Reklama

Nie wiem, kiedy to wszystko się zmieniło. Kiedy z kobiety, która miała w rękach cały dom, stałam się... no właśnie – jakby nikim. Oficjalnie jestem emerytką. Nieoficjalnie – kobieta, która pierwszy raz w życiu chce być dla siebie.

Całe życie byłam czyjąś podporą. Najpierw dla rodziców – bo byłam tą „rozsądną”, tą, która nigdy nie sprawiała problemów. Potem dla męża – zmarł dziesięć lat temu, ale zanim odszedł, zdążył zabrać ze mnie spory kawałek życia i siły. A potem... dzieci. Magda i Paweł. Mój powód do dumy i... źródło wiecznego niepokoju. Bo czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy dałam im wystarczająco dużo? A może za dużo?

Odkąd przeszłam na emeryturę, codziennie uczę się mówić „nie”. To najtrudniejsze słowo dla kobiety, która całe życie mówiła „tak”. Tak, przyjadę. Tak, ugotuję. Tak, zostanę z dziećmi. Tak, nie szkodzi, że boli mnie kręgosłup – dam radę. Tak. Aż raz się nie zgodziłam. Wtedy wszystko się zmieniło.

I najgorsze w tym, że wcale nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam. Ale czy naprawdę kobieta, która wychowała dzieci, pracowała całe życie i przez lata opiekowała się innymi, nie ma prawa wreszcie żyć dla siebie?

Nie mam już siły biegać za cudzymi potrzebami

– Mamo, no ale jak to? Przecież wszystkie babcie pomagają! – Magda niemal krzyczała do słuchawki. – Masz przecież wolne! Cały tydzień siedzisz w domu!

Nie siedzę, Magda. Wyjeżdżam w piątek z Ewą na warsztaty malarskie, mówiłam ci przecież… – próbowałam mówić spokojnie.

– Warsztaty?! Ty chyba żartujesz! Ja muszę jakoś pogodzić pracę z dziećmi, a ty będziesz malować? Jak nastolatka?

– Przecież to tylko trzy dni. Mam prawo...

– Masz prawo? Super. To sobie żyj po swojemu. My się jakoś ogarniemy – rzuciła i rozłączyła się bez pożegnania.

Zostałam z telefonem przy uchu i z sercem w gardle. Wiedziałam, że się obrazi. Ale nie sądziłam, że aż tak. Jeszcze długo wpatrywałam się w wygaszony ekran. Jakby miał mi dać odpowiedź: Czy ja naprawdę jestem złą matką?

Bo przecież kocham swoje wnuki. Kocham ich bardziej, niż sama się czasem rozumiem. Ale mam też swoje życie. Po raz pierwszy od tylu lat czuję, że mogę decydować o sobie. Chciałam poczuć zapach farb, zetrzeć dłonią pastel z płótna. Chciałam być kimś więcej niż tylko „babcią od zupki”.

Czy naprawdę tak niewiele trzeba, żeby przestać być ważną? Jedno „nie” – i już nie jestem potrzebna? Może faktycznie powinnam była się zgodzić. Ale nie mam już siły biegać za cudzymi potrzebami.

Kiedyś byłam ich całym światem

– Cześć, Pawełku… – zaczęłam niepewnie, gdy w końcu zdecydowałam się zadzwonić.

– Cześć, mamo – odpowiedział chłodno.

Cisza. Jakby czekał, aż powiem, po co dzwonię. Tylko że ja nie chciałam żadnej sprawy załatwiać. Chciałam tylko usłyszeć, że wszystko w porządku. Że nie jestem jakimś wyrzutem sumienia, którego lepiej unikać.

– Dzwonię, bo… bo długo się nie odzywaliście. Wszystko u was dobrze?

– W porządku – odparł. – Praca, dzieci, wiesz jak jest.

– No tak… – szepnęłam.

Znów cisza. Nie zapytał, co u mnie. Nie zapytał, jak się czuję. Jakbym była rozmową służbową, którą trzeba odbębnić.

– Paweł… – zaczęłam cicho. – Jeśli chodzi o Magdę… Nie chciałam was zranić. Ale ja… Ja też mam swoje życie.

– Rozumiem – przerwał. – Muszę kończyć. Dzieci czekają.

Rozłączył się, zanim zdążyłam dokończyć.

Zostałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i dźwiękiem pustki w uszach. Przecież kiedyś dzwonił w każdy piątek. Pytał, czy coś ugotowałam, czy u mnie ciepło. A teraz? Jedno „nie” – i nagle nie jestem tą samą mamą?

Czy naprawdę byłam dla nich tylko darmową nianią? Kiedyś byłam ich całym światem. Dziś czuję się, jakby odcięli mnie jednym ruchem. Bez słowa. Bez wyjaśnienia. I to milczenie boli bardziej niż jakikolwiek krzyk.

List do dzieci

– A pani to już chyba nie chodzi z Magdą na spacery? – zagadnęła mnie sąsiadka, gdy czekałam na autobus.

– Nie, ostatnio nie… – odpowiedziałam zdawkowo.

– Bo ja widziałam ją w sobotę z dzieciakami w parku. Bez pani. Tak się zdziwiłam, bo zwykle razem, prawda?

Uśmiechnęłam się sztucznie. Serce zabiło mi mocniej. Bo jeszcze kilka tygodni temu to była nasza sobota. Hulajnogi, piknik na kocu. I ja – „nasza babcia”.

Teraz? Jakby mnie nigdy nie było. Wieczorem odtworzyłam przypadkiem starą wiadomość głosową. Magda. Głos zmęczony, ale twardy:

– Wiesz co, nie musisz już dzwonić. Dziękujemy za wszystko, ale radzimy sobie sami.

Poczułam, jak coś we mnie zapada. Jakby kamień wpadł do studni i nawet nie zrobił plusku. Usiadłam przy stole. Papier i długopis. Długo wpatrywałam się w pustą kartkę. A potem zaczęłam pisać:

„Magdo, Pawle. Nie jestem już młoda, ale to nie znaczy, że nie mam prawa do życia. Całe życie byłam dla was. Teraz próbuję być trochę dla siebie. Nie złośliwie. Nie z egoizmu. Tylko z potrzeby. Chciałabym, żebyście to zrozumieli…”

Nie wiedziałam, jak zakończyć. Bo nie wiedziałam, czy jeszcze w ogóle jesteśmy rodziną.

Moje słowa wpadły w czarną dziurę

Minął tydzień. Potem dwa. Trzy. I nic. List wysłałam priorytetem, żeby nie mieli wymówki, że „może nie doszedł”. Doszedł na pewno. Tylko odpowiedź nie przyszła. Ani słowem, ani sms-em, ani spojrzeniem. Jakby moje słowa wpadły w czarną dziurę. Jakbym pisała do ludzi, którzy już dawno o mnie zapomnieli.

A jednak… zaczęłam oddychać inaczej. Spokojniej. Na zajęciach z malarstwa śmiałam się z Eweliną i Jerzym, choć wcześniej myślałam, że nie będę potrafiła. Płótno zapełniało się powoli błękitami i zielenią. Trochę jak moje życie – nieśmiało, ale konsekwentnie.

– Wiesz co, Anna – powiedziała Ewa przy kawie. – Ty nie jesteś zła. Ty się po prostu w końcu postawiłaś.

Popatrzyłam na nią z wdzięcznością.

– Myślisz, że kiedyś mi to wybaczą?

– A czy oni ciebie pytali, zanim zrzucili na ciebie obowiązki? – wzruszyła ramionami. – Masz prawo do własnego życia. To nie przestaje cię czynić matką. Ale przestaje czynić z ciebie służącą.

Uśmiechnęłam się. Chyba pierwszy raz od dawna bez goryczy.

Choć serce dalej bolało, zrozumiałam jedno: jeśli dzieci przestaną mnie kochać tylko dlatego, że zaczęłam kochać też siebie – to chyba nigdy tak naprawdę nie kochały.

Nie chcę być tylko babcią

W niedzielę rano przyszedł SMS. „Dzięki za list. Na razie nie mamy potrzeby rozmawiać”. Bez serca. Bez cienia tego ciepła, które kiedyś czułam nawet w krótkim „uściskamy”. Zamarłam. Jakby ktoś przyłożył mi zimną dłoń do klatki piersiowej. Tylko jedno zdanie, a zabolało bardziej niż cała cisza wcześniej. Nie mamy potrzeby rozmawiać. A ja? Czy ja nie mam prawa czuć? Potrzebować? Pragnąć czułości?

Przez chwilę miałam ochotę odpisać. Krzyczeć. Wyrzucić z siebie wszystko: „Poświęciłam wam życie, a teraz jestem niewygodna?!” Zamiast tego powiedziałam to głośno, sama do siebie:

– Mam dość bycia tylko babcią. Mam dość bycia tylko matką, której miłość mierzy się dyspozycyjnością.

Chciałam wyjść. Uciec z własnej głowy. Zadzwoniłam do Eweliny z kursu.

– Zabieram cię w góry – oznajmiła bez cienia wahania. – Pooddychajmy innym powietrzem, Anka. Tu się nie da już żyć pełną piersią.

Zgodziłam się, zanim rozum zdążył mnie powstrzymać. Bo to prawda – nadal kocham Magdę. Kocham Pawła. I wnuki. Ale nie chcę już żyć tylko przez ich potrzeby. Nie chcę, żeby moje istnienie zależało od tego, czy akurat mają braki w grafiku. Chcę być sobą. Nie funkcją.

Anna, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama