Reklama

Kiedy dzieci były starsze i zaczęliśmy zostawiać je u niej na weekendy, wydawało się to naturalne. Aż nagle… przestały chcieć tam jeździć. Najpierw jedno, potem drugie, potem oboje. Ich wyjaśnienia brzmiały jak fanaberie, ale coś nie dawało mi spokoju. I wtedy zrozumiałam, że wszystko, co myślałam o mojej teściowej… mogło być złudzeniem.

Zawsze mogłam na nią liczyć

Na początku wszystko układało się idealnie. Kiedy urodziłam Jagodę i Miłosza, moja mama mieszkała za granicą, a teściowa w sąsiednim bloku. Była oczywistym wyborem, jeśli chodzi o pomoc. Przychodziła codziennie. Karmiła nas domowymi obiadami, spacerowała z dziećmi, podawała mi kawę, kiedy zasypiałam na siedząco. Bez niej nie dałabym rady.

– Ty śpij, ja ponoszę Miłoszka – szeptała, wyjmując mi niemowlę z ramion. – Jagódka jeszcze nie zasnęła? Chodź, babcia ci poczyta.

Była ciepła, serdeczna, wręcz nadopiekuńcza, ale wtedy mi to pasowało. Odbierała dzieci z przedszkola, przychodziła, kiedy zachorowały. Zostawały u niej na noc, kiedy z Marcinem wychodziliśmy do znajomych. Nigdy nie narzekała, że ma dość. Wręcz przeciwnie – jakby tego potrzebowała.

– Nie musisz już przychodzić codziennie – mówiłam, gdy dzieci były starsze. – Daj sobie trochę luzu.

– Kochanie, ja to lubię. Samotnie w mieszkaniu siedzieć? Co ja będę robić? – odpowiadała i przewracała oczami.

Naprawdę uważałam ją za wzór teściowej. Znajome opowiadały horrory o swoich, a ja tylko kiwałam głową i myślałam, że mnie los oszczędził. Gdy dzieci poszły do podstawówki, zaczęły spędzać u niej całe weekendy. Wracały zadowolone, pachnące naleśnikami i cynamonem. Teściowa była ich ukochaną babcią, a ja byłam wdzięczna, że mam w kim oparcie.

Wtedy jeszcze nie widziałam, że zaczyna się coś zmieniać. Nie dostrzegałam sygnałów.

Coraz więcej wymówek

Najpierw zaczęła się Jagoda. Miała dziewięć lat i była typową gadułą. Po powrocie z weekendu u babci mówiła mniej niż zwykle. Spytałam, czy wszystko w porządku. Wzruszyła ramionami.

– No… tak. Tylko tam się trochę nudziłam.

– Przecież zawsze lubiłaś u niej być.

– Lubiłam… – odparła cicho i zniknęła w swoim pokoju.

Nie zaniepokoiłam się. Dzieci czasem tak mają, zmienne humory, chwilowe niechęci. Tydzień później Miłosz odmówił, żeby iść do babci.

– Wolę zostać w domu – mruknął.

– Przecież babcia się ucieszy. Już wam robiła pierogi.

– Nie chcę pierogów. One tam zawsze są. I wszystko jest zawsze tak samo.

– Co znaczy „tak samo”?

– Nie wiem… – wzruszył ramionami. – Cicho, telewizor, ona siedzi i patrzy, nie można głośno mówić, wszystko ją denerwuje.

Zdziwiłam się. Przecież to nie pasowało do tej kobiety, która jeszcze rok wcześniej robiła z nimi teatrzyk kukiełkowy w kuchni. Zawołałam ją na kawę, żeby pogadać. Wyglądała na zmęczoną, ale nadal ciepłą i serdeczną.

– Dzieci marudzą, że się u ciebie nudzą – zaczęłam ostrożnie.

– Bo teraz mają swoje tablety, zabawki, nie to, co kiedyś. Dzieci się zmieniły, nie ja.

Przytaknęłam, ale coś zgrzytało. Miałam wrażenie, że nie wszystko mówi. Marcin, mój mąż, machnął ręką.

– Daj spokój, może po prostu dorastają. Już nie są takie małe, nie ekscytują się byle czym.

Przyjęłam to wyjaśnienie, choć nie do końca byłam przekonana.

Tego nie da się zmyślić

– Mamo, a czy mogę nie spać u babci? – zapytała mnie Jagoda, kiedy tylko wspomniałam, że planujemy z Marcinem wyjście do kina.

Zdziwiło mnie to. Zazwyczaj nie mogła się doczekać nocowania u babci.

Coś się stało?

– Nie… Tylko ja… nie lubię tam spać.

– Ale dlaczego?

Wzruszyła ramionami, ale miała spuszczoną głowę i uparcie patrzyła w podłogę. Nie odpuszczałam.

– Jagoda, powiedz mi, co cię tak niepokoi?

– Bo babcia… ona mówi takie rzeczy. Jak zasypiamy. Że ludzie czasem znikają. I że jak nie będziemy grzeczni, to też możemy.

Zrobiło mi się gorąco.

– Co? Jak to mówi?

– No tak, jakby żartowała. Ale to nie jest śmieszne. I opowiada o takich strasznych rzeczach. O duchach. Miłosz też to słyszał.

Jej brat przytaknął, nie odrywając wzroku od gry na konsoli. Zaniemówiłam. Próbowałam to zracjonalizować. Może im się przewidziało? Może teściowa naprawdę chciała tylko postraszyć, jak się czasem dzieciom opowiada bajki o wilku? Wieczorem zadzwoniłam do niej.

– Słuchaj, dzieci coś mówiły… Że opowiadasz im przed snem dziwne rzeczy.

– Dziwne? A co ja tam niby opowiadałam?

Zrobiła się nerwowa. Zaprzeczyła wszystkiemu, mówiąc, że dzieci pewnie coś obejrzały w internecie. Rozłączyła się szybciej, niż zwykle. Wtedy po raz pierwszy poczułam niepokój. Bo tego nie da się zmyślić.

Zaczęłam być uważniejsza

Od tamtej rozmowy nie dawało mi to spokoju. Nie naciskałam na dzieci, ale uważnie ich słuchałam. Kiedyś, gdy robiliśmy razem kolację, Miłosz rzucił niby od niechcenia:

– Babcia ma takie dziwne oczy, jak się wkurzy.

– Co to znaczy? – zapytałam.

– No, jakby nie była sobą. I mruczy pod nosem. Myślałem, że do mnie, ale jak zapytałem, to się wydarła, że ją podsłuchuję.

Jagoda spojrzała na mnie z niepokojem.

– Mamo, babcia czasem mówi do kogoś, kogo nie ma. Raz powiedziała do lustra: „Nic nie wiadomo”. I się potem śmiała.

Powiedziałam o tym Marcinowi. Wzruszył ramionami.

– Mama zawsze miała swoje odchyły.

– A nie sądzisz, że dzieci są teraz na to za małe?

– Może. Porozmawiam z nią.

Nie porozmawiał. A ja coraz częściej znajdowałam wymówki, by nie zawozić dzieci do teściowej. Jednocześnie nie potrafiłam ot tak zerwać kontaktu. Przez lata była dla nas podporą. Może się starzeje? I stąd te zmiany w zachowaniu.

Sekret z przeszłości

Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka teściowej, pani Wiesia. Starsza, ale trzeźwo myśląca kobieta, która zawsze wiedziała, co w trawie piszczy.

– Kochana, nie wiem, czy powinnam… – zaczęła. – Ale twoja teściowa ostatnio jest jakaś przygaszona. Jakby żyła obok wszystkiego. Martwię się o nią.

Tego samego dnia pojechałam do teściowej. Drzwi otworzyła niemal od razu, jakby czekała.

– Chciałam pogadać – zaczęłam, stawiając torebkę na podłodze.

– O dzieciach. Wiem – odparła od razu. – One przesadzają.

– One nie przesadzają. One się boją – powiedziałam spokojnie.

Teściowa usiadła ciężko na fotelu, jakby w końcu skończyła uciekać przed czymś, co i tak ją dopadło.

– Ja to już raz przerabiałam – wyszeptała. – Z ojcem Marcina. Wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Bez słowa. Bez żadnego sygnału. Zostawił mnie z dzieckiem i pustką, której nie dało się zasłonić. Całe życie bałam się, że znowu coś stracę. Że jeśli nie będę czujna… to znowu wszystko mi się rozsypie.

Spojrzała na mnie szklistymi oczami.

Chciałam ostrzegać dzieci. Żeby wiedziały, że świat bywa nieprzewidywalny. Ale chyba… przesadziłam. Najgorsze rzeczy zawsze siedziały we mnie, a nie w tym, co faktycznie się działo.

Nagle wszystko zaczęło się układać. Jej nocne czuwanie, te opowieści rzucane niby mimochodem, nerwowe reagowanie na każdy hałas. To nie była złośliwość. To był strach – przed powtórką z życia, które kiedyś ją złamało.

– Ale krzywdzisz tym dzieci – powiedziałam cicho. – One nie znają twojej historii. Odbierają to dosłownie.

Teściowa zasłoniła twarz dłońmi.

– Nie chciałam…

Czasem wraca do swojej dawnej wersji

Po tamtej rozmowie wyszłam z jej mieszkania z uczuciem ciężaru, którego trudno było nazwać. Przez lata widziałam w niej ciepłą, energiczną babcię – nie osobę, która dźwiga tak trudne wspomnienie. Kiedy opowiedziałam wszystko Marcinowi, długo siedział w milczeniu.

– Nigdy mi tego nie powiedziała – wyszeptał. – Zawsze tylko mówiła, że „tatę życie poniosło”. A ja myślałem, że to jakiś żart.

Musieliśmy zrobić to, co w tamtej chwili wydawało się jedyne rozsądne: dać jej odpocząć, uspokoić emocje, pozwolić odciąć się od ciągłego czuwania, w którym żyła od lat.

Powiedzieliśmy dzieciom jedynie, że babcia jest bardzo zmęczona i musi się trochę zregenerować. Bez szczegółów, bez dramatów. Zrozumiały więcej, niż się spodziewałam.

Teściowa kilka razy prosiła, żeby znowu mogły u niej nocować, ale byłam stanowcza.

– Mamo – powiedział Marcin – najpierw musisz poczuć się pewnie. Żebyś już nie żyła tylko wspomnieniami.

Od tamtej pory widujemy się regularnie, ale zawsze w naszym domu, w gwarze i śmiechu, które zdejmują z niej napięcie. Czasem wraca do swojej dawnej, pogodnej wersji. Innym razem w jej oczach widać cień dawnego lęku, który chyba nigdy całkiem nie zniknie. I może nie musi – byle nie przejmował steru.

Zrozumiałam jedno: człowiek nie zawsze pokazuje światu to, co naprawdę go boli. A ktoś, kto przez lata był oparciem, sam może czasem zachwiać się pod ciężarem własnych wspomnień. Patrzę na moje dzieci i wiem, że ich bezpieczeństwo zaczyna się ode mnie. Już nigdy nie zostawię ich w sytuacji, której nie rozumiem.

Milena, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama