Reklama

Odkąd tylko z Markiem zamieszkaliśmy razem, marzyliśmy o własnym kawałku ziemi, gdzie moglibyśmy uciekać od miejskiego hałasu i codziennych trosk. Kiedy w końcu udało nam się kupić działkę, poczuliśmy się, jakbyśmy złapali oddech po długim biegu. Ta przestrzeń, pełna traw, śpiewu ptaków i zapachu świeżo skoszonej trawy, stała się naszym azylem. To miało być miejsce tylko dla nas. Jednak każda sielanka ma swoje rysy – i w naszym przypadku były nimi niezapowiedziane wizyty. Najbardziej obawiałam się jednej osoby. Katarzyna. Matka Marka. Teściowa, z którą nigdy nie potrafiłam się porozumieć.

Reklama

Niespodzianka na start

Nie mogłam się doczekać wyjazdu na działkę. Marek miał skończyć wcześniej pracę, ja już od rana pakowałam torby: termos z kawą, kiełbasa na ognisko, książka, w którą wreszcie zamierzałam się wgryźć. Nasz skrawek ziemi na skraju lasu czekał na nas. Miałam w planie słodkie lenistwo. Leżenie na hamaku, gapienie się w niebo, może lampka wina wieczorem. Marek obiecał, że tym razem nie będzie grzebał przy płocie ani ciął drewna. Tylko my i cisza. W południe, tuż przed jego wyjazdem z pracy, zadzwonił.

– Kochanie, nie wściekaj się, dobrze?

Od razu wiedziałam, że coś się święci.

– Mów – odpowiedziałam chłodno.

– Mama… Ona… postanowiła do nas dołączyć. Chce zobaczyć działkę. Już jest w drodze.

Zamarłam z kubkiem w dłoni.

– Marek, co ty mówisz? Myślałam, że to nasz weekend. Sami. Ty i ja.

– Wiem, przepraszam, nie mogłem jej odmówić. I tak by pojechała. Wzięła pociąg i zaraz się przesiada do busa.

Włączyłam czajnik. Cokolwiek powiem, już nie miało znaczenia. Była w drodze. Wieczorem stała na naszej trawie z walizką na kółkach i miną pełną krytyki.

– Wiesz, że nigdy nie lubiłam takich spontanicznych wyjazdów – zaczęła od progu. – Ale chciałam zobaczyć, jak wy tu mieszkacie.

Marek stał obok, z niewyraźną miną.

– Będzie dobrze – mruknął, choć nawet on w to nie wierzył.

Dwa różne światy

Już pierwszego ranka zrozumiałam, że ten weekend nie będzie miał nic wspólnego z odpoczynkiem. O siódmej rano Katarzyna była już ubrana z herbatą w ręku. Zajrzała do nas do pokoju.

– Już nie śpicie? – zapytała z lekką nutą irytacji, choć było oczywiste, że to ona nas obudziła.

– Jeszcze trochę… – mruknęłam, chowając się głębiej w śpiwór.

– No, no… – odparła z przekąsem. – Ja to o tej godzinie miałam już zrobione zakupy i obiad w garnku.

Kilka godzin później, zamiast leżeć na hamaku, plewiłam grządki. Nie z własnej woli. Katarzyna uznała, że "skoro już tu jesteśmy, to trzeba coś zrobić z tym zarośniętym ogrodem".

– Wiesz, Anno, nie rozumiem, jak można traktować działkę jak miejsce do odpoczynku? Kiedyś robiło się wszystko, żeby była jak ogrodowy raj – rzuciła, poprawiając sobie rękawiczki.

– Ja po prostu lubię to miejsce takie, jakie jest. Nie chcę spędzać tutaj dni na ciągłej pracy – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku kipiałam.

– A nie uważasz, że ten ogród mógłby wyglądać trochę inaczej?

Marek, który do tej pory udawał, że nie słyszy, w końcu się odezwał:

– Mamo, może zróbmy sobie przerwę? Siądźmy przy ognisku. Spokojnie.

Ale ognisko też było nie takie. Dym za gęsty, drewno za mokre, a moje kiełbaski – „spalone od spodu”. Siedziałam, patrząc na nią przez płomień, i myślałam tylko jedno: czy ja naprawdę muszę ją znosić do końca życia?

Coś się zmieniło

Wieczorem, kiedy Katarzyna poszła do domku odpocząć, usiedliśmy z Markiem przy ognisku. Między nami panowała cisza. Miałam mu za złe, że nie potrafił powiedzieć swojej matce „nie”.

Nie mogła po prostu dać nam spokoju? – spytałam cicho.

Marek tylko westchnął, nie odrywając wzroku od ognia.

– Wiesz, że ona nie potrafi być sama. Odkąd ojciec zmarł, nie umie usiedzieć w miejscu.

– Nie możemy przecież wiecznie jej towarzyszyć – odparłam, z trudem hamując emocje.

Następnego dnia znowu wstała wcześniej. Kiedy wyszłam z namiotu, parzyła już kawę.

– Posłodziłam – powiedziała, podając mi kubek. – Wiem, że wolisz bez, ale... potrzebujesz trochę energii.

Nie miałam siły się spierać. Usiadłam obok niej, zmarznięta, zrezygnowana.

– Wiesz, Anno – zaczęła niespodziewanie – nie jestem dobra w tych wszystkich… relacjach. Przez całe życie byłam raczej konkretna. Ale nie znaczy, że mi nie zależy.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu, a ja pierwszy raz poczułam, że może coś się między nami zmieni.

Nić porozumienia

Następne dni mijały inaczej. Nadal różniłyśmy się we wszystkim – ona nadal poprawiała koce, które ja rzucałam niedbale, ja nadal przewracałam oczami, gdy komentowała mój strój. Ale coś się zmieniło. Jakbyśmy obie zdjęły zbroje. W niedzielę, po obiedzie, zaproponowała, że pokaże mi, jak sadzić maliny. Mimo że wcale nie miałam na to ochoty, poszłam.

– Zaczynam rozumieć, co mówiłaś o pracy na działce – odezwałam się po dłuższej chwili. – To jednak daje jakąś satysfakcję.

Katarzyna wyprostowała się i spojrzała na mnie z półuśmiechem.

– I jeszcze ile satysfakcji, kiedy wszystko zaczyna się układać w całość – powiedziała, otrzepując ręce z ziemi.

– Czuję, że zaczynam to rozumieć. Chociaż i tak masz w tym dużo więcej doświadczenia niż ja.

– Chyba rzeczywiście. Ale to nic – powiedziała z nieoczekiwaną łagodnością. – Z czasem i ty go nabierzesz.

Wieczorem usiadłyśmy przy stole z kubkami herbaty. Marek zajmował się rozpalaniem ogniska, a my milczałyśmy. Ale to było inne milczenie – ciche, zrozumiałe. Tylko ja i ona. Dwie kobiety, tak różne, a jednak mające coś wspólnego. Pomyślałam wtedy, że może właśnie tak zaczyna się relacja. Nie od głośnych deklaracji, nie od wielkich gestów. Ale od tego, że dwie osoby są w stanie usiąść obok siebie i po prostu nie mieć już potrzeby udowadniania czegokolwiek.

Może zaproszę ją ponownie

Ostatniego dnia obudziłam się przed Katarzyną. Siedziałam na kocu z kubkiem kawy i patrzyłam na poranne mgły unoszące się nad lasem. Było cicho. Marek jeszcze spał. Dla odmiany to ja przygotowałam śniadanie. Nawet jej ulubioną jajecznicę z pomidorami, którą zbywałam wcześniej z westchnieniem.

– Ale pachnie – usłyszałam zza pleców jej głos.

Nie odpowiedziałam od razu. Podałam jej talerz. Usiadła przy stole i zjadła w milczeniu.

– Wiesz – zaczęła w końcu – jak pierwszy raz usłyszałam, że Marek chce kupić działkę, pomyślałam, że to fanaberia. Ale teraz... Rozumiem go lepiej. Rozumiem was.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem.

– Nie sądziłam, że to kiedyś powiesz.

– Ja też nie – przyznała. – Ale czasem człowiek musi coś zobaczyć, poczuć. To nie tak, że od razu wszystko zaakceptuję. Nadal uważam, że powinnaś częściej podlewać ogórki.

Parsknęłam śmiechem. A ona dołączyła.

– I że Marek mógłby mniej nosić tych twoich drelichów – dodała z udawanym oburzeniem.

– A ty mogłabyś czasem zamknąć oczy na kurz w kącie.

Spojrzałyśmy na siebie z uśmiechem. Było w tym coś ulotnego, prawdziwego. Nie potrzebowałyśmy już walczyć. Tego dnia, kiedy Katarzyna pakowała walizkę, nie czułam ulgi. Czułam... rodzaj smutku. I tę dziwną, nową myśl: może jeszcze kiedyś chciałabym, żeby znowu przyjechała.

Wystarczy zrozumienie

Kiedy odjechała, przez długi czas siedzieliśmy z Markiem przy pustym stole. Cisza była przyjemna, ale już nie ta sama. Coś się zmieniło. Ja się zmieniłam. Może ona też. Przez lata myślałam, że nasze relacje są jak zamknięte drzwi, do których klucz wyrzucono dawno temu. Tymczasem okazało się, że może wystarczyło tylko zapukać. Po powrocie do miasta Katarzyna zadzwoniła. Nie z pretensją. Nie z pytaniem. Z prostym: „Dziękuję za gościnę. I za jajecznicę.” A ja odpowiedziałam: „Może za jakiś czas zrobimy ognisko, co ty na to?”

Nie byłam pewna, skąd we mnie ta otwartość. Może zrozumiałam, że przez te wszystkie lata widziałam w niej jedynie teściową – intruza, kogoś, kogo trzeba tolerować. A ona we mnie – zagrożenie, dziewczynę, która zabrała jej syna. Nigdy nie próbowałyśmy naprawdę się poznać. Tylko oceniałyśmy. A teraz? Nadal się różniłyśmy. Nadal nie byłyśmy bliskie. Ale coś się przełamało.

Nie wiem, czy będziemy kiedyś przyjaciółkami. Może nie. Może nigdy nie wypijemy wspólnie wina na tarasie, nie będziemy się zwierzać ani wspólnie śmiać do łez. Ale myślę, że już nie będziemy unikać siebie. Może z czasem zbudujemy coś własnego – kruchego, ale prawdziwego. W końcu nie każda historia musi zaczynać się miłością. Czasem wystarczy, że kończy się zrozumieniem.

Anna, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama