Reklama

Kiedy odlot mojego samolotu przesunięto tylko o sto minut, mogłem się uważać za szczęściarza, bo ludzie koczowali na lotnisku po kilkanaście godzin! Nie było gdzie usiąść, więc łaziłem to tu, to tam i przyglądałem się podróżnym. Sporo z nich mówiło po polsku, ale odwykłem od bycia Polakiem – ani ci ludzie, ani dźwięki, które wydawali, nie budzili we mnie żadnych tęsknot. Tak się tylko szwendałem, zabijałem czas.

Reklama

Przecież to Ewa

Zaintrygowała mnie dziewczyna siedząca na walizce pod samą ścianą. Jakbym ją znał… Dwukrotnie przeszedłem obok, ale nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, cały czas gapiąc się w telefon. Stanąłem w końcu nieopodal, próbowałem odgadnąć, skąd mógłbym kojarzyć taką fajną laskę.

– Przystawiasz się? – podniosła w końcu głowę i spojrzała na mnie.

– Ewka? – spytałem niepewnie.

Zmarszczyła czoło, przyglądając się uważnie mojej twarzy.

– Student – uśmiechnęła się w końcu, ale na krótko. – Chyba nie powinnam z tobą gadać, spadaj.

Miała ładny uśmiech. W ogóle wyrosła na śliczną dziewczynę, a właściwie kobietę, bo musiała mieć już około 25 lat, ale w mojej pamięci ciągle figurowała jako 16-letnia, wyszczekana gówniara.

– Rozumiem – skinąłem głową, zabierając się do odejścia. – Mimo wszystko, naprawdę ucieszył mnie twój widok, wiesz?

Odwróciłem się i ruszyłem dalej.

– Czekaj – powstrzymał mnie jej głos.

– Pieprzyć to. W sumie, dobrze cię widzieć… Przysiądziesz się?

Przesunęła się na koniec walizki i klepnęła dłonią w pozostawione miejsce. Uśmiechnąłem się i skinąłem głową, ale usiadłem na podłodze. Żaden komfort gnieść się na małej walizce.

– Wracasz do domu? – spytała.

– Mój dom jest teraz tutaj – powiedziałem. – Wybieram się na parę dni do Lyonu.

– Czyli polecimy innymi samolotami – zauważyła. – Szkoda.

– Naprawdę? – uśmiechnąłem się.

– Na niby – wzruszyła ramionami. – Nie tęsknisz za starymi kątami?

– Nie – stwierdziłem stanowczo.

Wróciły wspomnienia

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Zawsze odstawałeś – mruknęła w zamyśleniu. – Niby trzymałeś się paczki, ale głowę miałeś nabitą pierdołami z książek.

– Lubiłem czytać – powiedziałem. – I nigdy tego nie ukrywałem.

– No – przytaknęła. – W końcu dlatego miałeś ksywę Student, nie?

Skinąłem głową i zapadła cisza. Było tyle spraw, o które chciałbym zapytać, ale jakoś nie wypadało. Wypisałem się ze starych układów na własne życzenie i wiedziałem, że nie wszystkim to przypadło do gustu. Uciekłem, bo chciałem normalnie żyć i mieć rodzinę, której nikt nie skrzywdzi.

– Jesteś jeszcze z tą … No, wiesz – spytała, udając, że sprawdza coś w telefonie.

– Ma na imię Monika – powiedziałem, obserwując reakcję mojej rozmówczyni. – Jest moją żoną i matką moich dzieci.

– Masz dzieci? – spojrzała na mnie.

– Dwóch chłopaków – uściśliłem.

– Fajnie – uśmiechnęła się blado i znowu spuściła wzrok na telefon.

Rozmowa się rwała. Niby czas leczy rany, ale cholera wie, ile go potrzeba, by się znów nie otworzyły.

– Myślałam, że to mnie wybierzesz – powiedziała wreszcie Ewka cicho, znienacka podnosząc głowę.

Zatkało mnie. Cholera, byłem pewien, że chodzi tylko o uliczne gangi, terytoria wpływów i rozdmuchany honor. Zupełnie nie brałem pod uwagę zranionych uczuć dorastającej panny. Dla mnie zawsze była tylko młodszą siostrą kumpla, nawet mi przez myśl nie przyszło…

– Byłaś gówniarą, Ewka – wydukałem.

Była pełna żalu

Wzruszyła ze złością ramionami, a w oczach zaszkliły jej się łzy. Odwróciła się w stronę okna.

– Wszystko gówno – stwierdziła, pociągając nosem. – Cała ta gadka o lojalności i honorze paczki z jednej ulicy.

– Byliśmy zbyt młodzi, by o tym wiedzieć – powiedziałem łagodnie. – Próbowaliśmy stworzyć dla siebie przestrzeń, w której czulibyśmy się bezpiecznie, a generowaliśmy ciągłe zagrożenia. Tak się nie da egzystować na dłuższą metę.

– Noż, Student – odwróciła twarz w moją stronę. – Mów po ludzku!

Udało jej się zapanować nad wzruszeniem i po łzach nie było już śladu.

– W skrócie – kiwnąłem ze zrozumieniem głową – to się z tobą zgadzam.

– No – uśmiechnęła się. – Tak mi mów. Wszystko zaczęło się sypać, odkąd wyłowiłeś tę Monikę i nawiałeś. Mało miałeś lasek w swojej dzielni? Cholera, nawet niech by była z centrum, ale z południa?

– To się nazywa miłość – rozłożyłem bezradnie ręce i roześmiałem się.

– Taa – otarła nos rękawem i dodała ze smutkiem. – Szczęściara z tej twojej Moniki. Szkoda, że urodziłam się tak późno.

– Za to teraz – próbowałem wejść na bardziej luzacki poziom – możesz przebierać w chłopakach jak w ulęgałkach. Nie bierz byle czego, stać cię na najlepszy towar.

– Za późno – skrzywiła się. – Właśnie nacięłam się na kolejnego palanta i uciekam do domu, zanim gość zrobi mi z życia piekło.

Nie mogłem w to uwierzyć

Pokiwałem ze smutkiem głową. Wyrwać się z takiej dzielnicy, w jakiej przyszło nam żyć, to naprawdę trudna sprawa. Próbujesz się wygrzebać, a za fraki ciągną w dół wszyscy znajomi, rodzina i tak zwani przyjaciele. Nie chcą, by ci się udało. Musisz się od nich odciąć, a kiedy nareszcie ci się udaje i wyrywasz w szeroki świat, okazuje się, że twoja dzielnia wcale nie została z tyłu. Jest częścią ciebie samego i jak magnes przyciąga wszelkiego typu popaprańców.

– Dobrze, że umiałaś uciąć kiepski związek – stwierdziłem. – Trzeba mieć jaja.

– I co z tego? – wydęła policzki i sapnęła głośno. – Co, skoro znów wracam do punktu wyjścia? A myślałam, że już mi się udało.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową.

– Pozdrów brata ode mnie – powiedziałem. – Chyba już nie żywi do mnie urazy?

– Kamil nie żyje – spojrzała ze zdziwieniem. – Nie wiedziałeś?

Zaprzeczyłem ruchem głowy.

– Co się stało? – spytałem cicho.

– Po prostu – wzruszyła ramionami.

– Znalazł się w złym miejscu o złej godzinie i był zupełnie sam.

– Cały czas bawił się w dilerkę?

Skinęła głową. Cholera, zawsze mu powtarzałem, że wkraczamy na niebezpieczną ścieżkę.

– A co z Grześkiem? – pytałem dalej.

– Grzesiek siedzi, za rozbój – zaczęła wyliczać na palcach. – Jarek prowadza się z menelami na Centralnym. Czasem go widuję, ale chyba mnie już nie poznaje. Mózg ma przeżarty wódą i chemią. Wrak. Jego pani, nie wiem, czy ją pamiętasz? Andżelika, kojarzysz? Nie? Nie masz czego żałować. Puszczała się gdzieś na ulicy, a potem przepadła bez wieści. Cholera wie, co się z nią stało, ale raczej nie wybrała się na studia. No i Młody. Ten naćpał się jakiegoś świństwa i skoczył z czwartego piętra na asfalt. Kogoś mam jeszcze pozdrowić? Właściwie, zostaliśmy tylko my dwoje…

Każdy wracał do swojego świata

Siedzieliśmy w milczeniu, zatopieni we własnych, niewesołych myślach. Współczułem jej, że musi wracać do świata, który nie oferował żadnej przyszłości. Nie zasługiwała na to. Żadne z nas na to nie zasługiwało. Nie różniło nas tak wiele od rówieśników – tylko miejsce, w którym się urodziliśmy.

Z głośników zaczęto wzywać na odprawę pasażerów mojego lotu.

– Sorry, muszę się zmywać, Wiewióra – powiedziałem.

– Wolę, jak mówisz mi po imieniu – spojrzała poważnie.

– Jasne, Ewa – uśmiechnąłem się. – Trzymaj się, dziewczyno.

Pokiwała smutno głową.

– Ty też – szepnęła, wyciągając rękę.

Uścisnąłem jej szczupłą dłoń, wstałem, zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem do swojej bramki.

– Student! – zawołała za mną. – Poczekaj chwilę!

Wróciłem i stanąłem przed nią, czekając na to, co powie, ale jakoś ją zatkało.

– Pewnie się już nie zobaczymy, co? – spytała ze smutkiem.

– Pewnie nie – przytaknąłem.

– Tak myślałam – zaczęła i zamilkła na dłuższą chwilę – Tak sobie myślałam… Pocałuj mnie, Mariusz, na pożegnanie, co?

Spuściła wzrok i zamilkła. Objąłem ją ramionami. Była częścią mojej młodości, ostatnim ogniwem łączącym mnie z tamtym światem. Łączyło nas pragnienie ucieczki do czegoś lepszego. Mnie się udało. Pocałowałem ją w usta, mocno, wcale nie jak siostrę.

– Nie zostawaj tam zbyt długo, Ewa. Uciekaj, nim to miejsce cię zniszczy. Masz w sobie siłę i dasz radę. Powodzenia – powiedziałem i wysunąłem się z jej objęć.

Pośpiesznie ruszyłem w stronę otwartej bramki. Kiedy przechodziłem przez kontrolę, jeszcze raz spojrzałem w stronę Wiewióry. Odprowadzała mnie wzrokiem. Uniosłem do góry dłoń z wyciągniętym kciukiem, ale nie zareagowała.

Reklama

– Trzymaj się – szepnąłem i ruszyłem w swoją drogę.

Reklama
Reklama
Reklama