Reklama

Serce waliło mi jak młotem, kiedy wszedłem do konfesjonału. W kościele katedralnym stanowiska do spowiedzi były tak samo zabytkowe jak wszystko inne, przypominały wielkie szafy.

Reklama

– Proszę mówić – zachęcił mnie ksiądz.

Darowałem sobie wszystkie formułki i opowiadanie, kiedy ostatni raz przystępowałem do sakramentu pokuty.

– Zabiłem człowieka – wyrzuciłem z siebie nieco głośniej, niż zamierzałem.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Z pewnością zaskoczyłem spowiednika. Współczułem mu nawet, bo nie chciałbym siedzieć teraz na jego miejscu.

W majestacie prawa

– Niech pan posłucha – odezwał się wreszcie. – Jeśli tak się stało i wyznaje pan to w obliczu Boga, to dręczą pana wyrzuty sumienia.

– Dręczą – przytaknąłem.

– W takim razie najlepiej by było, gdyby udał się pan na policję i złożył zawiadomienie czy zeznanie, nie wiem, jak to się fachowo nazywa. Zdaje pan sobie sprawę, że to warunek uzyskania rozgrzeszenia? Bo tylko przy zadośćuczynieniu można…

– Proszę księdza – przerwałem mu. – Ale ja tego człowieka zabiłem w majestacie prawa.

Znów zamilkł, przetrawiając wiadomość.

– Można coś więcej? – poprosił.

Jestem policjantem – wyjaśniłem. – Zastrzeliłem przestępcę podczas akcji.

Głos mi lekko drżał, kiedy przypominałem sobie, jak do tego doszło.

– A nie powinien pan raczej pójść do jakiegoś waszego psychologa? – spytał.

– Chodzę – odparłem. – Byłem już na kilku wizytach, ale… Ale czuję, że muszę się porządnie wyspowiadać.

– Oczywiście nie odmówię wsparcia duchowego – zapewnił spowiednik. – Ale ten konfesjonał nie jest dobrym miejscem na taką rozmowę. Czy mogę zaprosić pana do salki przy zakrystii?

Miał rację. W katedrze kręcili się ludzie, właśnie weszła jakaś wycieczka i głos przewodnika, chociaż cichy, zakłócał spokój.

– Oczywiście – zgodziłem się. – Ale nie chcę księdzu zajmować zbyt wiele czasu…

– Najwyżej ktoś poczeka w kolejce do innego kapłana – przerwał mi. – Tłumów dzisiaj nie będzie, moi koledzy i tak będą się nudzić. Proszę zaczekać przy tym bocznym ołtarzu, kilka kroków stąd.

Wyszedł ze swojej części wielkiej szafy, skierował się do innego konfesjonału. Powiedział coś spowiednikowi, który tam dyżurował, potem wrócił do mnie i dał znak, żebym podążał za nim. Idąc za wysokim, szczupłym kapłanem po czterdziestce, wróciłem myślami do tamtego wydarzenia. Musiałem jak najdokładniej opowiedzieć księdzu, co zaszło.

Usłyszałem kobiecy krzyk

Wpadliśmy do meliny gangsterów zaraz za antyterrorystami. Zazwyczaj widok uzbrojonych po zęby, ubranych w kamizelki kuloodporne mężczyzn obezwładnia przestępców, a przynajmniej budzi respekt. Lecz tym razem zaczęła się jatka. Tamci wydawali się przygotowani na atak, choć akcja pozostawała tajemnicą. Obok mnie osunął się na ziemię jeden z ateków, drugi puścił krótką serię, cały plan wymagał modyfikacji.

Za otwartymi drzwiami, w półmroku korytarza mignęła mi zwalista sylwetka, ciągnąca za sobą mniejszą postać. To musiał być któryś z gangusów. Pognałem za nim, zostawiając za sobą strzelaninę, a kiedy wyskoczyłem za drzwi, usłyszałem kobiecy krzyk. Dobiegał zza uchylonych drzwi dawnego biura, obecnie zamienionego na nieduży magazyn narkotyków.

Skoczyłem do pomieszczenia, ale zatrzymałem się w progu. Pośród pudeł i foliowych pakunków stał Łysol, prawa ręka szefa organizacji. Jak łatwo się domyślić, nie był sam. Groził pistoletem młodej dziewczynie. Pewnie gangster właśnie się zabawiał, kiedy zaczęliśmy akcję.

– Nie masz dokąd uciec – powiedziałem. – Odłóż broń i puść dziewczynę.

W blasku dnia wpadającym przez okno widziałem jego oczy. Były szalone. Palec trzymał pewnie na spuście.

– Opanuj się – apelowałem. – Przecież wiesz, że nie masz dokąd uciec. To nie musi się tak skończyć.

– Musi! – wrzasnął i dostrzegłem ruch jego palca.

Strzeliłem. Świat dookoła zwolnił. Niby na jakiejś filmowej powtórce patrzyłem, jak uzbrojona ręka Łysola odskakuje od dziewczyny, która pada na ziemię przerażona. Ktoś wyprowadził dziewczynę, potem poczułem dłoń na ramieniu.

– Już po wszystkim – powiedział Jurek. – Chodź do samochodu.

Inni też mają sumienie…

Kiedy skończyłem opowieść, zapadła cisza. Salka, w której przebywaliśmy, gabarytami przypominała tamto feralne pomieszczenie. Tyle że był tutaj tylko stolik, parę krzeseł, a na blacie przykręconym do ściany stał elektryczny czajnik i jakieś naczynia.

– Powiedz, co najbardziej nie daje ci spokoju – ksiądz porzucił grzecznościową formę, zwracając się do mnie bardziej bezpośrednio. Byłem z tego zadowolony.

– Cała ta sytuacja, proszę księdza.

– No dobrze – ksiądz wskazał gestem czajnik, lecz odmówiłem ruchem głowy. Nie miałem teraz ochoty na kawki i herbatki. – Ale skoro podjąłeś decyzję, żeby ścigać tego przestępcę… – zawiesił głos.

– Gdyby nie ciągnął za sobą tej dziewczyny, pewnie bym się tak nie wyrywał.

Zamyśliłem się na chwilę. Problem polegał na tym, że gdyby pobiegli za nim atecy, gdyby to któryś z nich wpadł, gangster mógłby zareagować inaczej. Podzieliłem się tym z księdzem. Uznałem, że to by źle zabrzmiało, ale ksiądz domyślił się, o co chodzi.

Tamten człowiek też ma sumienie – powiedział. – I być może wcale by tego lepiej nie zniósł.

– Tak, wiem – mruknąłem. – Ale dla mnie to koszmar.

– Czy wtedy stałby się mniej groźny? Masz taką pewność?

Nie miałem.

– A gdyby zaczął strzelać, czy ci ludzie za tobą nie byliby też narażeni? – drążył ksiądz.

O tym nie pomyślałem. Ksiądz przyglądał mi się uważnie.

– Posłuchaj – powiedział. – Pokuty ci nie zadam, bo dość jest tego, co przeżywasz w duszy. Możesz się oczywiście pomodlić na różańcu, odmówić tę czy inną litanię, ale nie jako pokutę. Modlitwa uspokaja i niesie pocieszenie.

W miarę jak mówił, czułem, że ogarnia mnie spokój. Może nie poczułem wielkiej ulgi, ale było mi o wiele lepiej.

– I uczęszczaj do psychologa – zakończył ksiądz. – To na pewno bardzo ważne. A gdybyś chciał porozmawiać jeszcze ze mną…

Reklama

Wyjął nieduży obrazek, na którego odwrocie było jego nazwisko i telefon. Wychodząc z salki, miałem już pewność, że dam sobie ze wszystkim radę.

Reklama
Reklama
Reklama