Reklama

Kiedy córka zapytała o testament, coś we mnie pękło. To było niewinne pytanie, prawda? Jednak poczułam, jak zimny dreszcz przechodzi mi po plecach. Przez lata zawsze byliśmy rodziną, która nie mówiła o pieniądzach, a teraz wydawało się, że każdy temat kręci się wokół majątku.

Reklama

– Spokojnie – powiedział mi Henio, gdy wieczorem zwierzyłam mu się z moich obaw. – To nic takiego.

Ale wiedziałam swoje. Z każdym kolejnym obiadem, z każdym telefonem czułam, że dzieci stają się coraz bardziej zdeterminowane, by poruszać ten temat. Mateusz, który zawsze był bardziej powściągliwy, unikał wprost rozmów o pieniądzach, ale Beata wchodziła w szczegóły – co z domem, co z działką, ile mamy oszczędności.

Dzieci chcą nam wszystko odebrać

Zapach pieczonego kurczaka roznosił się po domu. Wszystko wydawało się normalne, aż do momentu, gdy córka przerwała ciszę.

– Nie chcę być nachalna, ale czy myśleliście już o spisaniu testamentu? – zapytała.

Henio uniósł głowę znad talerza, patrząc na nią z niedowierzaniem, a ja poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.

– Testamentu? – zapytałam, próbując przybrać neutralny ton.

– Tak, wiesz, to bardziej praktyczne – dodał Mateusz, zerkając na siostrę. – Lepiej mieć wszystko uporządkowane, żeby potem nie było problemów.

– Problemów? Mam nadzieję, że już nie spisaliście nas na straty! – zażartował Henryk, choć jego ton był bardziej nerwowy niż rozbawiony.

– Tato, spokojnie – rzuciła Beata. – To tylko pytanie. Lepiej zawczasu wszystko ustalić, niż potem walczyć o dokumenty.

Miałam ochotę powiedzieć coś, co zakończyłoby tę rozmowę raz na zawsze, ale zamiast tego spuściłam wzrok na talerz.

– To chyba nie jest temat na niedzielny obiad, prawda? – powiedziałam, starając się utrzymać spokój.

Córka wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia, ale czułam, że atmosfera przy stole stała się napięta.

Wieczorem, gdy zmywałam naczynia, mąż podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu.

– Kochanie, nie przejmuj się. Dzieci są po prostu praktyczne.

Być może, ale nie mogłam przestać o tym wszystkim myśleć. Czy to możliwe, że chcą nam wszystko odebrać?

Te słowa mną wstrząsnęły

Kilka dni później siedzieliśmy w salonie. Ciszę przerywało jedynie tykanie zegara na ścianie.

– Co sądzisz o pytaniach dzieci? O testamencie? – zapytałam w końcu, łamiąc ciszę.

Mąż odłożył gazetę i spojrzał na mnie.

– Nie wiem. Ale coś w ich tonie mnie niepokoi. Jakby już dzielili coś, co jeszcze do nich nie należy.

Westchnęłam, układając ręce na kolanach.

– Może przesadzamy. Może po prostu myślą o przyszłości.

– A może myślą o swojej przyszłości, nie naszej – odparł Henryk, a jego słowa zabrzmiały twardo. – Zawsze mówiłaś, że chcesz pomóc innym. Może to jest ten moment?

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Pomóc innym?

– Fundacja. Zawsze o tym marzyłaś – powiedział spokojnie. – Zamiast dzielić ten majątek na dwoje, możemy zrobić coś, co ma prawdziwy sens.

Zamilkłam, czując, jak te słowa osiadają we mnie ciężarem.

– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałam w końcu.

Henryk skinął głową.

– Jeśli przez pieniądze stracimy dzieci, to znaczy, że nie byliśmy dobrymi rodzicami – powiedział z żalem mąż.

Te słowa mną wstrząsnęły, ale wiedziałam, że miał rację.

Łzy napłynęły mi do oczu

Kiedy kilka dni później poinformowaliśmy dzieci o naszej decyzji, atmosfera była tak gęsta i ciężka, że można było kroić ją nożem.

– Jak mogliście zrobić coś takiego bez konsultacji z nami?! – wybuchnęła córka, wstając od stołu.

– Beata, uspokój się – powiedział mąż w miarę spokojnie.

– Nie, tato, nie uspokoję się! To przecież nasza przyszłość! – kontynuowała, a jej głos był pełen złości.

Mateusz, który zwykle unikał konfliktów, odezwał się ostrożniej, ale jego słowa były równie bolesne.

– Nie wiem, co o tym myśleć. Czy to znaczy, że nie zasłużyliśmy na wasze zaufanie?

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale starałam się zachować spokój.

– To nie kwestia zaufania – powiedziałam cicho. – Chcieliśmy zrobić coś, co ma sens. Pomóc tym, którzy naprawdę tego potrzebują.

Beata prychnęła z irytacją.

– A my nie potrzebujemy pomocy? Co z naszymi dziećmi? Jak mamy je zabezpieczyć?

Henryk w końcu przerwał jej tyradę.

– Jesteś dorosła. Nie potrzebujesz nas, żeby zbudować swoje życie.

– To niesprawiedliwe – odparła, zaciskając dłonie w pięści. – Inni rodzice myślą o swoich dzieciach, a wy… Zdradziliście nas.

„Zdradziliście nas”

Relacje w naszej rodzinie pogorszyły się do tego stopnia, że każda kolejna próba kontaktu jeszcze bardziej oddalała nas od siebie. Beata przestała do nas dzwonić, a jej wizyty ograniczały się do formalnych okazji. Kiedy już przyjeżdżała, unikała rozmów na temat naszej decyzji, ale w jej spojrzeniu wyczuwałam żal i gniew. Mateusz także stał się bardziej zdystansowany. Był cichy, nie wchodził w konflikty, ale widziałam, że również czuje się dotknięty.

Pewnego wieczoru, siedząc przy stole w kuchni, próbowałam podzielić się swoimi wątpliwościami z mężem.

– Może przesadziliśmy? – zapytałam, mieszając herbatę, która już dawno wystygła. – Widzisz, co się dzieje. Stracimy dzieci.

– Jeśli naprawdę stracimy je przez pieniądze, to znaczy, że nigdy ich nie mieliśmy – odpowiedział stanowczo. – Wychowaliśmy ich na silnych, samodzielnych ludzi. Może teraz powinniśmy to zobaczyć w praktyce.

– Ale może to my zawiedliśmy? Może zbyt nagle to ogłosiliśmy? – próbowałam argumentować. – Powinniśmy ich przygotować.

Henryk zamyślił się na chwilę.

– Może tak – przyznał w końcu. – Ale ich reakcja mówi mi więcej, niż się spodziewałem.

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż krążyły mi słowa córki. „Zdradziliście nas”. Nigdy wcześniej nie widziałam w niej tyle gniewu, tyle rozczarowania.

Mimo to mąż wydawał się niewzruszony. Był pewien, że czas w końcu złagodzi ból i pozwoli dzieciom zrozumieć nasze intencje.

Byłem wściekły

Kilka miesięcy później Mateusz zapukał do naszych drzwi. Było to niespodziewane, bo od dawna nas nie odwiedzał. Tym razem nawet miał ze sobą ciasto.

– Cześć, mamo – powiedział z lekkim uśmiechem. – Mogę wpaść na podwieczorek?

Poczułam, jak serce zabiło mi mocniej. Zaparzyłam herbatę i usiedliśmy przy stole. Przez chwilę Mateusz milczał, jakby szukał odpowiednich słów.

– Muszę przyznać, że na początku byłem wściekły – zaczął w końcu. – Ta wasza decyzja… wydawała mi się taka niesprawiedliwa.

– Nigdy nie chcieliśmy was skrzywdzić – powiedziałam, z trudem powstrzymując łzy.

– Wiem – przerwał mi, patrząc na filiżankę herbaty. – Z czasem zrozumiałem, że nie chodziło o pieniądze. Chodziło o coś więcej, prawda?

Skinęłam głową, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Może za bardzo skupiliśmy się z Beatą na przyszłości, zamiast cieszyć się teraźniejszością – kontynuował. – Nie wiem, czy Beata to zrozumie, ale ja… chyba zaczynam.

– Zawsze chcieliśmy, żebyście byli samodzielni – odpowiedziałam. – Może nie wszystko zrobiliśmy dobrze, ale ta decyzja miała sens.

Mateusz uśmiechnął się lekko.

– Spróbuję porozmawiać z Beatą. Ale daj jej czas, mamo. Ona potrzebuje go więcej niż ja.

Relacje w naszej rodzinie powoli zaczynały się odbudowywać, choć daleko było do dawnej bliskości. Beata wciąż była chłodna i zdystansowana, ale przynajmniej nie unikała rozmów, kiedy się widzieliśmy. Wiedziałam, że jej ból i rozczarowanie potrzebują czasu, by zniknąć.

Henio był spokojny i przekonany o słuszności naszej decyzji.

– Widzisz? Mateusz zaczyna rozumieć – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem w salonie. – Beata też w końcu to pojmie.

Nie odpowiedziałam od razu, patrząc na zdjęcia naszych dzieci na półce.

– Nie wiem, Henryku. Może to wszystko zaszło za daleko.

Henryk uśmiechnął się i ujął moją dłoń.

– Zrozumieją. Daliśmy im nie tylko lekcję życia, ale i przykład, że w życiu trzeba patrzeć nie tylko na siebie.

Reklama

Krystyna, 76 lat

Reklama
Reklama
Reklama