, zaklinał na dziecko, którego się spodziewali. Ona jednak nieugięta stała w otwartych drzwiach, nim nie podniósł się z kolan i nie wyszedł.

Kobiety pluły na jej widok

Wyrzuciła Jana ze swojego życia, ale nigdy też nie poszła do kościoła czy urzędu się tłumaczyć. W świetle prawa wciąż była więc jego żoną, ale dla ludzi we wsi stała się trędowatą, która się ośmieszyła. Jakby to ona ich oszukała. Odtąd kobiety pluły na jej widok, mężczyźni podśmiewali się, gdy ich mijała, a ona cierpliwie znosiła wszystko. Przytyki bliskich, do których musiała wrócić, bo sama nie była już w stanie utrzymać gospodarstwa.

– Lepiej, gdybyś znikła – rzuciła jej kiedyś matka po powrocie z targu. – Taki wstyd nam przyniosłaś.

– Przecież to jego wina – odpowiedziała wtedy Jadwisia, bo nie rozumiała tej złości skierowanej na siebie.
Chciała być tylko szczęśliwa, dobrze wychować swoje dziecko, a tu nagle musiała przepraszać, że ich zawiodła.

– A ty nie mogłaś mieć głowy na karku? Tylko poleciałaś za pierwszym lepszym, jakby u nas nie było dobrych kandydatów na męża! – krzyknęła na nią matka. – Wynoś się, idź wydoić krowy albo zajmij się czym w obejściu. Zejdź mi z oczu!

Chętnie zniknęłaby z oczu wszystkim, ale w tym stanie nie mogła odejść. Zacisnęła więc zęby i obiecała sobie, że da sobie radę, na przekór wszystkim! Po latach opowiadała mi, że siłę dawało jej szczęście, jakiego doświadczyła z Jankiem, te krótkie chwile radości, które z nim przeżyła, i owoc ich miłości, który nosiła pod sercem. Szybko podejmowała decyzje i nigdy ich nie żałowała. Nie miała wyrzutów sumienia, że pozbyła się mężczyzny, który ją oszukał. Żyła wspomnieniami dobrych chwil i nadzieją na lepsze. Mówiła mi, że obiecała sobie, iż wychowa swoje dziecko na dobrego człowieka i będzie je zawsze wspierać, choćby cały świat stał przeciwko niemu.

O ułożeniu sobie życia na nowo nie było mowy. Lepsi kandydaci nawet nie chcieli patrzeć na Jadwigę, a ci starsi czy wdowcy nie mogli jej mieć, bo ich nie chciała. Tak samo, jak nie chciała rozwodu. Mogła się mścić, pójść na milicję i wsadzić Janka do więzienia, ale dla niej tamta sprawa była już zamknięta. Wyrzuciła Janka ze swojego serca raz na zawsze. Podobno kiedyś jeszcze do niej napisał, prosił o wybaczenie, lecz ona podarła list i wrzuciła go do pieca.

– Jakże miałabym żyć z kimś, komu nie ufam, przecież nie da się tak – tłumaczyła mi spokojnie, z namysłem, bez złości czy zacietrzewienia.

A potem urodził się mój tata, Witek. Przyszedł na świat w nocy, w domu. Przy Jadwisi były tylko matka i akuszerka, a ona wiedząc, że nie może narazić synka na stres i szykany, rodziła w całkowitej ciszy. Nie wydała z siebie żadnego okrzyku, żadnej skargi ani jęku, a gdy już zobaczyła tego malusieńkiego, zakrwawionego bobaska, mocno go do siebie przytuliła. I cichutko zapłakała. Tylko ten jeden jedyny raz.

Stanęła w obronie uczuć syna przeciwko wszystkim

Następne lata wcale nie były lżejsze od poprzednich. Zmieniło się tylko tyle, że Wituś rósł, a rodzeństwo babci poszło na swoje i rozpierzchło po okolicznych wsiach. Została z synkiem i starzejącymi się rodzicami, którzy z czasem też przestali jej dokuczać. Nie wiem, czy zrozumieli, jak bardzo ją zranili, nie dając wsparcia w chwili, gdy tego potrzebowała. Raczej nie. Po prostu starzeli się i jej potrzebowali, a młodsze dzieci jakoś nie kwapiły się z pomocą.

Witek wyrósł na wspaniałego mężczyznę. Rosłego, wiecznie uśmiechniętego chłopaka, który szanował i kochał matkę jak żaden inny syn w okolicy. Z radością jej pomagał, rezygnując z sobotnich zabaw, czy spotkań z pannami, które traciły dla niego głowy.

– Mamuś, jeszcze mam czas – śmiał się, gdy ta prosiła, by spotkał się z jakąś i nie zawracał sobie głowy starą matką. On tylko tulił ją malusieńką do siebie, całował w czubek głowy i zbywał jej troski żartami.

Aż któregoś dnia uległ czarowi pewnej dziewczyny – to była moja mama. Ona, jak kiedyś Jadwiga, dała się zwieść chłopakowi z miasta. Ale nim doszło do ślubu, zaszła w ciążę, a wtedy kawaler zniknął. Została sama. I co z tego, że rzecz działa się już w latach 70., gdy w miastach hippiski robiły, co chciały. Na wsi dziewczyna musiała być porządna, skromna, usłużna i cicha, żeby nie zawadzała mężowi.

Niestety, mama spodziewała się dziecka, stała się więc popychadłem całej rodziny. Pośmiewiskiem i puszczalską. Ale jak babcia, uniosła się dumą, nie chcąc znać ojca dziecka, nie walcząc o alimenty czy nazwisko po nim. Zamieszkała sama z rodzicami. I znosiła cierpliwie wszystkie docinki, dla dobra swojego dziecka. Wtedy właśnie spotkała Witolda.

– Była taka piękna, że od razu straciłem dla niej głowę – żartował tata, opowiadając mi o ich spotkaniu. – A ten malutki brzuszek tylko dodawał jej uroku.

Cała wieś stanęła przeciwko nim

Rodzina babci znowu zaczęła szydzić, że pozwala, by syn niszczył sobie życie. Bierze sobie na głowę „babę z bachorem”, „latawicę”. Ale wtedy po raz pierwszy moja babcia się postawiła. Najpierw powiedziała rodzicom i swojemu rodzeństwu, co o nich myśli, a potem poszła do sklepiku, centrum życia całej wsi. Weszła z hukiem, takim samym, z jakim kiedyś wypędziła z domu swojego męża, stanęła naprzeciwko ludzi i twardo powiedziała:

– Powiem to tylko raz, bo wszyscy nic dla mnie nie znaczycie. Wasze zdanie nic mnie obchodzi, jesteście zakłamani tak samo jak Jan i nie macie prawa nas osądzać. Mój syn to wspaniały człowiek i zrobi ze swoim życiem, co zechce, a wam nic do tego! Wara od nas!

Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie zrobiła wrażenie. Stanęła po stronie syna i jego szczerego uczucia. Zbyt dobrze wiedziała, czym jest odtrącenie przez bliskich i nigdy by do tego nie dopuściła. Nie wobec swojego dziecka czy wnucząt. Po ślubie Witka zamieszkała z młodymi w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów wsi, w malowniczej, górskiej dolinie. To ona odebrała poród ich dziecka, bo mroźna zima zasypała wszystkie drogi. Była pierwszą osobą, którą zobaczyłam, przychodząc na świat. Babcia dała mi leciutkiego klapsa na powitanie, przetarła szmatką buzię i położyła na piersiach zmęczonej, ale szczęśliwej mamy.

Będzie najbardziej kochaną dziewczynką na świecie – powiedziała, uśmiechając się do nas, a ja podobno nagle się uspokoiłam po jej słowach.

Chyba uwierzyłam, że będzie mnie kochać mocno i chronić przed całym światem, tak jak robiła to wcześniej wobec własnego syna. Po niej noszę piękne i dumne imię.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama