Reklama

Niedziela zapowiadała się zwyczajnie. Wstałam wcześnie, by przygotować obiad. Gdy dzieci były z nami, każdej niedzieli zasiadaliśmy wspólnie do obiadu, składającego się z dwóch dań, zawsze tych samych. Wcześniej szliśmy na mszę. Po niej wracaliśmy spacerem przez park, przystając nad stawikiem, po którego tafli pływały łabędzie.

Reklama

Dawniej częściej dzwonili…

To było tak dawno temu, że wspomnienia stały się mgliste i odległe. Dzieci dorosły i opuściły rodzinne gniazdo, a my ze Stasiem zostaliśmy sami. W domu, na skraju sadu, który pielęgnowaliśmy, a który przez lata był źródłem naszych dochodów. Kiedyś liczyliśmy, że któreś z dzieci przejmie po nas schedę.

Los napisał jednak dla nich zupełnie inne scenariusze. Jędrzej uciekł do miasta, by studiować architekturę. Justyna też nie zwlekała i po świetnie zdanej maturze rozpoczęła studia prawnicze, a potem założyła własną kancelarię notarialną. Duma nas rozpierała, choć ciężko nam było z tym, że oboje żyją z dala od nas. Niedzielny rytuał pozostał jednak niezmienny. Tak było i tej niedzieli.

– Stasiu, wstawaj! – zawołałam męża, który pochrapywał za ścianą.

Mimowolnie zerknęłam na telefon stacjonarny, który uporczywie nie dzwonił. Dzieci namawiały mnie, bym go zlikwidowała, bo przecież nikt już nie używa takich telefonów. Miałam wprawdzie komórkę, ale kiedy dzieci wyprowadziły się z domu, to dzwoniły właśnie na ten przytwierdzony do ściany telefon.

Dzieci dzwoniły głównie od święta, by złożyć mnie lub ojcu życzenia imieninowe, urodzinowe albo poinformować o czymś ważnym.

– Nie mam na nic czasu, mamo – powtarzał Jędrek. – Ledwo znajduję go dla własnej rodziny, sama wiesz, jak jest.

Starałam się zrozumieć

Jędrzej miał dobrą żonę. Polubiłyśmy się od razu. Emilia tuż po ślubie zaszła w ciążę i urodziła nam wnuczkę. Potem pojawiła się druga. Byłam zadowolona, że mój syn poukładał sobie życie.

Justyna także znalazła swoją drugą połówkę. Adriana poznała na studiach, ale ze ślubem czekali dość długo. Huczne wesele odbyło się zaledwie przed rokiem, kiedy oboje mieli już ustabilizowaną sytuację zawodową.

Nie tak to sobie wyobrażałam. W dużym domu miał panować radosny gwar. Tymczasem cisza aż dzwoniła w uszach. Staszek wszedł do kuchni i wyrywając mnie z zamyślenia.

Dziękowałam Bogu, że mogę liczyć przynajmniej na jego towarzystwo. Choć miał swoje wady i potrafił doprowadzić mnie do szewskiej pasji, nasze małżeństwo należało do udanych. Tej niedzieli miałam jednak dziwne przeczucie. Moje myśli wciąż krążyły wokół nieobecnych dzieci.

Bardzo za nimi tęskniliśmy

– Coś się stało? – Staszek stanął tuż za mną i położył mi ręce na ramionach. Czułam bijące od niego ciepło.

– Tęsknię za Jędrkiem, za Justyną.

– Wiem – westchnął mój mąż. – Oboje dużo pracują.

– Może za dużo? – zastanawiałam się na głos. – Życie przeleci im między palcami.

– Nic nie możemy na to poradzić.

Wiedziałam, że w głębi serca czuje tę samą rozdzierającą tęsknotę co ja.

– Zbudowaliśmy za duży dom. – Trzeba było kupić mieszkanie w bloku.

– O, nie – zaprotestowałam. – Za nic nie oddałabym sadu ani gospodarstwa.

Dopiliśmy herbatę i niedziela potoczyła się jak każda poprzednia. Poszliśmy do kościoła, a potem wracaliśmy do domu przez park. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że tego dnia wydarzy się coś, co zaburzy rutynę niedzielnego popołudnia.

Kiedy zbliżaliśmy się do bramy naszego gospodarstwa, dostrzegłam pod płotem srebrne auto.

– Stasiu, czy to…? – szturchnęłam męża i wskazałam wyglądający znajomo samochód.

– Najwyraźniej przyciągnęłaś Jędrka myślami!

– Nie żartuj, może coś się stało? – zaniepokoiłam się.

Nagła wizyta syna wydała się podejrzana

Niemal biegiem dopadłam do furtki. Tymczasem z auta wygramolił się Jędrzej. Gęste niegdyś włosy zmierzwił w dziwny sposób, chyba by ukryć coraz większe zakola. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne.

– Mamo! – zawołał i rozłożył ramiona.

– Synku, nic nie mówiłeś, że przyjedziesz – uściskałam go. – Nagotowałabym więcej rosołu. Gdzie Emilka i dziewczynki? – spytałam.

– Są przeziębione, więc zostały w domu – wyjaśnił.

Jędrzej wziął mnie pod ramię i ruszyliśmy podjazdem w kierunku domu. Za nami dreptał Staszek.

– Jak tu pachnie! – niemal krzyknął syn, kiedy tylko otworzyłam drzwi.

Usiedliśmy przy stole w kuchni. Zaczęłam przyrządzać obiad. Chciałam ugościć syna jak najlepiej.

– Coś niedobrego dzieje się z Justyną – wyrzucił z siebie Jędrek, bębniąc palcami o blat stołu.

– Co masz na myśli? – zastygłam w bezruchu.

– Nie wiem, mamo – Jędrzej westchnął i utkwił wzrok gdzieś w oddali. – Nie chce mi nic powiedzieć, dzwoniłem do niej i…

– Spójrzcie! – przerwał nam Staszek, zrywając się z krzesła i pokazując coś za oknem. – Nie do wiary!

Zapanowała niezręczna cisza

Zobaczyłam parkujący obok auta Jędrzeja czerwony samochód Justyny. Zakręciło mi się w głowie z emocji. Po miesiącach nieobecności o tej samej porze przyjechały do nas dzieci. To z pewnością nie będzie niedziela taka jak inne.

Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi i po chwili na progu kuchni stanęła Justyna. Jak zwykle elegancka i dobrze ubrana, coś się w niej jednak zmieniło. Wydawała mi się blada i smutna.

– No wiecie co? Mogliście mnie uprzedzić, będzie za mało obiadu! – wytarłam ręce w fartuch i podeszłam do córki. Uścisnęła mnie, a potem zwróciła się do brata:

– A ty co tutaj robisz?

– O to samo mógłbym spytać ciebie – odciął się.

– Poza tym czy to takie dziwne, że przyjechałem odwiedzić rodziców?

Dostrzegłam wypełzające na policzki Justyny delikatne rumieńce.

– No, pora na męską pogawędkę, a dziewczyny może wybiorą się na spacer – odezwał się Jędrzej.

– Dobry pomysł – podjęła Justyna, biorąc mnie pod ramię.

Poczułam, że robi mi się gorąco

Wkrótce podążałam ścieżkami w sadzie, a tuż obok szła milcząca Justyna. Coś wisiało w powietrzu.

– Brakuje mi tego… – odezwała się w końcu. – Domu, sadu, czystego powietrza – dodała.

– Córeczko – zatrzymałam się i chwyciłam ją za ręce. – Co się dzieje? Ale tak naprawdę.

Adrian odszedł! – wyrzuciła z siebie.

Po jej policzkach spłynęły łzy, wielkie jak grochy. To wyznanie niemal ścięło mnie z nóg. Przyciągnęłam córkę do siebie i głaskałam ją po włosach, a ona położyła głowę na moim ramieniu. Była dorosłą kobietą, przedsiębiorczą i odważną, ale nadal pozostała moją małą córeczką.

Kluczyłyśmy jeszcze długo alejkami sadu, rozmawiając. Justyna wyznała, że od dawna starali się z Adrianem o dziecko, ale nie mogła zajść w ciążę. To było powodem ich ciągłych kłótni. Pewnego dnia obudziła się, a w mieszkaniu nie było śladu po jej ukochanym. Zabrał wszystkie rzeczy, nie zostawił nawet kartki i nie odbierał telefonu.

Czuli na sobie presję

Mąż i syn nadal siedzieli przy stole w kuchni. Kiedy stanęłyśmy na progu, z policzkami czerwonymi od wiatru i konspiracyjnymi minami, zamilkli i wlepili w nas oczy. Spojrzałam na Jędrzeja. Miał poważny wyraz twarzy. Odsunął krzesło i podszedł do siostry. Objął ją ramieniem. Serce zalało mi wzruszenie nie do opisania. Czułam się tak, jakbym czekała na tę chwilę całe życie.

– Przepraszam – Justyna wyswobodziła się z objęć brata i spojrzała na mnie i na ojca. – Przepraszam, powinniśmy częściej was odwiedzać.

Myśleliśmy, że jesteście źli i rozczarowani, bo żadne z nas nie chciało przejąć gospodarstwa – podjął Jędrzej.

Justyna dodała, że kiedy oboje z Jędrzejem jeszcze studiowali, doszło między nimi do awantury. Byli przekonani, że oczekujemy od nich jakiejś decyzji. Że sami mają wybrać, które z nich zostanie z nami w domu i przejmie gospodarstwo oraz pracę w sadzie. Nigdy nie powiedzieliśmy o tym naszym marzeniu głośno, więc byłam zdumiona, że w jakiś sposób dzieci to wyczuły i odebrały jak ciążącą na nich presję.

– Dlaczego po prostu z nami nie porozmawialiście?

Mamy nadzieję na lepszą przyszłość

Jędrzej spojrzał na Justynę, a ona spuściła wzrok. Oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. Myśleli, że tak będzie lepiej. Tymczasem mijały tygodnie, miesiące, a potem lata, i nie wracali. Ja i Staszek robiliśmy się coraz starsi i czuliśmy się coraz bardziej osamotnieni. Pustka w sercu stawała się nie do zniesienia. Nasze dzieci były dla nas najważniejsze, ważniejsze niż ukochany sad. Pora im to jasno powiedzieć, skoro same jeszcze tego nie odkryły.

– Owszem, kiedyś mieliśmy nadzieję, że któreś z was przejmie gospodarstwo, ale przede wszystkim zależy nam na waszym szczęściu – wyjaśniłam.

– Wystarczy, że będziecie nas częściej odwiedzać – wtrącił Staszek. – Tutaj zawsze znajdzie się dla was miejsce. A my tu zawsze na was czekamy.

Jędrzej przyznał, że pęd codziennego życia wpędził go niemal w depresję. Justyna była wykończona presją związaną z pracą i staraniami o dziecko. Ale ja już wiedziałam, że z czasem wszystko się ułoży. Mamy przecież siebie i nasz otoczony sadem dom, w którym każdy znajdzie odrobinę wytchnienia.

Reklama

Teresa, 60 lat

Reklama
Reklama
Reklama