„Dzieci kupiły mi nowoczesne mieszkanie i oczekują wdzięczności. Nie rozumieją, że starych drzew już się nie przesadza”
„Poczułam się, jakbym naruszyła jakiś nowy, niepisany porządek, który tutaj obowiązywał. Może rzeczywiście byłam staroświecka? Może teraz nikt się już nie wita, nie przedstawia, nie nosi szarlotki sąsiadom?”.

- Redakcja
Przeprowadzka – słowo, które zawsze kojarzyło mi się z nowym początkiem. Ale nikt nie mówi, że początki na stare lata są jak odrywanie skóry – niby człowiek żyje, ale wszystko boli. Dzieci postanowiły, że tak będzie lepiej. Pewnego dnia usiedli naprzeciw mnie w moim starym mieszkaniu i zaczęli mówić jak jacyś doradcy życiowi.
Nie miałam wyboru
– Mamo, to mieszkanie to już nie miejsce dla ciebie – powiedziała moja córka Ania. – Te schody, brak windy, ciągła wilgoć. Martwimy się.
– Znaleźliśmy ci coś nowego – dodał mój syn Piotrek. – Nowoczesny blok z windą, czysto, spokojnie. Pomyśleliśmy, że wreszcie zasługujesz na wygodę.
Kupili, bez pytania mnie, czy chcę. A potem spakowali całe moje życie w kartony i pudła. Winda działa bez zarzutu. Wchodzisz, wciskasz guzik i już jesteś na górze. Nawet nie zdążysz się przywitać z sąsiadem – jeśli w ogóle go spotkasz. W tamtym mieszkaniu schody skrzypiały, ale znałam ich odgłos. Tam pachniało starą farbą, bigosem od pani Marii z drugiego piętra i wodą kolońską sąsiada z góry, której nie dało się zapomnieć. A tutaj nie pachnie niczym.
Co rano zaparzam herbatę i siadam w fotelu przy oknie. Obserwuję ludzi, którzy wyprowadzają psy. Jednego chłopaka widuję codziennie, nazwałam go w myślach Tomek.
Podjęli decyzję za mnie
Dzieci czasem dzwonią, ale zwykle krótko.
– Mamo, wszystko dobrze? – rzuca córka do słuchawki, a ja mam wrażenie, że jej palec już wisi nad czerwonym guzikiem „zakończ”.
– Dobrze – odpowiadam mechanicznie.
– Super. Buziaki!
I tyle. Jakby ktoś zadzwonił do windy, zapytał, czy działa, i odłożył słuchawkę.
Miesiąc po przeprowadzce zaczęłam liczyć, ile razy, odkąd tu mieszkam, ktoś powiedział mi „dzień dobry”. Licznik nie przekraczał pięciu. Żadnych rozmów na klatce, żadnego stukania do drzwi z pytaniem, czy można pożyczyć sól. Wcześniej sąsiedzi żyli obok mnie, a tu miałam wrażenie, że każdy mieszka w swoim zamkniętym świecie, do którego nikt nie ma dostępu.
Naprzeciwko mieszkała starsza kobieta. Widziałam ją kilka razy, zawsze ubrana starannie, w płaszcz zapinany pod szyję. Wydawała się surowa, ale pomyślałam, że może to tylko pierwsze wrażenie. To mnie ośmieliło.
Czułam się samotna
Zebrałam się na odwagę w niedzielę rano. Włożyłam sweter, poprawiłam włosy i zapukałam do jej drzwi. Czekałam. W końcu usłyszałam, jak ktoś się zbliża. Drzwi otworzyły się tylko na szerokość łańcuszka.
– Słucham? – zapytała kobieta, nie otwierając szerzej.
– Dzień dobry. Mieszkam naprzeciwko, jestem tu nowa i pomyślałam, że może dobrze by było się przywitać – powiedziałam niepewnie.
– Rozumiem. Ale ja nie zwykłam zapraszać obcych – odparła chłodno. – Do widzenia.
Drzwi się zamknęły. Stałam jeszcze chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy stole. Nagle zrobiło mi się głupio. Poczułam się, jakbym naruszyła jakiś nowy, niepisany porządek, który tutaj obowiązywał. Może rzeczywiście byłam staroświecka? Może teraz nikt się już nie wita, nie przedstawia, nie nosi szarlotki sąsiadom?
Poczułam wstyd, że w ogóle wyszłam z tego mieszkania, a zaraz potem złość – na siebie, na nią, na dzieci, że mnie tu przesadziły, jak roślinę, z kąta w kąt.
Ignorowali mnie
Zaczęłam przystawać pod drzwiami sąsiadów z końca korytarza. To stamtąd dochodziły dźwięki życia – śmiech, rozmowy, czasem muzyka. Gdy siedziałam sama w mieszkaniu, te odgłosy były jak sygnał, że gdzieś blisko ktoś się spotyka, rozmawia.
Wyobraziłam sobie starszego pana na kanapie pod kocem, jego córkę, może wnuczkę. Tworzyłam w głowie obrazy, których nigdy nie zobaczę. Przypominałam sobie, jak kiedyś ja opiekowałam się mężem. Też nie spałam po nocach, nasłuchiwałam każdego kaszlu. Pomyślałam, jak bardzo chciałabym, żeby ktoś mnie o coś zapytał, choćby o pogodę albo czy dobrze się czuję. Nawet głupie: „czy nie trzeba czegoś ze sklepu?” – byłoby teraz luksusem.
Któregoś dnia, gdy wracałam ze sklepu, zobaczyłam chłopaka z psem. Przechodził powoli przez skwerek, pies zatrzymywał się przy każdym krzaku. Miałam wtedy wrażenie, że obaj mają czas. Inni ludzie pędzili, oni nie. Może dlatego odważyłam się podejść.
– Ładny pies – powiedziałam, kiedy się mijaliśmy.
Chłopak spojrzał na mnie, zmarszczył brwi.
– Mhm – odpowiedział i poszedł dalej, pociągając smycz. Nawet się nie zatrzymał.
Potrzebowałam towarzystwa
Wróciłam do mieszkania. Rozebrałam się, usiadłam na fotelu i długo nie mogłam się ruszyć. Poczułam się głupio, jak wścibska staruszka, która nie zna swojego miejsca. Może właśnie tak wygląda niewidzialność.
Zadzwoniłam do Ani. Nie odbierała. Po chwili dostałam wiadomość: „Oddzwonię za chwilę, właśnie usypiamy Natalkę”. Czekałam. Czterdzieści minut później telefon zadzwonił.
– Mamo, co się stało? Wszystko w porządku?
– Tak… – zawahałam się. – Chciałam tylko porozmawiać. Jakoś mi ciężko ostatnio.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Mamo, przecież miało być lepiej. Sama mówiłaś, że masz blisko sklep, windę, ciepło. Co jeszcze jest nie tak?
– Nie chodzi o rzeczy. Po prostu… tu jest bardzo cicho. Nie znam nikogo. Nie mam z kim…
– Mamo, ale przecież to nowoczesne osiedle. Teraz wszyscy tak żyją. Poza tym nie jesteś sama, masz nas.
– Ale was nie ma – powiedziałam cicho.
– Mamo – westchnęła – naprawdę się staramy. Powinnaś być wdzięczna, że kupiliśmy ci to mieszkanie.
Nie rozumieli mnie
– Nie chcę narzekać, tylko się podzielić tym, co czuję.
– No dobrze. Ale wiesz, że mamy masę pracy i dzieci. Spróbuj się zaaklimatyzować, poznaj kogoś, zapisz się na coś. Daj temu miejscu szansę.
– Spróbuję – odpowiedziałam, choć nie wierzyłam w to, co mówię.
– To dobrze. Muszę kończyć, pa.
Przestałam wychodzić z mieszkania. Dzień po dniu siedziałam w fotelu przy oknie. Książka leżała otwarta, ale litery nic nie znaczyły. Obserwowałam ludzi, psy, samochody. Z daleka świat wydawał się pełen życia. Blisko mnie – wszystko zamierało.
Dzieci dzwoniły coraz rzadziej. Ania pisała wiadomości: „Mamo, wszystko dobrze? Nie damy rady wpaść w tym tygodniu”. Piotr wysyłał zdjęcia wnuków. Nie miałam do nich żalu. Zrozumiałam, że mają swoje życie. A ja, jeśli chcę żyć, muszę zacząć budować coś własnego tu, gdzie jestem.
Helena, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłem siostrze 10 tys. i pogrzebałem swój spokój. Gdy spotkaliśmy się nad grobem ojca, nie mogłem dłużej udawać”
- „Teściowa zawsze mówiła, że emeryci nie powinni podróżować. A potem wysłała zdjęcia z Egiptu i to z nowym partnerem”
- „Nie chciałam, żeby syn wdał się w niewiernego ojca i krzywdził innych. Ale widać niedaleko pada jabłko od jabłoni”