„Dzieci zrobiły mi awanturę, że nie dostały konsoli pod choinkę. Nie wiedziały, że miałam na święta ledwie 300 zł”
„Wigilia. Biała serweta na stole. Barszcz z torebki, uszka kupne, 6 sztuk na głowę. Ryba była jedna, podzielona na kawałki. Dzieci cieszyły się, że są światełka i pierniki. Nie pytały o więcej. Do czasu. Po kolacji usiedliśmy pod choinką. Lena podskakiwała z radości, Kuba udawał, że mu nie zależy”.

- Redakcja
Jestem samotną matką dwójki dzieci – Kuba ma dziewięć lat, Lena siedem. Pracuję jako kasjerka na pół etatu i dorabiam sprzątaniem u starszej pani i w biurze, kiedy dzieci są w szkole. Ledwo starcza na rachunki. Grudzień to dla mnie koszmar. Wszystko błyszczy, pachnie, woła: „kup mnie!”. A ja mam w portfelu 300 zł. Na Święta. Na wszystko. I robię, co mogę, żeby dzieci nie zauważyły, że w tym roku pod choinką nie będzie cudów. Piekłam pierniki z mąki od sąsiadki. Robiliśmy łańcuchy z kolorowego papieru, który znalazłam w kartonie z zeszłego roku. Choinkę mamy starą, sztuczną, ale schludną, pachnącą cynamonem. Dzieci nie wiedzą, że wydałam ostatnie pieniądze na tanie zabawki w markecie – figurki z bajki i zestaw do rysowania. Oboje marzyli o konsoli. O takiej, jaką mają ich koledzy. A ja… ja nie mogłam im tego dać.
– Trzysta złotych na całe Święta – powiedziałam Kasi w szatni po pracy. – Na jedzenie i prezenty.
– To weź coś na raty – poradziła. – Teraz wszystko można.
– Mam już komornika – odpowiedziałam. – Nie mogę więcej.
Kasia zamilkła. A ja poczułam, jak łzy podchodzą mi do oczu.
Czułam tylko piekące oczy i żal
Wigilia. Przykryłam stół białą serwetą, tą samą od lat. Barszcz z torebki, uszka kupne – sześć sztuk na głowę. Ryba była jedna, podzielona na kawałki. Dzieci cieszyły się, że są światełka i pierniki. Nie pytały o więcej. Do czasu. Po kolacji usiedliśmy pod choinką. Lena podskakiwała z radości, Kuba udawał, że mu nie zależy. Wręczyłam im prezenty – zapakowane w papier z zeszłego roku. Lena dostała zestaw do rysowania i kolorowankę, Kuba figurki superbohaterów. Na chwilę zapanowała cisza. Lena patrzyła na opakowanie, a potem na mnie. W jej oczach pojawiły się łzy.
– A konsola? – zapytała cicho.
Kuba spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym go zawiodła po raz ostatni.
– Wiedziałem, że nic nie dostaniemy. Zawsze jesteśmy inni. Biedni. Ty nigdy nic nie możesz – rzucił z pogardą i rzucił figurkami o dywan. – Nawet tego nie chciałem!
Zamarłam. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mi przez gardło. Czułam tylko piekące oczy i żal. Ogromny, duszący żal. Lena zaczęła płakać. Kuba poszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w salonie, między papierkami po tanich prezentach i piernikami, które nikogo już nie obchodziły. Choinka błyskała kolorowymi światełkami, jakby się ze mnie śmiała.
Byłam jak wrak człowieka
Zamknęłam się w łazience. Usiadłam na brzegu wanny, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Zmęczone oczy, włosy w nieładzie, cienie pod oczami. Nie wyglądałam jak matka z reklam świątecznych – tylko jak wrak kobiety, która znowu nie dała rady. Zawiodłam. Nie tylko siebie. Zawiodłam ich. Moje dzieci, które patrzyły na mnie dziś jak na kogoś, kto odebrał im radość. Konsola. Jasne. Konsola, której cena przewyższa mój miesięczny budżet na jedzenie i czynsz. Kiedy miałabym ją kupić? Z czego? Pociągnęłam nosem i sięgnęłam po telefon. Zadzwoniłam do mamy. Wiedziałam, że będzie źle. I było.
– A nie mówiłam? Trzeba było znaleźć porządnego faceta, a nie rodzić z pierwszym lepszym. Sama się wpakowałaś, to teraz masz – warknęła.
– Mamo, ja tylko chciałam pogadać… – wyszeptałam.
– No to gadasz. Zawsze byłaś naiwna. Tylko marzenia i marzenia. A życie to nie bajka, Anita. Trzeba było myśleć. Teraz to tylko dzieci ci zostały.
Rozłączyłam się. Dłonie mi się trzęsły. Nie wiem, co bolało bardziej – słowa mamy czy własne poczucie winy. Czy one kiedyś zrozumieją, że ja się naprawdę starałam? Że piekłam pierniki nocą, szyłam ozdoby, liczyłam każdą złotówkę? Że oddałabym wszystko, żeby dać im tę cholerą konsolę? Ale ja mam tylko siebie. I ich.
Gardło miałam mocno ściśnięte
Zgasiłam światło w łazience i długo stałam oparta o ścianę w korytarzu. Z salonu dobiegał tylko delikatny dźwięk mrugających światełek na choince. Wreszcie usłyszałam ciche szuranie – Lena wyszła ze swojego pokoju.
– Kuba… – wyszeptała, uchylając drzwi do jego pokoju. – Śpisz?
– Nie – odpowiedział sucho.
– Przykro mi, że płakałam przy mamie… Ale ja tak bardzo chciałam tę konsolę.
– Mama na pewno coś sobie kupiła, zamiast nam – burknął. – Pewnie znowu nowe buty albo telefon.
– Myślisz… że ona nas kocha? – Lena zapytała cicho.
Zaparło mi dech. Oparłam się o ścianę, żeby nie osunąć się na podłogę. Te słowa... ugodziły mnie mocniej niż wszystko, co usłyszałam dziś wieczorem. Serce mi łomotało, a gardło miałam zaciśnięte.
– Nie wiem – odpowiedział Kuba. – Czasem tak jakby… zapominała, że my też chcemy normalnie żyć.
Weszłam do ich pokoju bez pukania. Stanęli jak wryci. Lena miała łzy w oczach, Kuba patrzył na mnie z mieszaniną lęku i wstydu.
– Nie kupiłam sobie nic. Miałam na święta trzysta złotych – powiedziałam. Głos mi się łamał, ale mówiłam dalej. – Chciałam, żebyście chociaż przez chwilę poczuli, że jest normalnie, ale też, że Święta to coś więcej niż prezenty. Może się pomyliłam…
Lena rozpłakała się na dobre i rzuciła mi się na szyję.
– Przepraszam, mamo. Ja nie wiedziałam.
Kuba spuścił głowę.
– Ja też przepraszam – wymamrotał. – Myślałem, że... że ci nie zależy.
Objęłam ich oboje. Po raz pierwszy tego wieczoru nie czułam się sama.
10 lat temu coś sobie obiecałam
Siedziałam z dziećmi na dywanie, przytuleni do siebie. Ich policzki wtulone w moje ramiona jakby chcieli zatrzymać ten moment, ale ja już byłam gdzieś indziej – myślami w przeszłości. Tamta Wigilia. Dziesięć lat temu. Miałam dwadzieścia sześć lat i byłam w ósmym miesiącu ciąży z Kubą. Śnieg sypał jak szalony, a ja siedziałam na łóżku w wynajmowanym pokoiku na poddaszu. Na stole stała zimna zupa z paczki, a obok – pusty talerz. Czekałam. Na niego. Na ojca mojego dziecka. W końcu przyszedł. Spóźniony, z oczami zmęczonymi i chłodem w spojrzeniu.
– Myślałam, że nie przyjdziesz – powiedziałam z ulgą.
– Wpadłem tylko na chwilę – odparł. – Muszę lecieć, umówiłem się z kumplami.
– W Wigilię?
Wzruszył ramionami. Podszedł do okna, zapalił papierosa. Nie zapytał, jak się czuję, czy dziecko kopie, czy mam coś do jedzenia.
– Co z nami? – spytałam.
Odpowiedział, nie patrząc mi w oczy:
– To nie mój problem. Tak wyszło.
Po jego wyjściu długo siedziałam na podłodze, przytulając brzuch. I wtedy obiecałam sobie jedno, że moje dziecko nigdy nie będzie się czuło niechciane. Że dam mu wszystko, nawet jeśli sama nie będę miała nic. Otarłam łzy. Wróciłam do teraz. Kuba i Lena siedzieli już spokojnie, zasypiali. Pogłaskałam ich po włosach i wyszeptałam:
– Zawsze was kochałam. Od pierwszej chwili. I nigdy was nie zostawię. Nigdy.
Może nie jestem złą matką
Rano obudził mnie cichy stukot w kuchni. Zaspana wstałam i poszłam zobaczyć, co się dzieje. Lena siedziała przy stole, próbując przykleić coś do kartki. Miała sklejone palce i usta pełne skupienia. Kuba wyciągał z szuflady kredki.
– Co robicie? – zapytałam, przecierając oczy.
– Ciii, to niespodzianka – szepnęła Lena.
Usiadłam na kanapie i po chwili podeszli oboje. Kuba trzymał laurkę. Na środku było serce, a pod nim krzywo napisane: „Mamo, przepraszamy. Kochamy Cię. Dziękujemy”.
– To dla ciebie – powiedział Kuba. – Za wszystko. Za choinkę. Za pierniki. I za to, że jesteś.
– Nie potrzebujemy konsoli – dodała Lena, siadając mi na kolanach. – Wolę rysować, jak ty jesteś obok.
Objęłam ich bez słów. Gardło miałam ściśnięte, a oczy znowu wilgotne. Może nie jestem złą matką. Może tylko za bardzo się bałam, że im nie wystarczam.
– Obiecuję wam coś – powiedziałam cicho. – Może nie dziś, nie za rok, ale kiedyś wam tę konsolę kupię. I zagramy razem.
– Może być nawet za dziesięć lat – uśmiechnął się Kuba. – Poczekam. Bylebyś ty była z nami.
Lena kiwnęła głową i mocno się przytuliła. W tamtej chwili, mimo biedy, smutku i tej okrutnej bezradności, poczułam się tak, jak chyba nigdy dotąd – kochana. I potrzebna. A to, jak się okazało, było więcej warte niż jakakolwiek konsola.
Anita, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nowa koleżanka z pracy nie miała litości. Najpierw zabrała mi męża, a potem chciała mnie wygryźć ze stanowiska”
- „Mama zrobiła z Wigilii istny cyrk przy mojej dziewczynie. Zostanę sam, bo nikt nie chce mieć takiej teściowej”
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”