Reklama

Może ja już jestem starej daty, ale jak słyszę o palmach w grudniu, to mnie aż coś w środku skręca. Święta to barszcz z uszkami, karp, opłatek i sianko pod obrusem, a nie jakieś napoje z parasolką na plaży. A syn z synową wymyślili, że mnie zabiorą „gdzieś ciepło”, żeby „odpocząć od tej całej krzątaniny”. Ha! Jakby ta krzątanina to było coś złego. Zresztą, jak ja mam odpocząć, kiedy mi sumienie nie da spokoju, że w czasie, gdy powinna być kolęda, choinka i opłatek, ja się opalam gdzieś na leżaku? Tego się po prostu nie robi. Święta to święta – i jeśli my ich nie uszanujemy, to kto? W moim domu zawsze była choinka, opłatek i dwanaście potraw. A teraz co? Palma i plastikowy bałwanek w centrum handlowym? Nie, nie zamierzam się na to zgodzić. I powiedziałam im to wyraźnie.

Nie tego się spodziewałam

– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęła Karolina, wchodząc do kuchni z tym swoim teatralnym uśmiechem, który od razu wzbudzał moją czujność.

– Mów – rzuciłam krótko.

– No bo... tak myśleliśmy z Tomkiem… żeby w tym roku święta zrobić trochę inaczej.

– Inaczej? – uniosłam brew. – Co, choinka do góry nogami?

– Nie, nie – Karolina się zaśmiała, ale widziałam, że jest spięta. – Raczej… w cieplejszym klimacie. Mamy opcję wyjazdu. Hiszpania. Morze, słońce, hotel all inclusive. Święty spokój. I... chcielibyśmy, żebyś pojechała z nami.

– Święty spokój? – odłożyłam łyżeczkę. – W Wigilię?

– No tak... bez tego całego gotowania, zmywania, stresu. Będziesz mogła odpocząć.

– I co ja mam tam niby robić? Leżeć na plaży i jeść pizzę na kolację wigilijną?

– Oj, mamo, nie bądź taka surowa. A dzieci będą szczęśliwe, bo wreszcie nikt nie będzie im kazał jeść karpia i barszczu.

– Nie będę jeść karpia?! – parsknęłam. – Dzieci szczęśliwe? A tradycja? A opłatek? To nie są wakacje, tylko święta Bożego Narodzenia.

Karolina westchnęła i spojrzała na mnie z miną, jakbym była reliktem z muzeum.

– Mamo, świat się zmienia…

– No to niech się zmienia beze mnie.

Nie dałam się namówić

Od tej rozmowy chodziłam po domu wściekła. Niby nic wielkiego się nie stało, a jednak w środku mnie gotowało. Przez całe życie pielęgnowałam tę tradycję, od mojej matki się nauczyłam, a teraz nagle mam to wszystko zostawić dla jakiegoś hotelowego bufetu i palemek w doniczkach?

– Mamo, możemy pogadać? – Tomek przyszedł wieczorem, kiedy Karolina już siedziała w salonie i oglądała jakąś komedię romantyczną, udając, że nic się nie dzieje.

– A co, ty teraz też będziesz mnie namawiał na święta pod palmami?

– Nie, chciałem... tylko zrozumieć, czemu jesteś taka zła. Przecież to miał być prezent. Dla ciebie.

– Prezent?! Synu, prezent to jest sweter albo książka, a nie próba wyrwania matki z jej własnego domu w najbardziej rodzinny czas w roku.

– Myślałem, że odpoczniesz. Już tyle lat robisz te wszystkie pierogi, śledzie, bigosy... Może czas coś zmienić?

– Ja to lubię, rozumiesz? To mnie trzyma przy życiu. W grudniu mam cel. Mam dla kogo kroić sałatkę jarzynową i wyciągać stare bombki z piwnicy. Jak mi to zabierzesz, to co mi zostanie?

– My, mamo – powiedział cicho i usiadł obok mnie przy kuchennym stole.

Popatrzyłam na niego, na mojego jedynego syna. Dobry chłopak, ale czasem taki naiwny.

– A jak ja tam umrę? – rzuciłam dramatycznie.

– Mamo! – spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– No mówię ci, jak mam umrzeć, to chcę pod choinką, a nie pod palmą.

Tomek zaczął się śmiać, a Karolina zza ściany zawołała:

– I z pierogiem w dłoni, prawda?

Nie odpowiedziałam.

Nie uszanowali mojego zdania

Następnego dnia zadzwoniła Ela, moja kuzynka z Krakowa. Zawsze dzwoni w grudniu, żeby się dowiedzieć, co u mnie słychać.

– Ty naprawdę nie masz w sobie za grosz egoizmu. Ja to już dziesięć lat temu powiedziałam dzieciom: jak chcecie święta, to albo przychodzicie do mnie i wszystko robicie, albo ja przychodzę do was z pustymi rękami. I co? Teraz się biją, kto mnie przygarnie. Bo babcia to skarb, ale nie służąca.

– U mnie to nie takie proste... Oni chcą mnie na święta... wywieźć. Pod palmy!

– Pod co?! – prawie krzyknęła do słuchawki.

– No. Do Hiszpanii. All inclusive i zero karpia.

– Zwariowali – stwierdziła Ela bez wahania. – Ja rozumiem ciepło, ja rozumiem odpoczynek. W grudniu?! Jak można Wigilię robić bez śniegu i kompotu z suszu?

– No właśnie!

– A ty co powiedziałaś?

– Że nie ma mowy.

Ela wybuchła śmiechem.

– O, to moja Halinka! I dobrze im powiedziałaś. Wiesz, u mnie w tym roku Zosia robi Wigilię. Powiedziała, że ona chce spróbować. To ja się zgodziłam. Jadę do niej. Tylko karpia jej zamówię, bo nie umie sama filetować.

– I dobrze. Cieszę się, że jeszcze ktoś potrafi szanować tradycję.

Po tej rozmowie poczułam się lepiej. Już miałam sięgnąć po notatnik, żeby zapisać, co muszę kupić na święta, kiedy do kuchni wpadła Karolina.

– Mamo, a może jednak spróbujesz? Tylko raz, żeby się przekonać.

– A może wy raz spróbujecie... uszanować moje zdanie?

Zamilkła i wyszła. I dobrze.

Ścisnęło w gardle

Dwa dni później przyszła wnuczka. Cała w świątecznych spineczkach, błyszczących rajtuzach i z torbą pełną cekinów i czegoś, co podejrzanie wyglądało jak śnieg w sprayu.

– Babciu, robimy bombki! – oznajmiła z entuzjazmem i bez pytania rozłożyła cały majdan na moim stole.

A gdzie twoja mama? – zapytałam, choć już czułam, że Karolina maczała w tym palce.

– Poszła do fryzjera. Powiedziała, że jeśli ty się zgodzisz na ten wyjazd, to potem możemy robić święta, gdzie tylko chcesz! Nawet z pięcioma karpiami!

– Czyli przysłała cię tu jako ambasadorkę pod palmę?

– Co to znaczy ambasadorkę?

– Nieważne – mruknęłam.

– Babciu, a ty w ogóle byłaś kiedyś na plaży?

– Byłam. W '88 w Bułgarii. Przypiekło mnie jak kotleta. I zgubiłam klapki.

Zuzia zaśmiała się i przykleiła sobie gwiazdkę do czoła.

A chciałabyś jeszcze raz? Tak, żebyśmy wszyscy byli razem?

Zamilkłam. Bo to „wszyscy razem” zabrzmiało inaczej. Nie o Hiszpanię tu chodziło. Chodziło o to, że nie widzieli w świętach ciepła, tylko garnek z kapustą, stres i zakalec w serniku.

– Babciu... – Zuzia spojrzała na mnie spod tej swojej brokatowej grzywki – jak ty umrzesz, to też będziemy święta robić w domu, obiecuję. Teraz chciałabym ci pokazać plażę w grudniu. Tylko raz.

Poczułam, jak coś mnie ściska w gardle. Nie odpowiedziałam. I chyba po raz pierwszy... nie powiedziałam „nie”.

Zmieniłam zdanie

Wieczorem długo leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit. Nie mogłam zasnąć. Cała ta rozmowa z Zuzią chodziła mi po głowie. Co, jeśli rzeczywiście chodziło tylko o to, żebyśmy byli razem, a nie o to, czy to przy choince, czy palmie? Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Zrobiłam kawę, usiadłam przy kuchennym stole i czekałam. W końcu weszła Karolina – zaspana, w szlafroku, z telefonem w ręku.

– Mamo? Wszystko w porządku?

Siadaj. Muszę coś powiedzieć – wskazałam głową na krzesło.

Usiadła bez słowa.

– Wczoraj Zuzia... powiedziała mi coś ważnego. I się zastanowiłam. Może... może ja się faktycznie trochę zafiksowałam.

Karolina uniosła brwi.

– To znaczy?

– Może ten wyjazd to nie taka znów zbrodnia. Może jak zobaczę to wasze morze i palmy, to... wrócę i tym bardziej będę doceniać polski śnieg i suszone śliwki w kompocie.

– Czyli…?

– Czyli jak mnie chcecie zabrać, to się zabierajcie, ale stawiam warunek – dodałam, unosząc palec.

– Jaki?

Na plaży śpiewamy kolędy. I muszę mieć opłatek. Choćby w walizce z karpiem.

Karolina aż zaklaskała w dłonie.

– Mamo! Cudownie! Obiecuję, wszystko załatwię! Będziesz zadowolona, obiecuję.

To było dla mnie zaskoczenie

Siedzieliśmy na tarasie hotelu, a pod nami szumiało morze. Palmy kołysały się leniwie na wietrze, a powietrze pachniało ciepłem i czymś cytrusowym, czego nie potrafiłam nazwać. Brokatowe spineczki Zuzi mieniły się w słońcu, a Karolina już zdążyła ustawić sztuczną choinkę na stoliku. Plastikową, ale z bombkami.

– Babciu, a jak łamie się opłatkiem, to trzeba mówić coś specjalnego? – spytała Zuzia, podając mi biały kawałeczek, który Karolina cudem upchnęła między kosmetyki.

– Trzeba mówić od serca – odpowiedziałam cicho. – Nie ważne gdzie. Choćby pod palmą.

Zuzia uśmiechnęła się szeroko i przytuliła się do mnie. Tomek wyjął z kieszeni telefon i puścił kolędę. I nagle wszyscy zaczęli nucić. Nawet ja. Cicho, jakby to było zakazane w tej części świata. Spojrzałam na syna i synową. Oboje się do mnie uśmiechali. Było inaczej niż w domu. Bez białego obrusu, bez pierogów. Jednak była choinka, kolęda i opłatek. I było „wszyscy razem”.

– Wiecie co? – powiedziałam, ocierając oko, które niby mi „coś wpadło”. – Może nie jestem taka stara, jak myślałam. I kolejne święta robimy u mnie. Z barszczem, z karpiem i z tym całym bałaganem, od którego podobno chcecie odpoczywać.

– Obiecujemy, mamo – powiedział Tomek, ściskając moją dłoń.

Może i tradycja trochę się zmienia. A jeśli się ją niesie ze sobą, to nigdzie nie zginie. Nawet pod palmami.

Halina, 75 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama